15/08/2024
Festiwale świadomościowe czy nieświadomościowe?
Czy na pewno potrzebujemy jeszcze więcej uzdrowicieli?!
Parę tygodni temu napisałem o nadużyciach szamańskich na festiwalach. Zasadniczo niektóre z takich nadużyć są dość czytelne. Zdarzają się jednak zawoalowane gry, które nie tak łatwo dostrzec. O tym dziś.
Byłem niedawno na pięknym festiwalu przepełnionym wzruszającymi, jak też niepokojącymi mnie momentami. Może zacznę od tych drugich. Otóż usłyszałem pomysł, aby za rok sprowadzić więcej… uzdrowicieli. Jest on poważnie brany pod uwagę przez organizatorów. Dlaczego uważam go za niebezpieczny? Jaka jest podstawowa różnica między uzdrowicielem a terapeutą? Obaj często mają ten sam punkt startowy, chcą pomagać innym, gdy sami potrzebują pomocy, choć zazwyczaj nie są tego świadomi (ryba nie wie, że jest w wodzie). Tyle, że zazwyczaj terapeuta nie wymyśla sobie metody, lecz uczy się jej latami, na dodatek metody udowodnionej naukowo. Co więcej, w tym czasie sam przechodzi terapię, która często wywraca do góry nogami obraz samego siebie i daje wgląd we własne mechanizmy obronne.
Co ważne, później w swojej pracy terapeuta będący pod opieką superwizora może konsultować z nim sesje terapeutyczne pacjentów i pozwolić wychwycić różne niedociągnięcia, pominięcia, unieważnienia (unieważnianie uczuć to jedna z ważnych patologii naszego społeczeństwa), projekcje (nieco niebezpieczny mechanizm często występujący również u uzdrowicieli, szamanów). Najlepsi terapeuci nie osiadają na laurach, tylko nieustannie wzbogacają swoją wiedzę i umiejętności. Przy okazji chcę obalić mit, że, terapeuta ma być wzorcem do naśladowania. To nie ma dużego znaczenia jak funkcjonuje w życiu prywatnym (dopóki nie krzywdzi innych i nie łamie etyki terapeutycznej). Terapeuta jest potrzebny do nauki nawiązywania bezpiecznej, głębokiej relacji, do zdrowego kontaktu ze swoimi emocjami i regulowania ich, jak też współodczuwania emocji innych, a tym samym znowu – wchodzenia w głębokie, a unikania toksycznych (o których nawet nie wiemy, że nie służą naszemu rozwojowi, że trzymają nas pod kloszem) relacji.
Oczywiście znalezienie odpowiedniego terapeuty to też jest proces. Warty zachodu. Co ważne, są nurty terapii, gdzie nie tylko nie będziemy musieli kryć się ze swoimi psychodelicznymi eksperymentami (a odnoszę wrażenie, że na festiwalach sporo jest takich osób), ale doświadczenia te zostaną wykorzystane na naszą korzyść (ACT, IFS). Zresztą jak pokazują badania naukowe, terapia łączona z odpowiedzialnym (czym jest odpowiedzialne to temat na osobny tekst😉) przyjmowaniem psychodelików daje bardzo dobre wyniki.
Czy jest jakaś korelacja między ochotą zapraszania uzdrowicieli, a nieprzejściem terapii przez osobę zapraszającą?
Chciałbym w sposób wyraźny i głośny zadać pytanie: dlaczego na tzw. festiwalach świadomościowych jest tak mało zajęć z terapeutami i psychologami? Oraz czemu służy ich brak?
Nie chodzi o prowadzenie procesów terapeutycznych, ale krótkie warsztaty, wykłady (np. o NVC), o pokazywanie pewnych pułapek gier interpersonalnych, w których na co dzień tkwimy, jak też obalanie mitów na temat terapii (inny to taki, że nie można powiedzieć terapeucie o swoich wątpliwościach co do jego osoby jako terapeuty, a przecież nawet trzeba).
Bo, o ile pójście sobie dla zabawy do uzdrowiciela zazwyczaj nam nie zaszkodzi, to częstsze sięganie po takie narzędzia może mieć charakter ucieczkowy. Chociaż na chwilę poczujemy się lepiej, to rzadko kiedy da nam to taki wgląd w nasze schematy myślenia, reagowania i wchodzenia w relacje, że będziemy wiedzieli nad czym pracować, aby zmienić swoje życie trwale, a nie na moment poczuć się dobrze. Podobnie może działać jeżdżenie z festiwalu na festiwal, z ceremonii na ceremonię - by poczuć się lepiej. A w przerwie zjazd. Niektórzy już w dniu wyjazdu łapią doła. I mają do tego prawo, to normalne, ważne uczucie, pod którym może kryć się sporo istotnych treści.
Na jednym z festiwali wydarzyła się rzecz dla mnie bardzo ważna. Mam na myśli różne (czasem spontaniczne) spotkania z pieśniami przy ognisku. Zabierające w piękną muzyczną i plemienną podróż. Relaksujące, bez uciekania się do substancji. Wystarczy być. Budujące poczucie wspólnoty bez żadnych instrukcji i komentarzy. To tam przeżyłem pierwszy raz w życiu doświadczenie duchowe bez środków wspomagających i bez intencji. Doświadczenie jeszcze dwa lata wcześniej dla mnie zupełnie abstrakcyjne, gdy o takowych słuchałem i czytałem.
Później z opowieści oraz ze źródeł naukowych dowiedziałem się, że takie doświadczenia (np. osiągane dzięki psychodelikom) wyciągają ludzi z lekoopornej depresji. Jeszcze później temat wciągnął mnie tak bardzo, że nawet postanowiłem o tym napisać w książce. A teraz przekonuję się, że można mieć dostęp do mistycznych przeżyć bez jakiejkolwiek substancji, i ustrukturyzowanej metody, a nawet mieć takie sny (na dodatek śniąc świadomie).
Sprawa, według mnie, kluczowa – aby te piękne festiwalowe chwile nie były tylko wspomnieniem (często szybko przechodzącym w żal i fantazjowanie, kiedy znowu festiwal…), lecz aby je zintegrować i żyć lekko również między festiwalami. By w codziennej prozie doświadczać więcej miłości, dostrzegać w nielubianych osobach takie same osoby jak przy ognisku, jedynie uświadamiając sobie ich własny ciężar traum i problemów, by poprzez współczucie (to też miłość) trochę im odpuścić, a tym samym sobie. A może, by zmienić środowisko, w którym się obracamy. Każdy ma tutaj swoje pułapki do zauważenia, strażników we własnej głowie chroniących nas przed zbyt łatwym i częstym przeżywaniem szczęścia.
Świetnie, że pojawiają się na festiwalach inicjatywy typu spotkanie integrujące doświadczenia festiwalowe czy namiot ze wsparciem psychologicznym (choć czasem za szybko się zwija). Czy to wystarczy? Myślę, że ważne jest, co zrobimy z tymi doświadczeniami w kolejnych dniach, by radość z obcowania z innymi oraz samym sobą (sic!) stała się dla nas codziennością.
Jeśli mylę się i są badania pokazujące, że kontakt z uzdrowicielami trwale wyciąga z depresji czy zaburzeń lękowych, to chętnie zapoznam się z literaturą. A może mylę się w inny sposób. Może to trochę jak z ustawieniami rodzinnymi. Czytałem, że zdarza się, że ktoś szukając drogi na skróty, idzie na ustawienia systemowe. Niektórym, jak twierdzą, pomaga, a niektórych tak wywala z butów, że wtedy już bez większego wahania zwracają się o pomoc do psychoterapeuty. W ten sposób można powiedzieć, że ustawienia też pełnią ważną funkcję w procesie zdrowienia.
Kolejna subtelna rzecz: (nie)świadome rozmowy. Spotykam dużo osób, które po tzw. „medycynie”, jakiejś ceremonii albo pobieżnym przeczytaniu jakiejś książki psychologicznej, izolują się od świata albo uważają, że już wszystko wiedzą i słysząc kogoś (na festiwalu to częste), kto dzieli się z nimi jakąś trudną emocją, mówią „to Twoje”, „jestem tylko Twoim lustrem”. Pewnie sam do niedawna tak mówiłem. Przykład sprytnej gry ego, gdzie znów odłączamy się od współczucia i budowania bliskiej relacji na rzecz racjonalizacji (też mechanizm obronny) i dyskretnej, intelektualnej ucieczki od uczuć. Tutaj znowu pomocna może być terapia uczącą, że każde nasze uczucie jest ważne i prawdziwe, tak samo, jak drugiej osoby. Szanując cudze uczucia, uczymy się szanować swoje i pozwalać innym na ich uszanowanie. Choć to nie znaczy, że mamy być gotowi w każdej sytuacji na okazanie współczucia. To znowu – nasz wybór. Byle byśmy mieli do niego świadomy dostęp.
Jeszcze kwestia narkotyków i używek. Chcę zwrócić uwagę na to, że niektórzy stawiają siebie i swoje uzależnienia wyżej (a miało być przecież na równi) niż dobro innych. Skąd się wzięło to, że można palić papierosy w towarzystwie i skazywać innych na wdychanie nie tylko toksycznego, ale po prostu śmierdzącego dymu? Na tak zwanym festiwalu świadomościowym? I tu nie wystarczy odejście na dwa metry, skoro wiatr zrobi swoje. Jeśli mówimy o miłości, zatem również uważności na drugiego człowieka, to powinniśmy palić tam, gdzie mamy absolutnie pewność, że swoim nałogiem nie będziemy sprawiać przykrości ani jednej osobie. Przecież tak robimy załatwiając inne potrzeby fizjologiczne. To samo dotyczy marihuany itp. Być może warto stworzyć dedykowane miejsca do palenia. Na jednym z festiwali organizator próbował przepędzać palących poza teren festiwalu. Zapytałem, czy można zostawić im tam chociaż popielniczkę, stwierdził, że to ich problem. W zasadzie ma rację, ale jeśli trafimy na nieświadomego palacza, to jednak wyrzuci pet na ziemię, który jeszcze długo będzie uwalniał do gleby swoje toksyny. Ponadto niektóre filtry zawierają składniki rozkładające się kilka lat. I wtedy to większy problem mają miłośnicy natury, niż egocentryczny palacz.
A równocześnie są osoby palące, które mocno walczą z piciem nawet małych ilości alkoholu podczas festiwali itp. To dla mnie trąci hipokryzją. Mój nałóg jest lepszy niż Twój? Pamiętajmy też, że za silnym uzależnieniem zazwyczaj chowa się jakaś duża trauma. Może to kolejny argument, żeby zapraszać psychologów na wykłady?
Wykonawcy, artyści, warsztatowcy też mają swoje oczekiwania wobec festiwali. Niedawno mignął mi post o tym, że organizatorzy nie chcą im płacić, że dają tylko karnety na odsprzedaż. O ile w przypadku debiutujących festiwali to łatwiejsze do zaakceptowania, o tyle w przypadku innych dobrze, gdyby koszt wejściówki był skalkulowany tak, żeby było w nim uwzględnione wynagrodzenie dla wykonawców. Druga sprawa, że sam sposób, w jaki są oni traktowani też ma duże znaczenie. Ja na przykład na jednym z festiwali czułem się wyśmienicie zaopiekowany, mieliśmy swoją cichą strefę, jedzenie. O ironio, tam akurat bez problemu płacono…
Z różnych propozycji po pewnym pięknym festiwalu padła też taka, aby zrobić spotkanie integracyjne dla organizatorów festiwali (padło hasło: świadomościowych). By wymienić się doświadczeniami. Może warto też skonsultować kalendarz, jak i ustalić zasady dotyczące przyjmowania kontrowersyjnych uzdrowicieli i szamanów, a może właśnie przedyskutować, dlaczego tak mało zaprasza się psychologów i terapeutów? W końcu – może warto mówić o festiwalach wspólnotowych, a nie świadomościowych? Albo chociaż stworzyć jakiś zbiór dobrych praktyk dla tych drugich, by uniknąć kontrowersji, a równocześnie bardziej zadbać o uczestników?
Na koniec chciałem podzielić się czymś jeszcze. Treść niektórych wykładów i warsztatów, gdzie między trafnymi spostrzeżeniami zdarzają się tezy wyssane z palca, a wszystko podane z dużą dozą pewności, pozostawia wiele do życzenia. Tu rodzi się we mnie myśl, abym przyjrzał się uważniej takim warsztatom, demaskował absurdy i niektóre gry ego, i napisał kolejny tekst. Ale moment... JA będę teraz demaskował warsztaty i pseudoszamanów? Super. Zamiast zająć się swoimi procesami, swoją zmianą, dostrzegać i osłabiać własne niezdrowe mechanizmy obronne, chcę demaskować innych. No właśnie…
PS Jeśli kogoś zainteresował temat gier interpersonalnych, to jest na to sporo literatury. Klasykiem, od którego się zaczęło jest W co grają ludzie, Berne'a. Aczkolwiek nie łatwa lektura. Czasem nie trzeba terapii, żeby polepszyć jakość rozmów z innymi, tu przychodzi mi na myśl książka Mosty zamiast murów.
PPS z wykształcenia jestem socjologiem.