ORP "Chlor"

ORP "Chlor" Strona poświęcona działalności ORP "Chlor"- kajaka do zadań specjalnych :)

🛶😢
24/02/2021

🛶😢

Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 22 lutego zmarł wielki kajakarz Aleksander Doba. zmarł śmiercią podróżnika zdobywając najwyższy szczyt Afryki - Kilimandżaro spełniając swoje marzenia.
Pogrążona w żalu żona, synowie, synowe i wnuczki.
Fot. Joanna Konefał-Pycior

Artur ledwo co wyleczył po naszej ostatniej wyprawie odleżyny w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, a już ...
09/07/2019

Artur ledwo co wyleczył po naszej ostatniej wyprawie odleżyny w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, a już poczuł tęsknotę za rzekami. Mówią, że stara miłość nie rdzewieje, więc wrócił nad Vistulę, Królową Polskich Rzek. Tym razem jednak wybrał sobie inny środek lokomocji i sprawdzi jakie odleżyny robią się po siodełku rowerowym. 6 lipca wystartował w ultramaratonie Wisła 1200 od źródeł Baraniej Góry i ciśnie wzdłuż rzeki do Gdańska. Dzisiaj jest już w Płocku i nadal napiera do przodu. Stary a głupi, czyż nie? Wesprzyjcie chłopaka dobrym słowem.

A jeśli ktoś chce pokibicować Arturowi na trasie lub wsadzić patyk w szprychy, to tutaj może ustalić jego pozycję (nr 37):
http://event.trackcourse.com/view/wisla-1200-2019

Czy wiesz, że... równo dwa lata temu Artur postanowił wybrać się na kajakową wycieczkę po okolicy, a Łukasz kazał walić ...
02/07/2019

Czy wiesz, że... równo dwa lata temu Artur postanowił wybrać się na kajakową wycieczkę po okolicy, a Łukasz kazał walić się na ryj swojemu niepłacącemu pracodawcy i postanowił zrobić sobie nieco dłuższe wakacje? Efektem było wytyczenie liczącej 1003 km drogi wodnej łączącej Sławków z morzem.

Człowiek czyta sobie spokojnie gazetę, analizuje sytuacje społeczno - polityczną w mieście, chłonie kulturę, a tu takie ...
03/06/2019

Człowiek czyta sobie spokojnie gazetę, analizuje sytuacje społeczno - polityczną w mieście, chłonie kulturę, a tu takie dwie zakazane facjaty na łamach Kuriera Sławkowskiego!

Garść statystyk
18/05/2019

Garść statystyk

14/05/2019

A tak cumowaliśny w Kostrzynie nad Odrą 😁

Dzień 13. Dziś ostatni dzień wyprawy, wielkiej wyrypy dwóch starych wiarusów. Rankiem kiedy koguty w kurnikach smacznie ...
09/05/2019

Dzień 13. Dziś ostatni dzień wyprawy, wielkiej wyrypy dwóch starych wiarusów. Rankiem kiedy koguty w kurnikach smacznie jeszcze spały, oni ostatni raz posadzili swe tyłki w fotelach na mostku kapitańskim i pognali co sił w bickach na ostatni już etap. Śpieszyło się chłopakom bo tradycyjnie padało choć końcówka pogodowo była coraz lepsza. Ileż oni musieli się nacierpieć by dotrzeć do celu, ale mieli misję od Boga, niczym Jake i Elwood (Blues Brothers) by nieść po świecie wieści o swojej małej ojczyźnie, o Sławkowie, o małej miejscowości gdzieś na południu Polski która przez lata sama nie wiedziała czy chce być bardziej śląska czy małopolska. 13 dni i 763 kilometry na pokładzie transatlantyka dało marynarzom mocno w kość. Ileż to piwa musieli wypić, ileż parszywych konserw przetrawić i ileż wyrazów z twardym „R” musieli wykrzyczeć by móc znaleźć się w miejscu gdzie Jerzy Owsiak co roku wykrzykuje swoją przepowiednię że „zaraz będzie ciemno” a Warta kończy swój żywot w wodach Odry. Dokonali tego choć aura od początku zawiesiła wysoko poprzeczkę ale na Skrzypczyku i Hoflerze jak widać nie zrobiło to większego wrażenia. Dwa lata temu pokonali Wisłę, teraz Wartę a co przyniesie przyszłość, tego zapewne dowiemy się niebawem od samych chłopaków. Powiem tylko – będą jaja. A tym czasem kończąc kronikę wyprawy i przytaczając słowa Stephena Kinga – „KONIEC WARTY”. Do usłyszenia i zobaczenia gdzieś na rzece. Ahoj!!!

Mamy to! Warta Chlora warta, a Chlor Warty wart 😁
09/05/2019

Mamy to! Warta Chlora warta, a Chlor Warty wart 😁

Emocje sięgają pokładu kajaka!
09/05/2019

Emocje sięgają pokładu kajaka!

Dzień 12, przedostatni i jeden z gorszych zarazem. Zmęczenie nasila się z każdą minutą a płynąć trzeba. Dziś znów niezły...
08/05/2019

Dzień 12, przedostatni i jeden z gorszych zarazem. Zmęczenie nasila się z każdą minutą a płynąć trzeba. Dziś znów niezły dystans. 7 dych wpisane do dziennika pokładowego. Chłopaki już prawie ze sobą nie rozmawiają bo i nie ma o czym. Przez ostatnie dni mieli wystarczająco dużo czasu by snuć plany na kolejną wyprawę (z przecieków Chlora wiem że taka będzie i na pewno będziecie zaskoczeni rzeką, kilometrażem i skalą przygotowań a może i jak Bóg da to nowym wcieleniem Chlora, wszystkiego dowiemy się zapewne już niebawem), obrobienie tyłów wszystkim znajomym i nieznajomym, planowanie założenia własnych rodzin i w przypadku Hoflera wyprowadzki „na swoje”. Teraz już płyną resztkami sił, wszystko ich boli po kokardę a jedyną rozrywką jest straszenie bydła.
Dziś rano pożegnali się z Panem Grzegorzem który jeszcze na koniec zaproponował rozchodniaczka. Żal było odmawiać ale gdyby walnęli po lufie mogłoby się okazać że dzisiejszy dzień będzie dniem restowym i jutro na mega kacu musieliby przeorać ponad 130km stawu. Brak gorzoły zrekompensowali sobie naleśnikami w Skwierzynie. Po przyjęciu śmiertelnej dawki cukru w postaci pankejków chłopaki nabrali tyle energii że wiosłowanie jeszcze nigdy nie było takie lekkie i przyjemne. Z rozpędu minęli Santok gdzie Warta łączy się z Notecią i wylądowali na nocleg już poza miastem gdzieś w szuwarach. Przed nimi zielona noc. Jutro z punktu zbornego podejmie ich nie Michał lecz wspomniany kilka dni wcześniej Marol Kalik. Już wszystkich w Sławkowie ograł w statki to może cisnąć do Kostrzyna. Ale za nim to nastąpi to przed załogą jeszcze 66 kilometrów machania kijem w wodzie a potem ból minie a chwała zostanie na wieki, posypią się słowa uznania, lajki i gratulacje a może za ciężką pracę na wodzie otrzymają też jakąś nagrodę niczym Rosjanie przechodzący na emeryturę. Każdy obywatel dostaje wtedy Wołgę …… do przepłynięcia. Dzisiejsza noc będzie ostatnią w tataraku i aż strach pomyśleć jak organizmy zareagują na spotkanie z własnym łóżkiem z wygodnym materacem. Na wodzie szybko ich nie zobaczymy ale jak już odpoczną i zaczną ze sobą rozmawiać to zobaczymy na pewno. A tym czasem czekamy na jutrzejszy finisz i powrót do domu. Z Bogiem!!!

Czy ja coś wspominałem o jakimś przepłynięciu?????

Dzień 11. Już coraz bliżej Odry. Nie chodzi o wirusa a o cel podróży. Orzeł wyląduje w Kostrzynie gdzie Warta wpada do O...
07/05/2019

Dzień 11. Już coraz bliżej Odry. Nie chodzi o wirusa a o cel podróży. Orzeł wyląduje w Kostrzynie gdzie Warta wpada do Odry już w czwartek. Będzie to 13 dzień wielkiej wyrypy, miejmy nadzieję że nie pechowy. To że Skrzypczyk & Hofler dadzą radę to jestem o tym przekonany ale czy Michał zdąży z podczołgówą by zabrać Titanica??? Wiadomo że Michał, niczym Filip Springer jest wielkim entuzjastą zwiedzania Polski klasy B czyli miast i miasteczek których próżno szukać w przewodnikach Pascala. A pomiędzy Sławkowem a Kostrzynem jest ich od cholery. Dziś pływanie wlazło elegancko, podobnie jak wczoraj. Nie będę rozpisywał się że jak co rano wypili śniadanie, potem papieros, dwójka i w drogę. To doskonale wszyscy wiedzą. Dziś, podobnie jak wczoraj bardziej od zwiedzania liczył się kilometraż. Załoga przelatywała przez wszystkie miasteczka, wsie i przysiółki z prędkością poleconego ze skarbówki. Aż strach pomyśleć co by się wydarzyło gdyby to dziś napotkali tą gołą babę z jednego z poprzednich odcinków. No ale zostawmy kobietę w spokoju. I tak nie wie że ktoś o niej pisze i ktoś o niej czyta. Chłopaki rzucili tylko kotwicę w Obrzycku i dali się namówić na drożdżówki z makiem. Tak się nażarli że stężenie maku we krwi spowodowało nagłą chęć powrotu kajakiem do domu. W przypływie ekstazy i jeszcze poprzez chwilowe zamroczenie wskoczyli do Chlora i zaczęli płynąć na szczęście w złą stronę czyli tak naprawdę dobrą. Gdyby jednak popłynęli w kierunku przeciwnym to teraz byliby gdzieś w okolicach Chujek i pewnie dotarłoby do nich że sytuacja też jest chujkowa. Wronki minęli z zamkniętymi oczami. Postój tutaj mógłby oznaczać dla nich dłuższe wakacje choć patrząc na zakład karny i robotę Hoflera to można by przyjąć że jest to w jakimś sensie w kręgu zainteresowań mecenasa. Patrząc zaś na Skrzypczyka – zupełnie nie. Tak czy siak obaj dalej płyną choć dochodzą mnie słuchy że zaczęli między sobą grypsować. Na nocleg zaparkowali w Chorzępowie i całkiem przypadkiem na ich szczęście spotkali Pana Grzegorza Borowskiego. Dla Pana Grzegorza było to raczej spotkanie w kategorii nieszczęście gdyż musiał spędzić z naszymi bohaterami część wieczoru zabawiając ich opowieściami i swoimi fotografiami. Chłopaki otrzymują też nocleg pod dachem w ciepłej izbie po cenie dumpingowej i po 68 kilosach na wodzie i kilku piwkach w doborowym towarzystwie kładą się spać. Jutro już widać będzie metę ale tam dotrą dopiero pojutrze. Trzymamy kciuki za potomków wikingów, Michała i podczołgówkę.

Dzień 10. W nocy zimno. W telewizorze mówili że było około 1 stopnia na minusie więc w polach musiało być jeszcze mniej....
06/05/2019

Dzień 10. W nocy zimno. W telewizorze mówili że było około 1 stopnia na minusie więc w polach musiało być jeszcze mniej. Przez to załoga nie zmrużyła prawie wcale oka. Jak tu spać skoro zima za pasem. Chłopaki wstali skoro świt i zębów nie myjąc wskoczyli w wehikuł czasu i popędzili do Poznania. Tu miała być przerwa w trasie ale stolica Wielkopolski widziana zakrwawionymi oczyma niewyspanego kajakarza z poziomu gruntu rzeki wcale nie powala na kolana. A zatem dzielna załoga tankowca przeleciała przez Poznań i nawet im noga nie drgnęła by wyskoczyć choć na chwilę na miasto wypić Browarka. Dziwne. Jednak taki stan rzeczy nie może trwać w nieskończoność by o suchym pysku machać tym wiosłem. W Czerwonaku już im nerwy puściły i musieli się napić. Pech chciał że trafili do przystani „Kilwater”. Nie wiem dlaczego ale nazwa ta przypomina mi nazwę wzgórza „Kill Devil Hill” gdzie dwóch niepokornych synów boga airbusa tak ni z gruchy, ni z pietruchy jako pierwsi ludzie pokazali język Newtonowi i wzbili się w powietrze. W przystani tej chłopaki spotkali innych niespełna rozumu poruszających się na wodzie. Opowieściom wielorybniczym zarówno ze strony gości jak i gospodarzy nie było końca. Ostatecznie nasi wygrali ten pojedynek i tylko oni sami wiedzą co im tam naściemniali. Gdy sytuacja zaczęła się zagęszczać i powoli wychodziło na jaw że Skrzypczyk wcale nie przepłynął Bajkału rowerem wodnym w poprzek a Hofler zamiast Żółtej Rzeki okiełznał tylko Białą Przemszę nasi dzielni wodniacy salwowali się ucieczką do pobliskiej restauracji by w ciszy i spokoju napić się piwka i zjeść ciepły posiłek. I tu wyżej wspomniany pech. Restauracja zrobiona elegancko i z przytupem a tych dwóch jeszcze surdutów z pralni nie odebrało. Pasowali tu jak świni siodło, no ale co zrobić, jeść się chce. Wleźli w tym w czym płynęli. Na szczęście nie dostali sztućców do homarów bo to byłaby już wtopa na cały kraj. Tak więc pojedli, popili i z powrotem na pokład. No i tak szarpali tymi wiosłami i szarpali że wyszarpali 75 kilometrów co stanowi nowy dzienny rekord Chlora EVER!!! Brawo chłopaki, tak trzymać, moja krew. Dziś postój w marinie „Kowale” w Obornikach tak więc dziś znów się wyśpią. I prysznic jest a to bardzo ważna rzecz.

Dzień 9. Niedziela. Nuda, nic się nie dzieje, jak w polskim filmie. Chłopaki wystartowali dopiero o 9. Jednak ciężko się...
05/05/2019

Dzień 9. Niedziela. Nuda, nic się nie dzieje, jak w polskim filmie. Chłopaki wystartowali dopiero o 9. Jednak ciężko się wygramolić z domowych pieleszy gdy przez ostatni tydzień nocowało się w wilgotnym namiocie. Ale oboje zasłużyli na takie lenistwo. Pogoda dziś wyjątkowo siadła. Było pływanie i obcowanie z przyrodą i lokalnymi browarami. Z dzisiejszych ciekawostek to raz widzieli przelatujący samolot. I w sumie to tyle. Wczoraj jak gadaliśmy przez telefon to wspólnie stwierdziliśmy że fajnie byłoby zrobić tą wyprawę tak by dopłynąć do Kostrzyna na Poland Rock Festiwal. Hofler nawet snuł marzenia o tym że wystąpiliby w Akademii Sztuk Przepięknych choć ja uważam że z takim wyglądem jaki teraz reprezentują, najpewniej daliby ich do Pokojowej Wioski Kriszny. Na pokładzie wszyscy cali i zdrowi choć głupoty chodzą po głowie. Dziś pokonali 55 kilometrów więc jutro powinni przekroczyć magiczną liczbę pół tysiąca kilometrów wyprawy i zobaczyć Poznań z pokładu tankowca. A teraz studzimy emocje, żart był trochę niezazbytni, przepraszamy wszystkich którzy się martwili, nie wiedziałem że tyle osób ma mój numer telefonu. Z marynarskim pozdrowieniem, Ahoj!!!

Dzień 8. Majówka jaka jest każdy wie. Leje, pizga i odrobina słońca. Na rzece dokładnie to samo z tym że bez słońca ale ...
04/05/2019

Dzień 8. Majówka jaka jest każdy wie. Leje, pizga i odrobina słońca. Na rzece dokładnie to samo z tym że bez słońca ale dla zachowania równowagi, dwa razy bardziej leje i pizga. Już teraz chyba możemy powiedzieć że wyprawa przejdzie na śmietnik historii jako zimowa. Brakuje co prawda kry na rzece ale nie zdziwiłbym się gdyby ORP Chlor spotkał się z jakimś lodołamaczem. Dziś pogadałem trochę z załogą przez połączenie satelitarne (jak na poważną eskapadę przystało a nie jakieś tam GSM). Humory dopisują choć czas ucieka szybciej niż się spodziewali. Chłopaki mają deadline na osiągnięcie celu w czwartek. Jeśli będzie obsuwa to jest jeden dżentelmen w Sławkowie który rzuci Hoflerowi rękawicę i wystrzela go po pysku niczym pierwszoligowy zawodnik slap offu. Tak więc z szybkich obliczeń matematycznych oraz wiedząc że cosinus alfa kąta 60⁰ wynosi ½ ułożyliśmy równanie ze wszystkimi wiadomymi i wyszło z tego że aby osiągnąć cel do czwartku, codziennie załoga musi przeorać co najmniej 60 kilometrów rzeki. A zatem chłopaki robią co mogą a my trzymamy kciuki za powodzenie misji. Dowiedziałem się też że dzień pracy zaczyna się już około 7 rano i trwa tak do około 19 z przerwami na regenerację. Mięśnie powoli przestają współpracować ze względu na niedobory mikroelementów. Dziś załoga Chlora desantowała się na ląd w miejscowości Ląd w celu zakupu soku pomidorowego aby uzupełnić chociażby potas. Pech jednak chciał że trafili na otwartą marinę i uzupełnili piwo. Dalej już nie szukali soku bo i po co skoro znaleźli browar. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Trudno. Koleją próbę odszukania warzywniaka podjęli w Pyzdrach. Tu na szczęście piwa nie chcieli znaleźć więc wydoili upragniony sok pomidorowy. Mając jednak na uwadze to że tenże lepiej smakuje z wódką niż bez, chłopaki musieli oszukiwać swoje organizmy wmawiając sobie jaki to soczek nie jest pyszny. Wydaje mi się że raczej nie będą mile wspominać Pyzdr tym bardziej że od tego momentu w dalszej podróży towarzyszył im ulewny deszcz. Jakoś zdołali doczołgać się do Czeszewa i już prawie rozbijali cyrk przy przeprawie promowej gdy nagle pojawił się Kazik i zaprosił całą załogę do swojej agroturystyki „U Kazika” na poczęstunek (L**h Pils, a jakże) i nocleg w ciepłym i suchym pokoju. Tak więc możemy odnotować pierwszy prysznic na wyprawie. Higiena wróciła na pokład. Co prawda nie na długo ale jest. Ja staram się nie jadać w lokalach które w nazwie mają imię właściciela lub szefa kuchni. Wizyta w „bistro u Tadka” lub smażalni „U Zdzicha” zazwyczaj kończy się dla mnie nieopisanymi w kulturalny sposób doznaniami smakowymi. Geslerowa chyba by się rzuciła z dywanu na podłogę. A pamiętacie samotną kajakarkę z początku wyprawy. Dziewczyna pochodzi z Gdańska, studiuje w Warszawie a do Częstochowy przyjechała pociągiem z kajakiem po czym przetargała go ze stacji do rzeki i popłynęła jak to sama stwierdziła do momentu gdy jej czasu braknie. W poniedziałek ma być na uczelni więc jeśli jeszcze płynie to zapewne jutro dla niej będzie koniec wyprawy. Kajak pod pachę, do pociągu i na Warszawę.
Jeśli chodzi zaś o naszą dwójkę ze sternikiem, naszprycowani sokiem z tomatów osiągnęli dziś wynik 61 km wbijając się dziarsko w czwartą setkę. Już bliżej niż dalej ale mety jeszcze nie widać.

Zasłużony relaks po tygodniu w krzokach 🤣
04/05/2019

Zasłużony relaks po tygodniu w krzokach 🤣

Pozdrawiamy 😁🛶
04/05/2019

Pozdrawiamy 😁🛶

Dzień 7. Ryszard Riedel swego czasu śpiewał „Chciałem kiedyś zmądrzeć, po ich stronie być, spać w czystej pościeli, świe...
03/05/2019

Dzień 7. Ryszard Riedel swego czasu śpiewał „Chciałem kiedyś zmądrzeć, po ich stronie być, spać w czystej pościeli, świeże mleko pić”. Jak się później okazało, załoga Chlora wzięła sobie do serca te słowa i postawiła jako cel na całe życie. I o ile czystą pościel i mleko prosto od producenta da się jeszcze ogarnąć to z rozumem cieniutko. Mój kolega Krzysiek zwany w kręgach Generałem wypowiedział kiedyś takie piękne i mądre słowa które idealnie pasują do Skrzypczyka i Hoflera a mianowicie że próba leczenia ich obu to wyrzucenie pieniędzy podatnika w błoto. A oni mimo to są zadowoleni z tego co robią. Płyną kajakiem nie wiadomo gdzie i po co, nie myją się kilka dni, defekują gdzie popadnie (najczęściej po krzakach) i śpią w namiocie gdzieś po lasach. A przecież mogliby jechać sobie pod namiot do decathlonu, tam jest zewnętrzna ekspozycja, duży wybór do spania i toaleta czynna od 9 do 21. No ale jeden lubi znaczki, drugi lubi klej na znaczkach.
W podróży dziś też lekko nie było. Pojawiły się fale a jak są fale to i jest wiatr. Chłopaki płyną na pełnej mocy w kierunku zachodnim to i niemiecki wicher im facjaty smaga. Mając dość tego wiatru kapitan i jego załoga zeszli na ląd celem rozprostowania kości. Zaparkowali motorówę gdzieś pod mostem i kiedy tylko wygramolili się spod niego czekał już na nich komitet powitalny z chorągwiami i władzami miasta Koła na czele. Uściskom i gratulacjom nie było końca. Ze strony lokalnego przedsiębiorcy z branży ceramicznej padła nawet propozycja zamontowania sedesu w kajaku ale chłopaki nie mogli się zgodzić na tak hojny dar. Po obejściu w koło Koła cała załoga zaokrętowała się na Chlorze i popłynęła w dalszy rejs. Po drodze minęli Chójki (tam się nie zatrzymywali, wiadomo jak tam jest) i dotarli do Konina. Tutaj jak przystało na prawdziwych obywateli świata posilili się potrawą orientalną o nazwie Kebab w cieście z ostrym. Po uzupełnieniu pustych kalorii chłopaki podgonili jeszcze kilka kilometrów aby w ciszy i spokoju gdzieś na wielkopolskich łąkach rozbić swój mandżur i udać się na zasłużony wypoczynek i sen o czystej pościeli i świeżym mleku. W nocy ma być około 1 stopnia na plusie wiec noc może okazać się ciężka. Dziś pokonane kolejne 59km a jutro kolejna przecinka A2 i wizyta w Nadwarciańskim Parku Krajobrazowym. I jeszcze jedno. Chłopaki serdecznie pozdrawiają środkowym palcem wszystkich chójków z okolic Chójków co wyrzucają lodówki do rzeki. Takiej ilości sprzętu AGD pływającego po wodzie lub zacumowanego w szuwarach nie powstydziłby się nawet czerwony sklep „nie dla idiotów”. No cóż, wszyscy pochodzimy od małpy i oni niestety też.

Już są!!!! Oficjalne koszulki z naszymi niezmordowanymi pływakami!!! Zamówienia zbieramy do niedzieli palmowej. Nie czek...
03/05/2019

Już są!!!! Oficjalne koszulki z naszymi niezmordowanymi pływakami!!! Zamówienia zbieramy do niedzieli palmowej. Nie czekaj, zrób sobie prezent już dziś!!!

Zagadka konkurs bez nagród. Patrząc na wory pod oczami i tęgie miny zgadnij kto regularnie sypia we własnym łóżku? 😂😂😂
03/05/2019

Zagadka konkurs bez nagród. Patrząc na wory pod oczami i tęgie miny zgadnij kto regularnie sypia we własnym łóżku? 😂😂😂

Dzień 6. Naprawdę nikt nie chciał zobaczyć gołej baby na łonie natury?? No cóż, miałem zgoła inne wyobrażenie o męskiej ...
02/05/2019

Dzień 6. Naprawdę nikt nie chciał zobaczyć gołej baby na łonie natury?? No cóż, miałem zgoła inne wyobrażenie o męskiej części widowni, no ale dobra. Może jeszcze niewiele wiem. W poprzedniej relacji przypomniałem stare indiańskie porzekadło. Sprawdziło się. Zapewne nie pamiętacie już co chłopaki przeżywali na Zalewie Włocławskim a oni to pamiętają. To co działo się dziś na Zalewie Jeziorskim to esencja belzebuba w najczystszej postaci. Rzeka stała w miejscu, wiatr trzaskał po ryjach a słońce dodatkowo operowało niemiłosiernie. Lekarze siemianowickiej oparzeniówki mieliby niezły materiał do badań. Psychiatrzy zresztą też i to nie tylko po dzisiejszym dniu. Chyba tylko siłą woli przejechali zalew do końca bo tak na trzeźwo to raczej by zrezygnowali a numer ICE w telefonach naszych wilków morskich jest numerem do Walotka. Zalew ten jest obszarem chronionym „Natura 2000” więc nie było mowy o dokarmianiu żeglarzy. O suchych pyskach więc dowlekli się do tamy która to okazała się ścianą nie do przejścia. Gdyby nie człowiek instytucja Michał Malinowski dla którego świat stoi otworem (dla naszych dwóch bohaterów też świat stoi otworem tyle że zgoła innym) to pewnie jeszcze teraz kręciliby się w kajaku pod tą tamą jak elektrony wokół jądra. Michał zarządził ręczne przerzucenie tratwy przez tamę i wyprawa mogła być kontynuowana. Przed rozbiciem wigwamu chłopaki zaliczyli jeszcze szybkie zwiedzanie Uniejowa by później wylądować na nocleg gdzieś w okolicach Koźmina. I tak dzisiaj im pykło 51km i tym samym witamy Państwa w trzeciej setce. Jutro przecinka autostrady A2. Miejmy nadzieję że viatoll ich nie chwyci.

Dzień 5. Relacja z obsuwą gdyż wczoraj gościłem na imprezie pt Rock Wolności”. Przy dźwiękach rockandrolla noga sama pod...
02/05/2019

Dzień 5. Relacja z obsuwą gdyż wczoraj gościłem na imprezie pt Rock Wolności”. Przy dźwiękach rockandrolla noga sama podawała i to do tego stopnia że po powrocie do domu od razu podała w kierunku wyra. Sen był ostatnim ratunkiem dla mnie bo narkotyki przestały już działać pobudzająco. Piękne uczucie móc iść spać przed północą. Mniej piękne kiedy budzisz się rano i masz pierdylion wiadomości o treści których nie powstydziliby się windykatorzy providenta. Czyli jednak kogoś obchodzi los nieślubnych synów Aleksandra Doby. Wyobraźcie sobie że wczoraj podczas swojego koncertu Kobranocka zadedykowała (świadomie lub nie, tego nie wiem) hipisówkę naszym dzielnym ułanom kajaka. Podczas wyśpiewywania wersu „To pływanie, to żegluga z dziurą w łodzi” prawie udusiłem się ze śmiechu. Taka to wolność na rzece. Wczoraj pogoda siadła jak ta lala. Chłopaki nawet zaczęli trochę marudzić że dawno nie padało i w tym upale, a może bardziej dlatego że święto pracy a może jeszcze bardziej dlatego, że piszący te słowa wczoraj właśnie, pierwszego maja obchodził okrągłą dziewiątą rocznicę pożycia małżeńskiego z pierwszą żoną Dorotą, urobili w stylu alpejskim 69 kilometrów kończąc etap w Warcie. Uprzedzając pytania, jacht im jeszcze nie zatonął choć niewiele brakuje i bukmacherzy przyjmują już zakłady ile jeszcze pociągną, Warta to też taka miejscowość o nazwie jak rzeka, analogicznie jak Wisła i Wisła, Prudnik i Prudnik czy Odra i Wrocław. Ten ostatni to może nie najlepszy przykład ale zawsze jakiś. Z atrakcji etapowych, chłopaki spotkali matkę naturę. Gdzieś na łące niczego nie świadoma pewna panna opalała się w stroju takim w jakim przyszła na ten łez padół. Nie chcąc spłoszyć tak pięknego widoku dzielni mężowie stanu (nazywam ich tak bo Jarek też jest mężem stanu choć wszyscy kawalerowie) nacieszyli swe oczy pięknym widokiem i popłynęli dalej gdyż na mecie etapu czekała na nich już załoga G. w skład której wchodzili Paweł Baranowski, Michał Malinowski i człowiek który podważył teorię Kazimierza Górskiego o tym że piłka jest okrągła, on woli jajowatą - Marol Kalik. Ten ostatni jest też mistrzem Sławkowa w grze w statki a jego ulubiona pozycja do zatopienia jednomasztowca to L4. Zdjęć owej białogłowej oczywiście do galerii nie wrzucę ale jakby ktoś bardzo chciał to w wiadomości prywatnej mogę udostępnić numer konta na które trzeba przelać abonament za prawa autorskie. Na postoju było ognisko, kiełbaski , grochówka i woda mineralna ;) a potem sen, chyba pierwszy raz w suchym namiocie ale jak mówi stare indiańskie przysłowie „ jeżeli wszystko idzie poprawnie to zło pierdolnie z nienacka”. A Więc czekamy na wiadomości z frontu.

Dzień czwarty wyprawy powitał naszych dzielnych podróżników nadzwyczaj pogodnie. Poranne słońce ogrzewało namiot niemiło...
30/04/2019

Dzień czwarty wyprawy powitał naszych dzielnych podróżników nadzwyczaj pogodnie. Poranne słońce ogrzewało namiot niemiłosiernie, choć było dopiero przed dziewiątą. Ubrania zdążyły już dawno wyschnąć a zapach jajecznicy na boczku i świeżo zmielonej kawy dobiegał z kempingowej kuchni, w której prócz zestawów śniadaniowych można było wybrzydzać w szerokim wachlarzu piw. Z przystaniowego radiowęzła dało się słyszeć Boba Dylana wyśpiewującego „That cold black cloud is comin' down, Feels like I'm knockin' on heaven's door”. I wtedy się obudzili. Tak jakby Dylan przepowiedział co ich czeka po przebudzeniu. Zimno, mokro i do domu daleko. Wyobrażacie sobie ten mikroklimat panujący w wilgotnym namiocie??? Po czterech dniach to i efekty przedawkowania fasolki przestają być uciążliwe. Zostawiając zatem kwestie higieny osobistej na marginesie zalogowali się na pokładzie Chlora i niczym Waldemar Marszałek pognali w dalszą podróż. Z biegiem dnia pogoda stawała się bardziej przystępna dla naszych marines a pod koniec dnia dane im było zobaczyć się ze słońcem. W międzyczasie Chłopaki zwiedzili z poziomu wody Załęczański Park Krajobrazowy. Park krajobrazowy z pokładu kajaka wygląda następująco: szuwary i krzaki. Nic tylko pozazdrościć. Na obiad zatrzymali się w Kamionie, tam był schabowy, flaki i inne przysmaki. Naładowani po kokardę przejechali jeszcze 18 kilosów osiągając niebagatelny dzienny wynik 64km. Na nocleg desantowali się w Osjakowie. Miała tu być przystań i prysznic. I jest tyle że zamknięte. Czy ja wcześniej gdzieś nie wspominałem że z Hoflerem nie należy chodzić gdziekolwiek bo drzwi przed nim zamykają??? Tak czy siak nastroje panują dobre, jutro przekraczamy barierę 200km w siodle. Do usłyszenia.

30/04/2019

Pojedlim, popilim, brzuszki ucieszylim 🙃 A potem pocisnelim jeszcze z 18 km 😉

Dobre wieści z frontu. Chłopaki żyją i mają się całkiem nieźle. O ile w nocy było zimno i niezazbytnio sucho to dzień dz...
29/04/2019

Dobre wieści z frontu. Chłopaki żyją i mają się całkiem nieźle. O ile w nocy było zimno i niezazbytnio sucho to dzień dzisiejszy przyniósł niespodziankę i jak się później okazało przełom w wyprawie. To że lało to wiadomo i w sumie to trochę czekałem na wiadomość typu „mamy to w dupie i chcemy do domu” ale się nie doczekałem. Za to nasze Janusze kajakarstwa deszczowego doczekali się suchych gaci i frykasów do jedzenia. Co prawda nie było to przepiórze fjużyn z jarmużem ale od początku. Jak już chłopaki podnieśli ślepia to okazało się że dzień będzie do dupy. Wypili śniadanie i zaczęli kontemplować sens istnienia w mokrym namiocie i w kajaku wypełnionym po burty deszczówką. W głowach kołatała się jedna i ta sama nuta. „We All Live In A Yellow Submarine”. Tym czasem gdzieś na południu Polski trzy dzielne atomówki (Bajka, Bójka i Brawurka) szykowały akcję humanitarną dla mądrych inaczej. Dziewczęta długo myślały jak sprawić by przemarznięty i przemoczony chłop, pomimo niesprzyjającej pogody, pozostał jeszcze kilka dni w szuwarach i nie pokazywał się w chałupie za wcześnie. Tyle będzie spokoju bez niego. I wymyśliły by podrzucić im jakieś suche ubranie. I tak po szybkich zakupach na dziale „ryby i owoce morza bałtyckiego” w sklepie Defekatlon oraz po przetrzepaniu szaf, około południa na nasze ofiary „takiego mamy klimatu” spłynął dar w postaci suchych galotów typu wodery, gaci zwanych majtkami i jeszcze fuzekle im się dostały, też suche. Ja ze swojej strony podrzuciłbym im jeszcze przechodnią kurtkę. Ta to dopiero jest wodoodporna. Kto nie słyszał jeszcze o przechodniej kurtce to zapraszam do odwiedzenia profilu tego ciucha na fejsbuku. Na widok takich darów chłopaki się lekko wkur…. poddenerwowali bo już widzieli się siedzących przy piwku w jednej ze sławkowskich oberży i opowiadających naiwnej gawiedzi gdzie to oni nie byli, czego to nie widzieli i z czym przyszło im się zmierzyć. A tak? Trzeba dalej płynąć. Z drugiej strony lepiej moknąć w suchym niż w mokrym. Otrzymali też fasolkę po bretońsku i wierzcie mi lub nie, po takim posiłku dostali takiego wiatru w żagle, że pomimo późnego startu zdołali urobić jeszcze trzy dychy wiosłując aż do odcięcia. A pamiętacie z wyprawy na Westerplatte jak Michał Malinowski im kotlety podrzucał?? Albo jak wujek Grzesiek pół woła i ileśtampak piwka chłopakom dostarczył na grilla? (grilla też dostarczył) Pamiętacie jak wtedy wzrastało im trele morele i pobijali rekordy prędkości i odległości? Wujku Grześku, jeśli to czytasz to nie zapominaj o tych mordach nieogolonych, prosimy!!!
Dziś biwak w kurorcie o nazwie Wąsosz Górny. Co prawda dalej w mokrym namiocie ale z perspektywą na toi toja i plac zabaw. No to udanej zabawy i do usłyszenia jutro. Czuwaj.
PS.
W rolach Atomówek wystąpiły:
Weronika Wilczyńska – przetrzepanie szafy i kieszeni Skrzypczykowi
Daria Hofler – Rak – zakupy galotów pod szyję w niebieskim sklepie sportowym
Magdalena Szczęsna – logistyka nowych szat i foodtruck

Dzień drugi, pada. Rano pada, po południu pada, wieczorem pada. A jak pada to i płynie. Warta płynie, kajak płynie, nami...
28/04/2019

Dzień drugi, pada. Rano pada, po południu pada, wieczorem pada. A jak pada to i płynie. Warta płynie, kajak płynie, namiot płynie, jak powiedział Pan Tarej – wszystko płynie. I choć to dopiero drugi dzień wycieczki to już teraz powoli odpływają marzenia o Kostrzyniu. Pogoda fatalna i na lepszą się nie zapowiada. Z drugiej strony w warunkach deszczowych gdzie leje się po ryju, wszystko przemoczone i zimno jak cholera chłopaki przejechali dziś 56 kilosów. Po drodze wyprzedzili jeszcze jedną dziewuchę z miasta świętej wieży, nie to co Kubica. Dziołcha też płynęła tam gdzie ją nogi poniosą i w sumie to był jedyny kontakt z nią. Chłopaki nie wiedzą gdzie przycumowała na nocleg i czy w ogóle przeżyła gniew oceanu. Nasi dzielni Pat i Mat dotarli na oparach sił i benzyny do Zakrzówka Szlacheckiego i jako rzeczona szlachta chcieli zabawić w gospodzie, napoić się miodem, pojeść kuraków i zatańczyć mazura a po sytej biesiadzie spocząć w łożach wyściełanych pierzyną z gęsiego puchu. Nie od dziś jednak wiadomo że jak z Hoflerem idzie się na balety to knajpy przed nim zamykane są na cztery spusty. Tak też było i tym razem. Zamiast suto zastawionego stołu pozostał im tylko dżem ze świni i jakiś parszywy sikacz dumnie zwany piwem. No cóż, w takich warunkach to i taka kolacja staje się doznaniem najwyższych lotów. Zobaczymy co przyniesie jutro. Prognozy są jakie są, ma padać przez kilka dni. I to jest najgorsze bo w takich warunkach przechodzi ochota i zapał na dalszą wyprawę. Trzymamy jednak kciuki za wytrwałość gdyż szamani od pogody i zaklinacze deszczu przepowiadają że ma padać tylko na dole mapy a im dalej na północ tym ma być więcej słońca tak więc nadzieja jest. Do usłyszenia jutro. Może będą lepsze wieści.

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda…  Zawsze powtarzałem że rozum z wiekiem przychodzi. Oj jak srogo się myliłem. T...
27/04/2019

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda…
Zawsze powtarzałem że rozum z wiekiem przychodzi. Oj jak srogo się myliłem. Tak proszę Państwa, to dzieje się naprawdę, znów płyną. Znów Pancernik Potiomkin został wyciągnięty z suchego doku i rzucony w ramiona Neptuna i Posejdona. Znów za koło sterowe (choć prawa jazdy ciągle nie ma) chwycił Kontradmirał Majtek Hofler Łukasz herbu „baba z wagą w dłoni” i Kontradmirał Starszy Drenażysta Skrzypczyk Artur spod znaku podkręconego tachografu. Znów zamiast siedzieć wygodnie w domowych pieleszach posadzili swe zady w kapitańskie fotele i pognali jak dzik w kasztany tam gdzie nikt jeszcze nie był. Celem na ten rok jest eksploracja rzeki Warty od źródeł pod kaplicą świętego Jana Nepomucena aż do dopływu Warty do Odry. Przed nimi jakieś 700 mil morskich i cel na ten rok: Kostrzyn nad Odrą. Połączenie Sławkowa z Bałtykiem było wyczynem spektakularnym, jedynym w historii świata i jakże bezsensownym i nikomu niepotrzebnym. Teraz czas na Zawiercie. Zapewne dla miasta wyczyn ten będzie tak epicki jak przyjazd Cyrku Zalewski i żadna delegacja z kwiatami nie pofatyguje się do Kostrzyna by powinszować zaślubin Zawiercia z morzem. Mieszkańcy dalej będą stali rano po bułki w sklepie a kierowcy jadący na Kielce udręczać się w pierońskich korkach. Bezrobocie nie zmaleje a makdonalda jak nie było tak nie będzie. Ale do rzeczy. Wyprawa rozpoczęła się wczesnym rankiem w Zawierciu Kromołowie gdzie Warta rozpoczyna swe barwne życie. Jednak właściwe wodowanie jednostki odbyło się na zalewie w Poraju gdyż wcześniej rzeka przypomina bardziej ciek wodny po mocnej ulewie i głębokość miejscami to aż kilkanaście centymetrów. Przy kaplicy jedynie pamiątkowe foto, uściski dłoni, piwko na odwagę i szybciutko czarterem na Poraj i tam rzucili cumy, podnieśli kotwicę i w drogę, tzn w rzekę. Przez ziemię świętą przepłynęli jak Mickiewicz przez suchego przestwór oceanu a ręka nawet nie drgnęła by uczynić znak krzyża w stronę góry Jasnej Góry. I tak bez zbytniego wysiłku i pierdzenia do księżyca po 40 kilometrach wachlowania się na łajbie zacumowali na pierwszy nocleg w Mstowie by tu usiąść do wieczerzy z lokalsami i raczyć się kiełbasą z grila i herbatą z miętą. Maratonu nie zrobili ale brakło niewiele. Dziś też poczyniły się pierwsze straty. Chłopaki zgubili siekierę a Hofler popsuł telefon, tak więc jeśli komuś śpieszy się z rozwodem to musi uzbroić się w cierpliwość. Mecenas wróci to rozwiedzie, bez obaw. Z doniesień pogodowych to pizga, tak donoszą chłopaki. Nocleg pod skałą miłości. Resztę niech każdy sobie dopowie. Jutro dalsza część wyprawy i nadzieja na dystans ale jak tu płynąć skoro fal, nie ma fal, nie ma fal, nie ma faaaaal …
A więc pomyślnych wiatrów w jutrzejszych zmaganiach.
Z tą herbatą miętową żartowałem. Wiadomo co pili.

Adres

Sławkow

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy ORP "Chlor" umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Widea

Udostępnij

Kategoria


Inne Sławkow biura podróży

Pokaż Wszystkie