18/08/2024
ANDORA - PIC de COMA PEDROSA 2.942 m. n.p.m. - najwyższy szczyt Andory, leżący w Pirenejach. Szczyt ten należy do Korony Europy. Wejście do schroniska (2.220m. n.p.m.) w pełnym, sierpniowym słońcu, dało mi popalić. Dojście do schroniska to 2 litry płynów wlanych w siebie i prawdopodobnie również wypoconych. Do schroniska doszedłem po ponad 2,5 godziny, około 15tej, w sobotnie popołudnie. Na niebie zaczęła się zapowiedziana w prognozach kumulacja chmur. Istniała możliwość burz. Usiadłem przed schroniskiem i tak już zostałem, bo po planowanym tu posiłku usłyszałem grzmot, który przypieczętował plany. Musiałem skorzystać ze schroniska. Myślałem, że w sobotni, wakacyjny wieczór nie będzie miejsca i będę musiał mimo wszystko wracać do miasta. Schronisko jednak było tylko w połowie zapełnione. Miejsce w sali zbiorowej kosztowało 22 Euro. Burze nadal walczyły ze słońcem. Skończyło się na grzmotach i delikatnym deszczu po zachodzie słońca. Schronisko leży dosłownie naprzeciwko szczytu Coma Pedrosa. Leżąc sobie na trawie przed budynkiem dokładnie mogłem analizować kształty tej góry. Doskonałości tego wieczoru dodały rozmowy z współlokatorami. Poznałem między innymi Eduarda - Baska, który przechodzi przezł całe Pireneje; był to jego 40-ty dzień w wędrówce. Co ciekawe, trasę tę przechodził po raz ósmy w życiu. Gdy usłyszał, że jestem Polakiem, zamiast skojarzyć narodowość z Lewandowskim, jak to robią prawie wszyscy obcokrajowcy, skojarzył Polskę z Kukuczką, doskonałą szkołą wspinaczkową i sławnymi himalaistami:) Znał też nazwy wielu tatrzańskich szczytów. Wieczór umiliły mi też dzwonki potężnego stada owiec, które nocowało nieopodal. Góry podarowały mi też kilka słonecznych chwil zachodu słońca, a rankiem, kiedy jeszcze w ciemności ruszyłem na szczyt, góry obdarzyły mnie wyjątkowym wschodem słońca, malowanym czerwienią, długimi cieniami gór i podcieniami dolin wypełnionych mgiełką letniej wilgoci. Na sam szczyt formalnie nie prowadzi żaden szlak; biało-czerwone znaki (w Hiszpanii wszystkie szlaki są tak oznaczone) prowadziły wzdłuż Czarnego Stawu (Estany Negre). Dla wchodzących na szczyt, odbijającą w bok ścieżkę bardzo dobrze oznaczono żółtymi kropkami. Wejście nie było wymagające, choć momentami musiałem pomagać sobie obiema rękami. Na szczycie spotkałem jedynie dwóch Niemców, którzy weszli na wierzchołek z myślą śniadania pod okiem wschodzącego słońca, a których dalekie światełka czołówek widziałem już nocą przed schroniskiem. Mój wschód spotkał mnie na trasie. Po wejściu, większość czasu na szczycie przesiedziałem samotnie, delektując się, naprawdę szeroką panoramą pirenejskich szczytów.