25/10/2024
Dziś, 85 lat później, na budynku dawnej szkoły powiewają biało-czerwone flagi, stoją kwiaty, od 10 lat wisi tablica upamiętniająca wydarzenia z września '39 roku. Poranek przywitał nas przymrozkiem i mgłą.
Jak dokładnie było 85 lat temu już pewnie nikt nie pamięta, ale wciąż możemy przeczytać o atmosferze początku wojny oraz dokonanej 25 października zbrodni między innymi w artykule Marii Angelelli-Byczkowskiej "Jaroszewska Jesień 1939 roku" opublikowanym w październiku 1998 roku w DZIENNIKU SKARSZEWSKIM
"Przed wybuchem wojny Jaroszewy zamieszkiwało około stu polskich rodzin i dziesięć niemieckich. Współżycie mieszkańców wsi układało się pomyślnie. Nawet w obliczu zaostrzonych stosunków polsko-niemieckich pod koniec 1938 roku ludność Jaroszew przyjaźnie traktowała miejscowych Niemców. Wszyscy wiedzieli, że schodzą się regularnie do zagrody Neissa i "coś" knują, że są świetnie zorganizowani. Ustalono nawet ich nazwiska:
- Benedykt Schulz (najbogatszy gospodarz we wsni),
- Kurt Truhn
- Otto Robert Rebischke
- Friedrich Wilhelm Golembiowski vel Fritz Weise
- Friedrich Wilhelm Boehlke
oraz Otto Gustaw Nemytz - bednarz, Reihard Bartz - szewc, Erich Kermann Warmbler - robotnik rolny.
Sytuacja dobrosąsiedzka zmieniła się radykalnie z chwilą, gdy 5 września 1939 roku Niemcy zaczęli zachowywać się jak wściekłe psy. Stali się dręczycielami, zwyrodnialcami, okazując otwarcie sadyzm i okrucieństwo.
Benedykt Schulz (członek SA) został burgemeistrem (wójtem), Friedrich Boehlke (członek SA) komendantem miejscowego Selbschutzu, podjął się organizowania władzy niemieckiej. Członkami Selbschutzu zostali ci wszyscy, którzy wcześniej zbierali się u gospodarza Neissa. Wszyscy oni należeli do SA i aktywnie uczestniczyli w akcjach wymierzonych przeciwko Polakom.
Wanda Pirch i Wanda Pawelec były naocznymi świadkami Jaroszewskiej zbrodni. Złożyły zeznanie przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich. Obie przeżyły szczęśliwie okupację.
Wanda Pirch wspomina:
"5 września 1939r. do naszego domu przyszło sześciu Niemców z Selbschutzu pytając o mojego brata Józefa Necla. Nie zastali go. Zagrozili, że jeżeli on się nie znajdzie, aresztują mnie. Później wieczorem brat wrócił. Był cały zakrwawiony. Okazało się, że u gospodarza Gdańca spotkał go Niemiec - Kurt Truhn. To on tak urządził Józefa. Po dwóch dniach przyszli do nas Otto Rebischke i Fritz Golembiowski. Był z nimi jakiś Niemiec. Zmusili brata, by wyszedł z nimi do ogrodu, gdzie tłukli go drewnianymi pałkami po głowie. Zbitemu do nieprzytomności przebili jeszcze twarz bagnetem. Całego we krwi, pobitego i rannego pozostawili pod płotem. Brat sześć tygodni leżał w domu. Po jakimś czasie zjawił się Otto Rebischke nakazując Józefowi, by ten zgłosił się obowiązkowo 25 października o godzinie 9.00 w szkole."
24 października Niemcy przyszli nas wywłaszczać z ojcowizny - zeznawała Wanda Pawelec. Wśród nich byli miejscowy Schulz oraz policjanci. Musieliśmy przejść na inne, gorsze gospodarstwo.
Wieczorem tego dnia Fritz Golembiowski nakazał, aby ojciec mój - Klemens Gdaniec - przyszedł nazajutrz na zebranie do szkoły, na godzinę dziewiątą. Na zebranie otrzymało wezwanie wiele osób.
Lista straceńców została wcześniej dokładnie opracowana przez miejscowy Selbschutz. Zebranie w szkole było czystą fikcją. Chodziło wyłącznie o najprostszy sposób pojmania wyselekcjonowanych osób.
25 października przed godz. 9.00 rano mieszkańców Jaroszew postawił na nogi warkot silników. Do wsi samochodami i na motocyklach zjeżdżali Niemcy. Strach i ogromna bezradność sparaliżowały ludność. Trzydziestu esesmanów uzbrojonych w broń maszynową opanowało wieś. Szefem hitlerowskiej grupy był pochodzący z Bączka kreisleiter NSDAP w Kościerzynie Gunter Modrow - uczestnik prawie każdej masowej zbrodni. Kto żyw obserwował z przerażeniem poczynania miejscowych Niemców i ich brutalnych kolesiów, którzy w niezwykle szybkim tempie dokonali aresztowania trzydziestu dziewięciu mężczyzn.
O godz. 11.00 zatrzymanych wyprowadzono na plac przed szkołą. Uformowano szereg. Padł rozkaz wymarszu. Kolumna ruszyła w kierunku leśnictwa Mestwinowo, do lasu zwanego Proboskim. Na czele jechał samochód, a za nim butnie, z pistoletem w dłoni, maszerował Friedrich Boehlke. Eskortę stanowiły dwa szpalery uzbrojonych po zęby Niemców. Kolumnę zamykała ciężarówka z karabinem maszynowym i motocykle.
Nikt już nie miał wątpliwości! Wszyscy - ludność i konwojowani - zdali sobie sprawę z tego, że idą na śmierć!
Tłum ludzi, głównie rodziny aresztantów, próbowała towarzyszyć skazańcom w ich ostatnim marszu, marszu śmierci. Na próżno. Zostali bowiem brutalnie odepchnięci do wioski. Serce ściskało się na widok bliskich, podążających w kierunku lasu. Trwoga i przerażenie, lęk i bezradność, totalna bezsilność nie opuszczały ich do samego końca. Ucieczka była wręcz niemożliwa.
Wszystkie drogi, dróżki i zakamarki zostały szczelnie zabezpieczone przez Selbschutz.
Po przejściu ok. 2,5 km ten osobliwy pochód zatrzymał się. Tu, w głębi lasu, z dala od ludzkich oczu, zakończył się dramat trzydziestu dziewięciu niewinnych! Kazano Im ustawić się równo na obrzeżach dołu wykopanego uprzedniego dnia. Chwila grozy, nieludzkiego napięcia i ...seria z karabinu maszynowego! Tych, którzy jeszcze żyli, dobijano pojedynczymi strzałami.
Po egzekucji oprawcy zasypali zwłoki warstwą ziemi i starannie przykryli ściółką leśną. Przez kilka następnych dni pilnie strzegli tego miejsca. Nikt nie ośmielił się wchodzić do lasu.
Był jednak ktoś, kto bacznie, cichutko i ostrożnie obserwował rozgrywającą się tragedię. To 15-letni pastuch leśniczego. Kiedy Niemcy doprowadzili w pobliże grupę Polaków, pasał krowy na leśnym pastwisku. Oniemiały ze strachu wdrapał się na drzewo, skąd obserwował cały ten horror. Wśród dobijających ofiary rozpoznał F. Boehlke, O. Nemytza i E. Warmbiera. Przed rozstrzelaniem usłyszał donośny głos Leona Justki, który wołał:
- Erich, daruj mi życie, przecież byliśmy kolegami!
Warmbier, strzelając mu w pierś, zaklął:
- Du, verfluchte Polen, dam ja ci życie!
Po tej makabrycznej scenie trudno było chłopcu opuścić kryjówkę.
Śmiertelnie przestraszony siedział jeszcze długo na drzewie. Słyszał ludzkie jęki dochodzące z mogiły. Widział poruszającą się na niej ziemię.
Do trzydziestu dziewięciu jaroszewskich ofiar zbrodni hitlerowskich doszła jeszcze jedna - Bernard Hepka. Zamordowany 5 października 1939 r. w lesie Pogódki - Jastrzębie. W ten to sposób lista zamyka się liczbą czterdzieści.
Znaleźli się na niej mężczyźni w wieku od 18 do 74 lat, ojcowie i synowie, bracia i szwagrowie. Wszyscy Bogu ducha winni.
Są to:
Bernard i Leon Brzescy,
Władysław Cichosz,
Feliks Czaplewski,
Teofil Dysarz,
Edward i Klemens Gdańcowie,
Leonard Gross,
Brunon i Józef Guzińscy,
Bernard Hepka,
Leon Justka,
Albin i Augustyn Kamińscy,
Stanisław Kasprzycki,
Antoni i Bernard Kaszubowscy,
Jan Kordowski,
Brunon Kreft,
Paweł Lange,
Józef Mania,
Franciszek i Stanisław Małachowscy,
Klemens Marchewicz,
Józef Meloch,
Ksawery Milewski,
Jan Nagórski,
Józef Necel,
Franciszek Nurek,
Bernard Onasz,
Franciszek i Ignacy Pawelcowie,
Piotr Porazik,
Władysław Piórkowski,
Franciszek i Władysław Rogaczewscy,
Wiktor Szachta,
Józef Tuszkowski,
Robert Wysiecki,
Czesław Żur"