23/07/2023
Dzień 3: Irun - Donostia (San Sebastian)
"Pobudka Śpiochy, wstawać! Już szósta rano!" - takimi słowami budzi nas hospitaleiro w Irun. Światła włączają się automatycznie, punkt 6:00. W ogóle albergue donativo w Irun jest bardzo specyficzne, ale czuć tutaj ducha Camino - co szczególnie ważne, bo kolejne dwie noce raczej pod szyldem turystycznym, niż pielgrzymim. Hospitaleiros w Irun oferują też proste śniadanie, oczywiście także donativo, czyli zapłać ile uważasz.
Tak pięknie nastawiony, przy akompaniamencie muzyki włączonej od samego rana, wyruszam w stronę Santiago de Compostela. To już nie przelewki, pierwsze podejście niezwykle strome, trzeba piąć się w górę po, wyglądającym niczym śpiący smok wzgórzu Jaizkibel. Widoki oszałamiające, po jednej stronie skryte w chmurach Pireneje, po drugiej stronie majaczące w oddali wybrzeże Oceanu - tzw. Morza Kantabryjskiego. Widać stąd sporo miejsc, które - mam nadzieję - uda się odwiedzić.
Wybieram oczywiście wariant górski, przede wszystkim ze względu na widoki. Krajobrazowo przypomina nieco nasze Bieszczady, poza drobnym taktem Oceanu po prawej stronie 😄. Czy zdecydowałbym się na ten wariant wiedząc, co stanie się później? Raczej tak, przyjście przez Jaizkibel było chyba najbardziej spektakularną częścią dotychczasowego Camino.
No, ale do rzeczy. Schodząc z Jaizkibel kolano odmawia posłuszeństwa. Każdy kamień, bardziej strome zejście, czy gwałtowny ruch powodują niezwykle silny ból. Wpadam w lekką panikę. Czy to przeciążenie (ale z czego?!), czy coś poważnego. Piszę do moich dwóch znajomych, fizjoterapeuty i ratownika medycznego z prośbą o pomoc. Nie mogą mnie oczywiście zdiagnozować na odległość, ale oboje raczej zakładają przeciążenie. Niestety, druga z teorii mówi o kontuzji łękotki. Wtedy panikuję jeszcze bardziej. To może oznaczać koniec Camino...
Wtedy, jak zwykle, Droga przynosi ulgę. Znikąd zjawia się, pochodzący z Republiki Południowej Afryki, Alvaro. Niczym anioł stróż wręcza mi jedną ze swoich lasek. Alvaro, co okazało się później, ale przez wzgląd na dobro historii wspomnę o tym teraz, wędruje drogami św. Jakuba od ponad roku. Po śmierci swojego przyjaciela, a później swojej mamy Aurory, porzucił swoje życie w Wielkiej Brytanii i bywa to tu, to tam. Inspirująca historia człowieka, który przede wszystkim stara się być porządną istotą ludzką. Laska okazuję się pamiątką po zmarłej mamie, co sprawia, że czuję trochę presję i wzbraniam się przed przyjęciem. Alvaro nalega, a ten prosty, krótki kijek sprawia, że docieram do Passai przed 13:30 i mogę w aptece kupić stabilizator kolana...
Dalsza droga nie jest łatwa z dużo myśli i wątpliwości. Co dalej, jak duże ryzyko wiąże się z kontynuacją? Kiedy docieram do hostelu, położonego na obrzeżach San Sebastian, czuję się jak trup! Uleciał dobry nastrój, uleciała wiara w dalsze wędrowanie. Trzeba jechać to sprawdzić.
Kilka godzin czekania w szpitalu wyciąga resztki energii. Na szczęście pani doktor, po dość dokładnym przebadaniu, stwierdza, że to nic poważnego. Często odpoczywać, brać leki przeciwzapalne i smarować. No tak. W sumie powinienem się cieszyć, ale liczyłem chociaż na rentgen.
Po powrocie czwórka współpielgrzymów czeka na mnie z miską ryżu (serio 😅, chłopaki myślały, że to będzie miało jakiś sos. No nie miało!), gazpacho i mnóstwem pytań. Czy idę dalej, jak się czuje. To naprawdę miłe, że ludzie których znasz kilka dni dbają o ciebie jak o rodzinę. Magia Camino, czy może coś do czego powinniśmy dążyć?
Zasypiam z mnóstwem pytań, ale i mobilizacji by choć spróbować kolejnego dnia.
P.S. Mały spoiler niech będzie taki, że udało się dotrzeć kolejnego dnia do Zarautz!