16/12/2017
Podekscytowani indonezyjskimi wulkanami ruszyliśmy na podbój kolejnego.
Nasz cel to góra-wulkan Bromo. Baza wypadowa do Bromo to miasteczko Probolingo, z Probolingo busikiem 2h i jesteśmy we wiosce pod górką. Ale, ale...nie tak szybko, bo to Indonezja i low season. Ludzi mało, a do busika potrzebne 12 osób, aby to się w miarę opłacało. Na "przystanku" jesteśmy pierwsi, czekamy (w internetach przeczytaliśmy, że ktoś czekał 8h??? i nie pojechał, bo się nie nazbierało ludzi??l). Ale my cierpliwie czekamy. Po chyba dwóch godzinach uzbierało się 10 osób, czyli naprawdę jest dobrze. Były jeszcze próby targowania, ale Indonezyjczycy mają to do siebie, że wolą nic nie zarobić niż zarobić o kilka procent mniej :), jaki kraj taki obyczaj :)
Okolice góry to już inny klimat, w sensie znacznie zimniejszy. Jak dojechaliśmy na miejsce to było 15 stopni, a w nocy 8 (całe szczęście dostaliśmy ciepłe koce :-)) .Miła odmiana od ostatnich upałów. Ubraniowo byliśmy prawie przygotowani :-) z małym wyjątkiem, bo ktoś miał tylko sandały.
Ale wróćmy do samego Bromo. Główne wejście na wulkan ogólnie jest płatne, ale i tak prawie wszyscy wybierają drugie wejście na dziko :-D Ruszyliśmy całą "busową" brygadą. Droga (ta na dziko oczywiście) była trochę wymagająca, ale tylko na początku, bo najpierw trzeba było zejść, z górki po wąskiej i błotnistej ścieżce, później było płasko i mega, ale to mega duża przestrzeń, a cały teren, wyglądał jak jakaś preria czy step. Końcówka drogi to wspinaczka niestety, po schodach na górę wulkanu. Na samej górze to już była moc! Wulkan dymił i ten dźwięk wydobywający się z głębi i drżenie ziemi! No coś niesamowitego! Aż chciałoby się powiedzieć, noż kur*** ja pierd***!!! Bromo jest bardziej "przyjazny", bo opary siarki nie oślepiały i można było normalnie oddychać. No ale jak tak stoisz na górze i patrzysz w dół krateru, na ten wydobywający się dym, na radioaktywny kolor siarki, słuchasz co tam się dzieje w tej ziemi, tuż pod Twoimi stopami, no niebywałe!!! Po pierwszym wulkanie było, jarasz się jak Ijen, po drugim warczysz jak Bromo ;-)
Następnego dnia ekipa z busa wróciła do miasteczka, my zostaliśmy jeden dzień dłużej, aby obejrzeć wschód słońca nad wulkanem. Wielką niewiadomą była tylko pogoda, bo cały poprzedni wieczór i w nocy padało. Odziani prawie we wszystkie ciepłe rzeczy, ruszyliśmy około trzeciej w nocy na view point. W nocy nie było, aż tak strasznie zimno, ale nad ranem już tak. Za to wschód słońca, no istna magia! Mimo, iż niebo było prawie w całości za chmurami. Widoki, nie z tej ziemi, jak z jakiejś magicznej krainy!! Zmieniające się kolory nieba, wulkanu, gór, chmury na dole wdzierające się do wioski!!! Ach, zachwycające!!! Zdecydowanie warto było zostać jeden dzień więcej. Jedynym problemem było wydostanie się z wioski do Probolingo. Tym razem czekaliśmy chyba cztery godziny i uzbierało się tylko osiem osób, no ale zawsze mogło być gorzej i mogło nie być nikogo oprócz nas.
Kierując się zasadą Mąkowskiego, że nie wracamy tą samą drogą, więc na stacji autobusowej wybraliśmy autobus jadący do miasta Surabaya. Spędzamy tam tylko jedną noc, więc na zwiedzanie nie ma za bardzo czasu. Standardowo kręcimy się po mieście i szukamy lokalnego miejsca, aby coś zjeść. O dziwo udaje się coś szybko znaleźć, a to za sprawą lokalnych, którzy nas wołają, abyśmy się do nich przysiedli. Noc spędziliśmy w fajnym hostelu, w którym poznaliśmy przesympatycznych Afrykańczyków- maratończyków, którzy przyjechali do Indonezji specjalnie na maratony (jeden z nich wygrał w Surabaya).
Wypoczęci, następnego dnia ruszyliśmy do Jogjakarty. Mieliśmy dobry start, bo udało się znaleźć hosta. Młody muzyk, artysta, który dopiero co się ożenił z Polką (!!!!) Fajna historia, taka romantyczna, też niełatwa, ale miłość to miłość. Świat jest naprawdę mały i nie raz potrafi zaskoczyć, nas już zaskoczył niejednokrotnie.
Jogjakarta była, całkiem przyjemna. Ku naszemu zdziwieniu nie było dużo turystów, za to było dużo, jakoś więcej niż zwykle, miejscowych. Jogjakarta to miasto sztuki i kultury, widać to gołym okiem. Ludzie tu, szczególnie ci młodsi, wyglądają inaczej niż standardowy Indonezyjczyk, inny styl ubierania się, fryzury, no widać ten art :-)
Główne atrakcje Jogjy to świątynie Borobudur oraz Prambanan. Jest to przysłowiowy "must see". Fakt, jak się patrzy na zdjęcia, trzeba przyznać, że są przepiękne. Możecie sobie wyguglać, bo my zdjęć nie mamy, bo nie byliśmy :-) Raz, że pogoda nam przestała sprzyjać, dwa, że dla obcokrajowca wejście jest aż o 400% droższe niż dla lokalnego. Oczywiście, przyzwyczailiśmy się już do tego ze musimy płacić więcej, zawsze tak jest, ale takiej przebitki to jeszcze nie było! Więc wypożyczyliśmy sobie motorek i pojeździliśmy po okolicach i zwiedziliśmy inne, mniejsze świątynie, w spokoju, kameralnie bez tłumów. Zdecydowanie dobry wybór.
Tradycyjnie zapraszamy do fotorelacji, komentujcie jak szaleni :-)