ProTurystyka

ProTurystyka www.proturystyka.com
Cell +17732172525
Tel +48602677885
Email [email protected]

Corespond Kordian Gdulski

O NAS

Projekt „ProTurystyka” jest efektem wielu wypraw, podróży, przebytych kilometrów, spotkań z ludźmi, których pasją są ciągłe poszukiwania nowych miejsc jak również powroty do znanych zakątków świata i ponowne ich odkrywanie pozwalające spojrzeć na nie z innej perspektywy. Dlatego też bazując na swoim wieloletnim doświadczeniu popartym wiedzą i kreatywnością, chcemy zaoferować Państwu „podróż

owanie inaczej”. Pragniemy by każdy wspólny wyjazd był niezapomnianą przygodą, podczas której poznacie historię, przyrodę, ludzi, ich obyczaje, kuchnię. Jesteśmy przekonani że taki sposób na poznawanie świata stanie się inspiracją do dalszych wypraw. W trosce o zapewnienie Państwu naszych usług na najwyższym poziomie, jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie, które stałyby się bezcennymi wskazówkami do realizacji podróży Waszych marzeń.

Chcesz zasmakować w czymś wyjątkowym? Zasmakuj w Maroku. W jego oriencie i oryginalności. W jego dwóch światach bo Marok...
11/10/2021

Chcesz zasmakować w czymś wyjątkowym? Zasmakuj w Maroku. W jego oriencie i oryginalności. W jego dwóch światach bo Maroko zawsze łączyło Europe i Północna Afrykę. Daj nam poprowadzić sie przez wąskie i tajemnicze uliczki Marakeszu i przejdź z nami przez największa medine świata w najstarszym mieście Fez. Pozwól nam pokazać sobie majestatyczne góry Atlas gdzie nie tylko spotkasz sie oko w oko z makakami ale usiądziesz przy jednym ognisku z Berberami z których oczu wyczytasz historie tej boskiej krainy. Pozwól sobie na kulinarną ucztę jakieś nie doświadczysz nigdzie indziej i poczuj wolność i spokój jaką daje majestatyczna Sahara. Zobacz niesamowity wschód i zachód słońca nad ta największa pustynią świata . Zobacz z bliska słynna cieśninę gibraltarska i odwiedź przepiękne atlantyckie plaza Maroka .
Jeśli ktoś ma ochotę to dajcie znać .
3-14 Listopada! Sprawdzona ekipa czeka na Ciebie :)

Matatu – czyli podróż za 3 grosze. Gdy przylatujesz do stolicy Kenii Nairobi od razu rzuca Ci się w oczy ogromna dysprop...
11/09/2021

Matatu – czyli podróż za 3 grosze.


Gdy przylatujesz do stolicy Kenii Nairobi od razu rzuca Ci się w oczy ogromna dysproporcja pomiędzy nędzą a bogactwem. W tym ponad czteromilionowym mieście – jednej ze stolic Afryki widzisz sąsiadujące ze sobą i za razem kontrastujące nowoczesne wieżowce i ogromne slumsy ciągnące się aż po horyzont. Widzisz obok siebie na ulicy i ludzi nowocześnie i modnie ubranych jak i tych którzy buty mają nie do pary, ot jeden znaleziony na śmietnisku a drugi ukradziony gdzieś ze straganu. Widzisz to wszystko i widzisz, że te światy żyją obok siebie, ale nie razem. Ale jest jedno miejsce, które łączy tych ludzi. Miejsce, do którego wcześniej czy później trafia każdy z nich. No może oprócz tych najbogatszych. Tym miejscem jest Matatu. Do lat 60tych w stolicy Kenii funkcjonowała miejska spółka transportowa która całkiem dobrze radziła sobie z transportem ludzi. Linie autobusowe i tramwajowe wytyczone jeszcze podczas okupacji brytyjskiej pokrywały większą część miasta. Ale wówczas Nairobi liczyło sobie 300 tysięcy mieszkańców. Podobnie, ile dziś Rzeszów. Już dekadę później w miesicie mieszkał ponad milion a dziś grubo ponad 4 miliony. Niestety za wzrostem liczby mieszkańców nie nadążała administracja miejska. Ani liczba autobusów ani tramwajów nie zwiększyła się a tabor z roku na rok był coraz bardziej przestarzały. Sprawy w swoje ręce wzięli zatem sami mieszkańcy i tak rozpoczął się gwałtowny wzrost ilości taksówek i busików które za dosłownie 3 grosze woziły podróżnych z miejsca na miejsce. I tak narodziło się w Nairobi Matatu, co dosłownie w języku Suahili oznacza „Za 3 grosze”

Ale Matatu to nie zwykły byle jaki busik jaki znamy my z polskich realiów. Matatu są przy naszych busikach kolorowe, wręcz wrzaskliwie kolorowe a przy okazji głośne, bardzo głośne. I nie mam tu na myśli braku tłumików czy zdezelowanych silników paskudnie smrodzących w całej okolicy choć i niestety takich tu pełno.

W Nairobi modną muzykę słychać na każdym rogu. Wypchane ludźmi i bagażami minibusy rozwożą po mieście nowe trendy. Z głośników płyną rymy, a na karoseriach lśnią wizerunki słynnych gwiazd muzyki i szeroko rozumianej kultury masowej a także efektowne graffiti. Amerykańskie gwiazdy hip-hopu i r&b mogą się czuć w Nairobi jak u siebie. Ich piosenki wylewają się na ulice z samochodowych głośników, z barów i powciskanych między biurowce sklepików. Nastolatki, nawet te, których nie stać na kupno płyt ani na radioodbiornik, są na czasie. W kieszeni zawsze znajdą się jakieś drobne na bilet, a że rozbrzmiewające przebojami minibusy, czyli matatu, długo tkwią w korkach, czasu jest dość, by zaktualizować muzyczną wiedzę. Oprócz prowadzących je szalonych kierowców, słynących z fantazji w łamaniu przepisów, obecni są konduktorzy - naganiacze. Im głośniejsi, tym lepsi bo konkurencja nie śpi. Wykrzykują trasę, wisząc w powietrzu. Jedną ręką trzymają się drzwi wozu, w drugiej ściskają tabliczkę z numerem. Wyskakują, gdy samochód hamuje, wyrzucają na chodnik bagaże. Pomagają wysiąść, ale już nawołują kolejnych chętnych. W ulicznym zgiełku ludzki głos czasem zawodzi. Co innego muzyka z niektórych matatu dudnią pop, soul, rap które kuszą młodych pasażerów, z innych etniczne brzmienia przyciągają elegancko ubrane towarzystwo. Ale zwykle nie ma czasu na kapryszenie, więc z okienek busów oklejonych wizerunkami r***rów: 50-Centa czy Jaya-Z wyglądają matki z dziećmi. Obok w szczelnie pokrytym graffiti nissanie rytmicznie kiwają głowami studenci. Nie wiadomo, czy karoseria drży od hiphopowych bitów, czy to tylko złudzenie wywołane rozgrzanym w upale powietrzem. Pewne jest, że hip -hop ma się tu świetnie. Fala popularności amerykańskich muzyków spowodowała także rozkwit lokalnych gwiazd rymujących w łączącym angielski i suahili slangu zwanym sheng. Ale i tak królują sławy zza oceanu. Nieżyjący od ponad dekady nowojorski r***r Tupac Shakur nawet w rodzinnym Harlemie nie cieszy się takim powodzeniem. Tu zdobi maski, drzwi i tylne klapy matatu. Spogląda swymi zamglonymi oczami na mieszkańców Nairobi częściej niż jakakolwiek muzyczna sława. Ale nie on jeden. Ma solidną konkurencje w osobie… Baraka Obamy – symbol dumy mieszkańców Kenii. Po jego dojściu do władzy w Ameryce tu na czarnym lądzie znaczenie słów „Yes, We can” nabrało nowego i silnego znaczenia. Toteż nie ma się co dziwić, że dla reklamy swoich toyot czy nissanów wielu właścicieli zamalowało dotychczasowe gwiazdy rapu na rzecz Czarnego Prezydenta. Inną gwiazdą, o której ciężko nie wspomnieć jest Jezus. Tak właśnie. Nie wszystkie bowiem Matatu nawiązują swoim stylem do muzyki czy świata polityki. Czasem podkreślają kwestię wiary. I dlatego w Nairobi które liczy sobie ogromną rzeszę chrześcijan jak i muzułmanów czy hindusów wątków religijnych nie brakuje. Ciekaw tylko jestem czy pobożny muzułmanin odważy się wsiąść do Matatu na którego nadkolach widnieje wizerunek uśmiechniętej Madonny z dzieciątkiem i napisem „Jesus love You”

A jak wygląda podróż samym Matatu. No cóż, nie jest drogo. Koszt w zależności od trasy wacha się od 100 do 300 szylingów, czyli od dolara do trzech. Miejsca w środku jest mało a fotele bywają różne. Niektóre to de facto drewniane ławki, ale zdarzają się i całkiem wygodne wymoszczone kanapy na których podróż bywa i wygodna co jest nie bez znaczenia ze względu na jakość dróg w stolicy. Dziury tu bywają zatrważająco głębokie a progów zwalniających jest także sporo. Nie zawsze jednak kierowcy przed nimi hamują co oczywiście skutkuje wieloma w czasie podróży podskokami. Osobiście mogłem pozwolić sobie na całodzienną podróż Matatu. Jeździłem bez celu a to jednym a drugim busikiem. Chciałem w ten sposób poznać i zobaczyć jak najwięcej. Chciałem z bliska przyjrzeć się mieszkańcom stolicy i zrozumieć, jak funkcjonują na co dzień. Matatu okazało się być wyśmienitą do tego okazją.

50% Kenya 🇰🇪50% Tanzania 🇹🇿100% Safari ❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥Granica pomiędzy Kenią i Tanzanią to prosta linia, nie ma w sobie nic...
01/09/2021

50% Kenya 🇰🇪
50% Tanzania 🇹🇿
100% Safari ❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥

Granica pomiędzy Kenią i Tanzanią to prosta linia, nie ma w sobie nic z naturalności i jest pozostałością po okresie kolonialnym gdy Tanzania wówczas nazywana Tanganiką była niemiecką kolonią a Kenia częścią Imperium Brytyjskiego. Linia ta dzieli jeden z najpiękniejszych obszarów biosfery w Afryce czyli Serengeti - Masai Mara. Mimo ze dla zwierząt nie ma tu na szczęście barier które uniemożliwiały by im migracje nam turystom nie wolno w dowolnym miejscu przekraczać tej granicy. I mimo ze nie ma tu strażników granicznych to i przekraczać granicy nie ma jak za bardzo, dzikie zwierzęta tak czy inaczej uniemożliwiają swobodne poruszanie się.
A gdyby przyszło Wam przekraczać granice lądową Kenii z którymkolwiek krajem pamiętajcie! Musicie mieć przy sobie żółtą książeczkę a w niej wpisane zaświadczenie o przyjęciu szczepienia na żółtą febrę. Bez tego co najwyżej zrobicie sobie zdjęcie na granicy i wrócicie do domu 🤷🏻‍♂️

I znów jesteśmy w Kenii. Nie wiem który raz w tym roku, nie liczę. Bo czy da się policzyć szczęście wypisane na twarzach...
28/08/2021

I znów jesteśmy w Kenii. Nie wiem który raz w tym roku, nie liczę. Bo czy da się policzyć szczęście wypisane na twarzach tych wszystkich którzy razem z nami tu przyjechali? Nie, wrażenia z takiej przygody są nie policzalne. Tego się nie da opisać ani przekazać, to trzeba zobaczyć i przeżyć samemu.
Samburu - Park Narodowy położony gdzieś głęboko w kotlinie na północ od Góry Kenia. To tu gdy po raz pierwszy pokazuje się nam Guziec krzyczymy radośnie Pumba! To tu po raz pierwszy zachwycamy się dostojnym krokiem żyrafy, powolnym marszem stada Słoni i leniwym skubaniem wyschniętej trawy przez Zebrę Somalijską - najpiękniejszą przedstawicielkę swego gatunku. A to przecież dopiero początek, pierwszy dzień. Jeszcze tyle przed nami…
Ale proszę, nie zazdrośćcie nam. W końcu sami możecie to przeżyć. Nawet w tym roku. To w końcu nie ostatnia nasza wyprawa do Kenii. Więcej informacji o naszych wycieczkach i wyprawach znajdziecie na stronie www.rektravel.com

ISLANDIA – EKOLOGIA SIĘ OPŁACA Susze, powodzie, gwałtowne burze, trąby powietrzne i temperatury, które przysparzają nam ...
21/08/2021

ISLANDIA – EKOLOGIA SIĘ OPŁACA

Susze, powodzie, gwałtowne burze, trąby powietrzne i temperatury, które przysparzają nam sporo problemów. To zjawiska, które zwiastują to co nieuchronne - poważne zmiany klimatu, które zmienią naszą planetę tak bardzo, że nie będziemy wstanie powiedzieć, że to nadal to samo miejsce. To nie wizja przyszłości, której piewcami są jednostki zgromadzone wokół organizacji ekologicznych, ale nasza rzeczywistość. Przed tymi zmianami ostrzegali nas nieliczni. Ich słowa okazały się być prorocze. Nie słuchaliśmy. Ale nie wszyscy. Były bowiem na świecie społeczeństwa i ich elity, które nie lekceważyły sobie ostrzeżeń i dziś mogą powiedzieć, że zadbali o przyszłość wcześniej i są przygotowani. Jednymi z nich są Islandczycy. Ich kraj, niby odległy, położony gdzieś daleko na Oceanie Atlantyckim w połowie drogi pomiędzy Europą a Ameryką, de facto jest na wyciągnięcie ręki. To tylko 4 godziny lotu samolotem z Warszawy czy Katowic i 6 godzin z Chicago czy Nowego Yorku.
Czym mnie zachwyca Islandia, przede wszystkim swą naturą, jej pięknem i dziewiczością. Ale to tylko pozory. De facto to, co dzisiaj możemy tu znaleźć, dalekie jest od tego czym było w czasach, gdy dotarli tam pierwsi osadnicy z Europy, irlandzcy mnisi i wikingowie ze Skandynawii. Bowiem gdy po raz pierwszy ujrzeli oni Islandię w IX wieku n.e. w pasie wybrzeża była ona porośnięta lasami, może niezbyt gęstymi, raczej rzadkimi i skarłowaciałymi, lecz jednak. A dziś? Dziś zaśmiewamy się wszyscy z dowcipu, który brzmi tak: „Co zrobić, jak zagubisz się w islandzkim lesie? Wstać!” No właśnie, Islandia to przykład krainy, w której nierozważna próba kolonizacji doprowadziła do zmiany ekosystemu, a co za tym idzie dewastacji wybrzeża. Brzeg oceanu niezwiązany korzeniami drzew, a jedynie trawami, mchami i gdzieniegdzie krzakami nie miał szansy oprzeć się niszczycielskiej sile fal. Islandczycy jednak wyciągnęli wnioski. Na wyspie każde drzewo jest jak klejnot w koronie, każde jest prawnie chronione i skatalogowane. Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa wyciąć drzewa dla zysku. To jest dziś w krainie ognia i lodu nie do pomyślenia. Mało tego, zarówno w administracji publicznej, jak i w biznesie, dokumenty przesyła się bez użycia papieru. Gdy po raz pierwszy pilotowałem grupę po tej rajskiej krainie przyleciałem tu z Polski zaopatrzony w stertę wydrukowanych dokumentów, voucherów i potwierdzeń. Wszędzie na dzień dobry wymachiwałem nimi przed kontrahentami, aż w końcu usłyszałem „schowaj te papiery, to wstyd okazywać takie lekceważenie dla przyrody. Nam wystarczy, że podasz swoje nazwisko, wszystko widzimy w komputerze”. Faktycznie było mi wstyd.
Dziś ponownie jest mi wstyd, gdy słyszę „dumę” w głosie tych, którzy szczycą się, że Polska jest potentatem w produkcji drewnianych wyrobów czy papieru. Jest mi wstyd, gdy słyszę głos Premiera RP, który na szczycie klimatycznym wykrzykuje, że skarbem narodowym Polski jest węgiel, z którego nie zrezygnuje. Wstyd mi za nasz stosunek do Puszczy Białowieskiej czy afery międzynarodowej, która wybuchła wokół Elektrowni w Bogatyni.
A przecież dałoby się spróbować zrobić to po islandzku. Przestawić gospodarkę i całe społeczeństwo na niskoemisyjność. Wyrugować ze szkół, urzędów i biur tony niepotrzebnych papierów, na rzecz pełnej cyfryzacji. Pozbyć się węgla na rzecz geotermii i energii pozyskiwanej z wody, wiatru oraz słońca. Uszczelnić nasze budynki i wprowadzić maksymalną efektywność energetyczną. A to wszystko po to by żyć w czystym i zdrowym kraju. Na pewno nigdy Polska nie stanie się drugą Islandią. Za naszego życia ani życia najbliższych pokoleń nie będziemy przecież widywać na naszym niebie zorzy polarnej, nie będziemy podziwiali u nas wybuchów wulkanów czy uroku lodowców. Ale i bez tego mamy piękny kraj, który nadal zachwyca nie tylko nas, ale i naszych gości. Pytanie tylko jak długo jeszcze?
I na koniec pozwólcie, że dodam dość istotny szczegół. Islandia swój „know how” oraz nowoczesne rozwiązania sprzedaje za ciężkie pieniądze na całym świecie. Zysk z ekologii jest ważnym składnikiem dochodu narodowego, a praca w tym sektorze daje zatrudnienie tysiącom ludzi. Chciałbym widzieć w mediach nie informacje o śmierci górników czy pacyfikowaniu blokad ekologów broniących najcenniejszych lasów przed zapatrzonymi na zysk z drewna leśnikami, a o sukcesach polskiej myśli technologicznej opartej na ekologii. Stać nas na to.
Ciut więcej o czystości Islandii znajdziecie w tym ciekawym artykule. Polecam, tak jak wyprawę do krainy ognia i lodu. Link - NajczystszePaństwoŚwiata

REYKJAVIK – STOLICA INNA NIŻ WSZYSTKIE ​Zawsze, gdy odwiedzam stolice któregoś z krajów bacznie obserwuję i staram się p...
14/08/2021

REYKJAVIK – STOLICA INNA NIŻ WSZYSTKIE

​Zawsze, gdy odwiedzam stolice któregoś z krajów bacznie obserwuję i staram się poznać miasto i jego mieszkańców. Cóż bowiem innego może mi szybciej pokazać charakter kraju. Nie inaczej jest z Reykjavikiem, stolicą tak inną od wszystkich, które odwiedziłem dotychczas. Taka sama jest Islandia – zupełnie inna niż pozostałe kraje, które znam.
Islandia to kraj wyspiarski oddalony od kontynentów o setki kilometrów, najbliżej stąd do Grenlandii (niecałe 300 kilometrów, a do linii brzegowej Europy czy Ameryki Północnej to już sporo ponad tysiąc. To osamotnienie na środku oceanu ma fundamentalny wpływ na kraj i jego mieszkańców, których nawiasem mówiąc jest niewielu – 370 tysięcy z czego 131 tysięcy mieszka właśnie w stolicy. Te czynniki, wraz z klimatem, determinują charakter tego miejsca. Miejsca niezwykłego. Bo gdzie indziej na świecie można czuć się tak bardzo nieprzytłoczonym wielkością i megalomanią wszystkiego co człowiek tworzy, a jednocześnie mieć poczucie wygody, komfortu i dostępu do wszystkich technologii, które na co dzień pomagają nam żyć i pracować. Chyba tylko w Nowej Zelandii miałem podobne odczucia. Gdy pomyślę o czynnikach, które wpływają na to jaka jest Nowa Zelandia, to dochodzę do wniosku, że te kraje są de facto prawie takie same. Właśnie w Reykjaviku, mimo że to stolica, nie spotkałem się z żadnymi barierami, które by mnie, zwykłego, prostego, nic nieznaczącego człowieka oddzielały od tego wszystkiego co charakterystyczne dla stolic: administracji, władzy, wielkiej polityki czy finansjery. To właśnie w mieście nad Zatoką Mgieł praktycznie zawsze mogę wejść do budynku rządowego po to by skorzystać z toalety, odpocząć w parku, który jest częścią Parlamentu czy zrobić sobie zdjęcie w holu Pałacu Prezydenckiego. A to wszystko nie spotykając ani jednego policjanta. Tak, zgadza się, podczas mojej wizyty w tym mieście przez cały dzień nie widziałem ani jednego mundurowego, ani raz nie przechodziłem przez wykrywacze metali, a mojego bagażu ani raz nie musiałem okazywać do inspekcji komukolwiek. Podczas zwiedzania nie zauważyłem nigdzie ani jednej kamery monitoringu. Dodam także, że w islandzkiej policji służy ogółem 720 funkcjonariuszy, a kraj ten nie ma żadnych formacji wojskowych. Czy w związku z tym faktem Reykjavik jest miastem niebezpiecznym? Absolutnie nie, to najbezpieczniejsza stolica w Europie, gdzie w całym roku 2020 miało miejsce 7 (słownie siedem) przestępstw, które zakończyły się procesem sądowym. Natomiast pełno tu parków, dosłownie są wszędzie. Czasami są malutkie, wciśnięte pomiędzy kolorowymi kamieniczkami, którymi wypełnione jest centrum miasta. Choć miałem wrażenie, że jednak miasteczka. Ale są także i większe, naprawdę spore. Wiją się całymi kilometrami pomiędzy dzielnicami niskich parterowych domów i niewielkich bloków mieszkalnych. Wszystko to jest czyste, nigdzie na ulicy nie ma śmieci, starych podartych reklam, rdzewiejących czy gnijących konstrukcji, a jeśli natkniecie się gdzieś na plac budowy to będzie on zasłonięty zadbanym gustownym parkanem. Miasto sprawia wrażenie kompletnego, które zbudowano raz a porządnie. Według planu, z głową i pietyzmem.
Ale nie zawsze tak było. Stolica Islandii jest jednocześnie pierwszym miastem zbudowanym na wyspie. Praktycznie aż do końca XIX wieku była miastem malutkim, wręcz portową wioseczką bez podstawowej infrastruktury potrzebnej mieszkańcom i odwiedzającym. Dopiero XX wiek przyniósł Islandczykom z dawna oczekiwane zmiany, które uczyniły ich życie nie tylko spokojnym, ale i wygodnym. A o tym jak było kiedyś przeczytacie w ciekawym artykule na ten temat, który znalazłem w sieci:
https://icelandnews.is/islandia/ciekawe-miejsca/opowiesc-o-starym-porcie?cn-reloaded=1

W krainie ognia i lodu czyli rzecz o Islandzkich wulkanach.Życie bywa nieprzewidywalne, także to zawodowe. Jeszcze w czw...
12/08/2021

W krainie ognia i lodu czyli rzecz o Islandzkich wulkanach.

Życie bywa nieprzewidywalne, także to zawodowe. Jeszcze w czwartek siedząc w domu nie sądziłem, że w nocy z soboty na niedzielę wyląduję na Islandii. A jednak jestem w krainie ognia i lodu, tak bowiem nazywają tę wyspę autochtoni. Jest to wynikiem stykania się tych dwóch skrajnych żywiołów w tym właśnie miejscu. I o jednym z tych żywiołów, czyli o ogniu będzie ten artykuł. W marcu tego roku doszło do erupcji wulkanu Fagradalsfjall, będącego częścią systemu wulkanicznego Krysuvik, znajduje się on na półwyspie Reykjanes, w południowo-zachodniej części Islandii, w odległości ok. 40 km od Reykjaviku i niecałe 20 kilometrów od międzynarodowego lotniska w Keflaviku. Po krótko trwającym alarmie skutkującym wstrzymaniem lotów sejsmolodzy stwierdzili nikłe niebezpieczeństwo dla podróżnych oraz mieszkańców i wyspa szybko powróciła do normalnego życia. Niemniej sam wybuch znów rozsławił Islandię i spotęgował ilość odwiedzających wyspę turystów mimo trwającej pandemii. Dzięki temu i ja mogłem odwiedzić to miejsce ponownie w roli pilota wycieczek. Zatem przez kolejnych kilka dni opisywać Wam będę krainę Ognia i Lodu.
Wulkany stanowią ważny czynnik, dzięki któremu Islandia jest taka jaka jest. Być może bardziej niż jakakolwiek inna siła określają naturę ziemi, tworząc nieskończone pola lawy pokrytej mchem, rozległe równiny czarnego piasku, poszarpane szczyty i ogromne kratery.
Siły wulkaniczne pod powierzchnią ziemi tworzą także niektóre z najpopularniejszych atrakcji w kraju, takie jak naturalnie występujące gorące źródła i gejzery, rozległe jaskinie oraz klify. Te miejsca co roku przyciągają turystów z całego świata, a także tych, którzy liczą na pojawienie się erupcji i doświadczenie jednego z najbardziej niesamowitych zjawisk na Ziemi. Biorąc pod uwagę jak ważna jest aktywność wulkaniczna na Islandii, jak oddziałuje na przemysł i charakter kraju, nie można ignorować tej pięknej i zarazem niszczycielskiej siły.
Na Islandii jest około 30 aktywnych wulkanów, a tych nieaktywnych, których żywot zakończył się setki tysięcy lat temu jest ponad setka. Rozrzucone są po niemal całym kraju z wyjątkiem obszaru fiordów, który położony jest w północno-zachodniej części wyspy. Wyjątkowa duża ilość wulkanów jest efektem tego, że wyspa stanowi de facto granicę pomiędzy Europą a Ameryką Północną i nie mam tu na myśli bynajmniej prawie równej odległości pomiędzy lądem stałym obu kontynentów ale fakt, że właśnie przez tę wyspę przebiega dokładnie styk płyt tektonicznych, na których położone są wspomniane powyżej kontynenty. Jedynym innym miejscem gdzie na styku tych płyt tektonicznych możemy znaleźć aktywność wulkaniczną jest portugalski archipelag Azorów. Grzbiet Śródatlantycki – czyli granica pomiędzy płytami kontynentalnymi przebiega przez całą Islandię i sprawia, że większość kraju znajduje się na kontynencie północnoamerykańskim. Jest tu wiele miejsc, w których można zobaczyć części grzbietu. Wśród nich są półwysep Reykjanes, gdzie właśnie doszło do wybuchu wulkanu Fagradalsfjall oraz jedna z największych atrakcji lodowej wyspy, czyli Park Narodowy Thingvellir. Tam dosłownie można stać w dolinie między płytami i wyraźnie widzieć ściany kontynentów po przeciwnych stronach parku narodowego. Nadmienię, że dolina ta ma tylko kilka metrów szerokości.
Zatem skoro wiemy już, dlaczego dochodzi tu do licznych erupcji zadajmy pytanie jak często te erupcje mogą mieć miejsce? Odpowiedź jest oczywista – nikt tego nie wie, ale dzieje się to stosunkowo regularne. Od przełomu XIX i XX wieku nie było tu dekady bez erupcji, ale to czy kolejna zdarzy się niedługo, jest nie do przewidzenia. Dodam w tym miejscu, że w przeciągu ostatnich jedenastu lat mieliśmy do czynienia z czterema wybuchami. Oprócz wspomnianej powyżej doszło jeszcze do erupcji wulkanu Holuhraun, w 2014 roku, wulkanu Grímsfjall w 2011 roku oraz Eyjafjallajökull w 2010 r. Ważnym jest aby podkreślić, że erupcja z 2010 roku przyczyniła się do sporych problemów nie tylko na Islandii, ale praktycznie na całym świecie. Jeśli pamiętacie wybuch, który uniemożliwił loty nad połową świata na kilka tygodni (tuż po katastrofie smoleńskiej) to wiecie o czym piszę.
Jak groźne są erupcje tutejszych wulkanów? Tu odpowiedź jest również nieznana. To co przed nami w tej kwestii nie jest bowiem możliwe do zbadania, a tym bardziej do odgadnięcia. Niemniej wyspa jest coraz lepiej przygotowana do zmierzenia się z żywiołem a wszelkie ostatnie erupcje nie niosły ze sobą licznych ofiar. Duża w tym zasługa naukowców, którzy nieustannie monitorują śpiące demony. Stacje sejsmiczne w całym kraju doskonale pomagają przewidywać erupcje, a jeśli duży wulkan, taki jak Katla lub Askja, wykazuje oznaki aktywności, obszary dookoła są zamykane i ściśle monitorowane. W dodatku większość aktywnych wulkanów znajduje się daleko od miast, co jest wynikiem doświadczeń pierwszych osadników. Na przykład południowe wybrzeże Islandii ma niewiele miast i wiosek, ponieważ główne wulkany, takie jak Katla i Eyjafjallajökull, znajdują się właśnie w tej części kraju. Dodatkowo, oba leżą pod lodowcami i ich erupcje mogą spowodować ogromne powodzie, które z łatwością pochłonęłyby wszystko pomiędzy nimi a oceanem, co już wielokrotnie w historii miało miejsce. Tego typu zjawisko nazywa się lodowymi powodziami lub powodziami glacjalnymi, gdzie nagle w wyniku gwałtownego podgrzewania od spodu czapy lodowej, miliony ton lodu osuwa się wraz z kamienistym podłożem po zboczach wulkanów spychając wszystko na swojej drodze w kierunku oceanu. Tu rada dla Was. Jeśli występuje choć niewielkie ryzyko takiego zjawisko (a może wystąpić w każdej chwili) obszar zagrożony jest przez służby natychmiast zamykany. Wówczas pod żadnym pozorem nie wkraczajcie na ten obszar. Ani autem ani pieszo. Jeśli zakaz zignorujecie, a zjawisko faktycznie nastąpi, nie będziecie mieć żadnych szans w starciu z taką powodzią. Zginiecie marnie!
Pomimo nowych technologii oraz doświadczenia islandzkich naukowców, nadal istnieją pewne zagrożenia związane z erupcjami, o których podróżni powinni wiedzieć. Jeśli podczas pobytu na Islandii nastąpi erupcja, ważne jest, aby być świadomym kierunku wiatru. Nawet erupcja w centralnej części wyspy może wpłynąć na jakość powietrza na wybrzeżu, jeśli wiatr jest niekorzystny, to powoduje problemy z oddychaniem u dzieci, osób starszych i chorych. Wówczas zaleca się pozostanie w domach z zamkniętymi oknami w dni, w których poziom toksyczności jest wysoki. Wszelkie ostrzeżenia o erupcjach i jakości powietrza możecie zobaczyć w na islandzkich stronach z pogodą oraz na stronie www.safetravel.is
Zatem jeśli chcecie w bezpieczny sposób i przy pięknych okolicznościach przyrody rozkoszować się krajem bogatym w historię i kulturę, jakże inną od tego co mamy na co dzień, polecam Wam to miejsce z całego serca. Pakujcie walizkę, rezerwujcie bilet na Islandię i przylatujcie. Nikt bowiem nie zagwarantuje Wam kiedy będzie kolejna okazja zobaczyć „wulkan w akcji” i to w dodatku w bezpiecznej dla nas „akcji”, tak jak to ma miejsce właśnie teraz.
I na sam koniec informacja o aktualnych wymogach dla tych którzy chcą odwiedzić Islandię. Każdy przylatujący musi się zaszczepić na Covid-19 i zrobić test na obecność korona-wirusa nie wcześniej niż 72 godziny przed wylotem oraz zarejestrować swoją podróż na stronie https://visit.covid.is, która prowadzona jest nie tylko w języku wikingów, ale także po angielsku i po polsku. Zatem do zobaczenia na Islandii!

Gdzieś na południu Egiptu nad brzegiem Nilu w Nubijskiej wiosce. Już niebawem przygotuje materiał o tych ludziach.      ...
22/07/2021

Gdzieś na południu Egiptu nad brzegiem Nilu w Nubijskiej wiosce. Już niebawem przygotuje materiał o tych ludziach.
🐊

17/07/2021

Light & Sound Show at Giza czyli jak przyjemnie i w chłodzie podziwiać piramidy.

Słońce, tłumy i ciągle poganianie. Z tym kojarzy się większości z nas podziwianie piramid. Czy jest zatem sposób inny. Taki który da nam choć odrobine komfortu? Oczywiście.

Polecam Wam kochani nie drogi i wielce przyjemny sposób. Przyjedźcie do Gizy po południu. Około godziny 6 wieczorem. Na przeciw Sfinksa pod adresem: Nazlet El-Semman, Al Haram, Giza Governorate znajdziecie wejście na show które zowie się Light & Sound. To multimedialny pokaz w którym połączono wieczorne iluminacje kompleksu piramid w Gizie z muzyką i komentarzem historycznym.
Komentarz można usłyszeć w wielu językach, także w języku polskim. Wystarczy przy wejściu pobrać zestaw audio z wgranym odpowiednim językiem. Samo show zaczyna się o godzinie 08.30 wieczorem lecz jak już wspomniałem warto być w Gizie wcześniej. A to ze względu na pobliskie restauracje i knajpki. Koniecznie wybierz się do jednej z tych które zlokalizowane są na dachach pobliskich hoteli. Widoki, szczególnie w czasie zachodu słońca są przednie. Jedzenie tez jest całkiem smaczne i relatywnie niedrogie. Dlatego warto połączyć kolacje z widokiem piramid i sfinksa w zachodzącym słońcu a następnie cieszyć się grą świateł, muzyki i monumentalnej architektury w komfortowych warunkach i chłodzie który daje nam pustynia nocą.

Colorado National Monument – gdzieś pomiędzy... Gdy mkniesz na zachód autostradą I-70, mijasz Góry Skaliste i tak bliski...
09/07/2021

Colorado National Monument – gdzieś pomiędzy...

Gdy mkniesz na zachód autostradą I-70, mijasz Góry Skaliste i tak bliskie mi Glenwood Springs, to znaczy, że Twym celem jest Utah czy Nevada lub jeszcze dalej. Myślisz o celu który jest daleko, bo przecież jeszcze ładnych kilka godzin jazdy. Myślisz o tej czerwieni, o tych kanionach i zapierających dech w piersiach widokach. O pustyni, suchej i gorącej. Ale czy zastanawiałeś się kiedyś jadąc tą drogą, co jest pomiędzy? Co jest za tymi pierwszymi wzniesieniami i pagórkami? Na początku mych wędrówek po Zachodzie ja też nie.

Ale im częściej przemierzałem tą trasę tym większa ogarniała mnie ciekawość, kazała mapy przeglądać, w internecie grzebać, pytać, słuchać…

W końcu nadarzył się dobry czas by poznać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania . Trafiła się okazja by pobyć 3 dni w Grand Junction. Największe miasto zachodniej części stanu Colorado. Samo w sobie nieszczególne, otoczone pustynią i dzięki łączącym się tu rzekom Kolorado i Gunnison, ziemią wyrywaną pustyni pod pastwiska i uprawy. To właśnie wielkie skrzyżowanie rzek pozwala miastu kwitnąć. Ale wracając do niespodzianki, którą kilka lat temu sprawił mi los - był to właśnie czas. Całe 3 dni kiedy mogłem pozwolić sobie na odkrywanie pogranicza stanów Utah i Colorado. Jednym z moich ówczesnych odkryć był „Colorado National Monument”

W zeszłym tygodniu miałem okazję znów tam powrócić. I znów było wspaniale. Gorąco, jak w piekarniku. Sucho, przeraźliwie sucho. Pamiętajcie, woda, woda i jeszcze raz woda. Ponadto elektrolity, batoniki energetyczne, soczyste owoce i nakrycie głowy! I bynajmniej, nie będziecie dużo chodzić. Ale jednak dwa spacerki mus zrobić. A w tym piekarniku to dużo kosztuje.

Czym zatem jest „Colorado National Monument” i jak go zdobywać.

Każdy, kto odwiedza Colorado National Monument, jest przekonany że „to Park Narodowy”. Zaledwie sześć mil od centrum Grand Junction, znajdziemy 20000 akrów terenów, które ukazują nam krainę kanionów, ślicznych, majestatycznych i nie ustępujących swej urodzie parkom takim, jak: Canyonlands, Arches, Monument Valley czy Capitol Reef. To miejsce jest jak ogród Bogów. Gdy wspinamy się bowiem na klif tutejszą „Scenic Byway”, czyli panoramiczną drogą z przepięknymi widokami, naszym oczom ukazują się kolejne kaniony, które następują po sobie niezwykle szybko. Warto się zatem zatrzymać, odpocząć, dowiedzieć się czegoś ciekawego. Jedynym miejscem gdzie uda nam się to połączyć, jest Visitor Center. Jak zwykle w USA świetnie zaopatrzone w mapy, broszury i pełne strażników parkowych z doskonałą wiedzę. Tam odpoczniesz j dowiesz się gdzie, co i jak. Ja swoją drogą polecę Wam dwa krótkie szlaki. Jednym z nich jest Otto’s a drugiem Serpents. Ten drugi, jeśli dni są upalne, to tylko pod warunkiem, że w dół, przejeżdżając autem z początku szlaku na jego koniec.

A jak się do tych miejsc dostać. Bardzo prosto. Wystarczy jechać drogą Rimrock Drive od Visitor Center cały czas prosto. Poprowadzi nas ona po krawędzi kanionów, która będzie po naszej lewej ręce. Szlak Otto’s będzie drugim od Visitor Center, a Serpents siódmym czyli przedostatnim.

Zatem może i Tobie poszczęści się i spędzisz wspaniały czas w Grand Junction, jak kiedyś ja. Będąc na tej trasie możesz po prostu zarezerwować sobie 3 godziny ekstra. Zrób to! To będzie godny pamięci przystanek. Skręć z drogi I-70 zjazdem nr 19 w Colorado na drogę stanową 340 i jedź na południe. W miejscowości Fruita miniesz ostatni Starbucks i 7Eleven, a to ważna informacja! I gdy tylko przejedziesz mostem nad Colorado skręć w drugą w prawo . Witamy ogrodzie Bogów. Ogrodzie, który stał się mekką dla miłośników przygód na świeżym powietrzu.

Adres

Nędzy Kubińca 180
Koscielisko
34-511

Telefon

+48602677885

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy ProTurystyka umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do ProTurystyka:

Widea

Udostępnij