11/03/2023
„Czarna owca” z Czarnawczyc
Odwiedzając nadgraniczny Brześć, zwany niegdyś Litewskim, moi przyjaciele zawieźli mnie w pewne miejsce, twierdząc, że tam również muszę być, chociaż tam właściwie niewiele zabytków się zachowało. Wiedziona doświadczeniem, że miejscowych należy w takich razach bezwzględnie słuchać, dałam się powieźć w nieznane. Po kilkunastu minutach nasz kierowca zatrzymał się w wiosce Czarnawczyce. Mieszkał tu jeden z najbardziej znanych i zasłużonych przedstawicieli znamienitego rodu Radziwiłłów, Mikołaj Krzysztof zwany „Sierotka”, fundator tutejszego kościoła obronnego Św. Trójcy. Jednak postacią dla której mnie tu dowieziono i która na zawsze będzie kojarzona z tutejszymi dobrami jest Marcin Mikołaj, znany oryginał i warchoł.
Urodził się w 1705 r., był synem Jana Mikołaja, wojewody nowogródzkiego i Doroty z Przebendowskich. Nie pochodził ze sławnej linii nieświeskiej, jego ojciec był ordynatem kleckim, który pozostawił synowi znacznie już uszczuplony majątek. W tej sytuacji nie pomogły ani dwa małżeństwa, ani próba zdobycia jakiegoś urzędu przynoszącego dochody. Mimo nazwiska i rodzinnych koneksji książę zdobył jedynie tytularny urząd krajczego litewskiego. Tak jego ówczesną postać opisał Stanisław Mackiewicz: „Była to zakała rodu Radziwiłłów. Z największą przyjemnością i celowo starał się swoim skandalicznym prowadzeniem robić rodzinie jak największe przykrości. Zresztą był to człowiek umysłowo chory, ale proces o jego ubezwłasnowolnienie i uznanie za wariata trwał bardzo długo i książę Marcin miał czas dużo nabroić”.
A też i wiele „nabroił”! Wraz ze swoją kompanią napadał, rabował kupców, palił dwory i dokonywał zajazdów na miasta i miasteczka. Jednym z jego najgłośniejszych „wyczynów” był napad na Kamieniec Litewski jesienią 1745 roku, kiedy rozweseleni gorzałką książę i jego towarzysze rąbali, siekli i strzelali, zupełnie jak Kmicicowi towarzysze. Zginęło osiem osób, drugie tyle zostało rannych, ale Radziwiłł uszedł jakiejkolwiek karze.
Ponoć też utrzymywał harem piękności, które na przemian pieścił i maltretował. Obok nich zwożono mu „kadetki”, czyli małe dziewczynki, które były przeznaczone na późniejsze damy haremowe, które jednak chodziły brudne i zaniedbane, bo książę Marcin był chorobliwie skąpy. Najgorszy los spotkał jednak rodzinę księcia – drugą żonę Martę z Trembickich wraz z czterema synami uwięził na wiele miesięcy w jednej, niedużej izbie.
W pewnym momencie książę upodobał sobie religię mojżeszową, przebrał się więc w chałat, obchodził wszystkie obrzędy i święta żydowskie, a godności na swoim dworze porozdawał pomiędzy Żydów. W jego korespondencji i relacjach mu współczesnych nie brakuje świadectw tej sympatii. I tak wielkorządcą uczynił Szymona Jackiewicza, w listach zwracając się do niego „mój Szymku drogi”, co na owe czasy stanowi rzecz niezwykłą. Do tego zabronił krzywdzić żydowskich kupców i sam starał się oszczędzać ich tabory podczas własnych łupieskich napadów.
Miał Radziwiłł jeszcze jedną wielką pasję – alchemię. Wielkim nakładem kosztów zbudował w pałacu w Czarnawczycach imponujące laboratorium. Przeprowadzał w nim doświadczenia i eksperymenty, poszukując kamienia filozoficznego, który miał umożliwić przeistaczanie kamieni szlachetnych w złoto. Te poszukiwania zbliżyły księcia krajczego do, wyrosłej na gruncie religii i kultury żydowskiej, kabalistyki.
Z ostatnich wyczynów księcia jest ten z 1748 roku, kiedy nakazał porwać kanonika wileńskiego, a zarazem proboszcza kleckiego, księdza Suzina. Najpierw go mocno poturbował, a potem zaprowadził przed sąd biskupi w Wilnie i oskarżył o rozpustę. Biskup duchownego, oczywiście, uwolnił i wysłał do króla Augusta III skargę na watażkę. A że działo się to tuż przed rozpoczęciem sejmiku ziemi brzeskiej, szlachta zbulwersowana takim postępkiem i pamiętając poprzednie wybryki, zdecydowała, aby sprawę księcia-swawolnika przedstawić na sejmie. Również pokrzywdzony ksiądz z Klecka pojechał do stolicy, gdzie przedstawił monarsze swoją krzywdę, domagając się sprawiedliwości. Wówczas w sprawę włączył się senior rodu, Michał Kazimierz, hetman wielki litewski, zwany „Rybeńka” i nie czekając na oskarżenie kuzyna w sejmie, wystąpił do króla o nakaz kurateli nad nim dla siebie i brata Hieronima Floriana. Podobno ten skwitował całą kwestię słowami: „Brat nasz książę krajczy zwariował z nadmiaru uciech cielesnych”. I, wyznaczony, do tego, aresztował kuzyna, którego nazywał „Bratuleńkiem”, zabierając go do pałacu w Białej. Nie obyło się, oczywiście, bez protestów Marcina, który, podczas odczytywania wyroku, obiecywał poprawę i wielkie korzyści materialne dla Hieronima, gdyby ten zechciał odstąpić od wykonania królewskiego nakazu. Nic to jednak nie pomogło, a wykonawca nakazu uwolnił też rodzinę obwinionego, rozpuścił służbę oraz spisał majątek, który podzielono pomiędzy opiekunów. Miał pozostać w ich zarządzie do cofnięcia kurateli lub osiągnięcia pełnoletniości przez swoich potomków. Po śmierci Hieronima, a następnie Floriana w 1760 roku zamieszkał u księcia „Rybeńki” w Słucku, gdzie był więźniem i rezydentem jednocześnie. Tutaj też zmarł 22 lata później i pochowano go w krypcie nieświeskiej świątyni.
Dzisiaj po pałacu w Czarnawczycach nie ma nawet śladu. Nikt też nie pamięta o oryginalnym dziedzicu, ale pozostała świątynia jako pamiątka po dawnych właścicielach tych dóbr.