Widz.Travel

Widz.Travel Marek Widz - pilot-przewodnik specjalizujący się w Portugalii.
(17)

¡Hola!Poza oprowadzeniem grup na Półwyspie Iberyjskim mam w życiu jeszcze kilka pasji. Jedną z nich są escape roomy, czy...
16/11/2023

¡Hola!

Poza oprowadzeniem grup na Półwyspie Iberyjskim mam w życiu jeszcze kilka pasji. Jedną z nich są escape roomy, czyli interaktywne gry w których drużyna musi wykazać się sprytem i pomysłowością, aby pokonać wszystkie zagadki i wyjść w określonym czasie. Jeżeli nie próbowaliście, to bardzo, bardzo polecam!

Tak się pięknie składa, że mój najlepszy przyjaciel Maciek jest właścicielem fenomenalnej firmy zajmującej się właśnie escape roomami: Konsorcjum Czasu - Escape Room Bielsko-Biała. Kilka dni temu miała miejsce premiera najnowszego pokoju Maćka i Asi (a także mnóstwa innych osób) - zachowanego w klimatach meksykańskiego święta zmarłych. W samym Konsorcjum możecie czasami spotkać i mnie, gdzie jako Mistrz Gry wprowadzam i pomagam grupom przejść wszystkie zagadki wymyślone przez Maćka. A teraz możecie zagrać w absolutnie fenomenalnym pokoju, którego wystrój i fabuła zachowana jest w genialnym klimacie i można poczuć się jak w Meksyku (chociaż nigdy nie byłem!).

Jeśli więc wybieracie się do Bielska-Białej - wpadnijcie do mnie na cafezinho, a potem - do Konsorcjum Czasu!

Drodzy uciekinierzy! :D
W tym roku na obchody Día de Mu***os przyszło nam trochę poczekać, ale już od piątku zapraszamy Was do świętowania! Przybywajcie na obchody jednego z najpiękniejszych meksykańskich świąt i pomóżcie cioci Gabrieli udekorować rodzinny ołtarz - nie pożałujecie!

Uwaga! Uwaga!
Już w ten piątek (tj. 10.11.) rusza długo wyczekiwany pokój Día de Mu***os - Meksykańskie Święto Zmarłych.
Zapraszamy do rezerwacji online:
https://konsorcjumczasu.pl

Dzień 11: Bilbo (Bilbao) - PobeñaW pochmurny poranek wraz z Agnes ruszamy przez przedmieścia Bilbao w stronę Oceanu. Dro...
18/08/2023

Dzień 11: Bilbo (Bilbao) - Pobeña

W pochmurny poranek wraz z Agnes ruszamy przez przedmieścia Bilbao w stronę Oceanu. Droga, która idziemy kilka godzin wczoraj została pokonana metrem w kilkanaście minut 😅. Ot, magia Camino!

Z Agnes idzie się wspaniale, choć wolno. I to nie dlatego, że niezbyt szybko przebieramy nogami - ba! - w Portugalete użyliśmy nawet miejskich schodów ruchomych - ale dlatego, że oboje kochamy kawę i każda przerwa to minimum godzina 🤣! Nie żałuję!

Portugalete to w ogóle ciekawe miejsce, rzekę Bilbao przekracza się ruchomym mostem w formie kolejki! Kiedy z daleka zobaczyłem, że most się rusza to myślałem, że coś jest nie tak z moim wzrokiem! Przejazd kosztuje 0.5 €, a ja cieszyłem się jak dziecko. Biedna Agnes, nie przyznawała się do mnie.

Za Portugalete łapiemy Flavio i Lorenę i idziemy już razem. Tu jeżyna, tam przerwa, sporo asfaltu, ale i pięknych widoków. O ile pierwsza połowa dnia nie należała do najładniejszych, tak druga zrekompensowała nam wszystko.

Pobeña to dość mała,ale popularna wioska turystyczna z piękną plażą i barami. Albergue jest spore, niezbyt czyste i niemające atmosfery Camino. Dlaczego? Otóż tak zwany hospitaleiro wyrzucił naszego kolegę Shane'a, który dotarł do Pobeñy wieczorem, a kilka minut później pozwolił zostać parce Hiszpanów... Nieładnie.

Wieczór na plaży, gramy w "Klapsa!", chwilę nawet zostajemy w jednym z surferskich barów (dlaczego ta muzyka musi być na 265% 😂) i padamy.

P.S. wybaczcie brak wpisów przez dłuższy czas, ale wróciłem do Polski, pochłonęła mnie praca, a teraz znów na wyjeździe z pielgrzymami z Piekar Śląskich i Imielina w Fatimie!

P.P.S. No i jeszcze wyszedł nowy Baldur's Gate, moja ukochana gra komputerowa!

Dzień 10: Bilbo (Bilbao)Dzień odpoczynku! Byłem już kiedyś w stolicy Kraju Basków i bardzo mi się tutaj podobało, tak wi...
06/08/2023

Dzień 10: Bilbo (Bilbao)

Dzień odpoczynku! Byłem już kiedyś w stolicy Kraju Basków i bardzo mi się tutaj podobało, tak więc kiedy nasza gromadka zaproponowała dzień restu, przystałem z przyjemnością. Przypadkowo w moim pokoju pozą mną jest jeszcze 3 innych pielgrzymów - Szwajcarzy Luca i Thierry oraz Anglik James. Świat jest bardzo mały!

Po późnym śniadaniu (należało się wyspać po karaoke!) ruszam na zwiedzanie. Niesamowite wrażenie robi Galeria Sztuki Współczesnej Guggenheima (przynajmniej z zewnątrz, bo do środka nie wchodziłem). Miałem w planach wejść na stadion Atletiku Bilbao, ale... pokonały mnie lody w parku! I tak zamiast krótkiej przerwy zeszło chyba z 1.5 godziny relaksu 😅.

Niespodziewany telefon od Flavio wybudza mnie z marazmu. "Jedziemy na plażę! Łap metro!" I z odpoczynku przeskoczyłem w tryb biegu na metro. W wierzcie mi, niezbyt wygodnie biega się w japonkach!

Mimo pochmurnego popołudnia na plaży w Sopeli sporo ludzi. Spotykamy się z Ellie i Samem, potem dołącza jeszcze Agnes. Gramy w wymyśloną niedługo wcześniej grę Klaps! polegającą na odbijaniu małego frisbee wewnętrzną częścią dłoni pomiędzy graczami tak długo, aby nie upadł na ziemię. Miałem jechać na festiwal bluesa do centrum, ale grało się zbyt fajnie i ze zbyt fajnymi ludźmi. No i zeszło do 20 🥰!

Jutro trzebaby się już jednak ruszyć. Cel: Pobeña!

Dzień 9: Eskarika - Bilbo (Bilbao)Ten dzień to dał w kość, ale zakończenie było przednie. No, ale do rzeczy!Bez specjaln...
05/08/2023

Dzień 9: Eskarika - Bilbo (Bilbao)

Ten dzień to dał w kość, ale zakończenie było przednie. No, ale do rzeczy!

Bez specjalnego smutku opuszczamy Eskarikę - niby nic, ale jednak atmosfera hospitaleiro udzieliła się wszystkim. Początkowo pięknie, ale z pustymi brzuchami szukamy możliwości wypicia kawy. Udaje się dopiero w Larrabetzu, po 7 kilometrach! A dalej nie jest wcale lepiej... W upale przebijamy się do Zamudio, idąc wzdłuż rozgrzanego asfaltu głównej drogi...

Nie no, tak to ja nie pociągnę za długo! 😅 Robimy sobie mega długą przerwę w parku, ciesząc się cieniem i swoim towarzystwem. Chyba z godzinę nam zeszło, no ale nigdzie nam się nie śpieszy, mamy rezerwację w Bilbao, więc kiedykolwiek dojdziemy to nam raczej miejsca nie zabraknie.

Następnie wspinamy się na szczyt Iturritxualde, skąd mamy wspaniały widok na całe Bilbao! Tutaj po raz ostatni spotykam czteroosobową grupę z Polski, którzy szli do tej pory w miarę równo z nami. Pozdrawiam serdecznie!

Wchodzimy do Bilbao, które zachwyca, ale też momentami nieco przytłacza. Bary, kawiarnie, mnóstwo ludzi, czuć studencką i wakacyjną atmosferę. Z Ellie i Samem wcinamy kilka pinxos (małych kanapeczek z różnymi rzeczami, słynne przede wszystkim w Kraju Basków właśnie) z kawą, a następnie rozstajemy się - Belgowie kończą swoje camino i jadą na wybrzeże na kemping. Żegnamy się Rzewnie, zupełnie niepotrzebnie, bo okazało się, że spotkaliśmy się jeszcze kolejnego dnia 🤣.

W Bilbao zostaję dwie noce - raz, że po jakiś 200 kilometrach należy się odpoczynek, a po drugie - umówiliśmy się na karaoke!

W Bilbo trwa festiwal bluesa, smakują się pinxos i wino. Miasto żyje do późnych godzin nocnych z czego skrzętnie korzystamy! Z karaoke wracamy w późnych godzinach nocnych, a przekrój wiekowy w barze był conajmniej pięćdziesięcioletni!

Ci, którzy mnie znają z pewnością domyślą się co zaśpiewałem. Oczywiście, że "Hey Jude!" Beatlesów!

Dzień 8: Mendata (Olabe) - Eskarika Wybaczcie brak wpisów w ostatnich dniach, ale powoli zbliżam się do końca mojego teg...
04/08/2023

Dzień 8: Mendata (Olabe) - Eskarika

Wybaczcie brak wpisów w ostatnich dniach, ale powoli zbliżam się do końca mojego tegorocznego Camino, więc staram się wyciskać z każdego dnia jak najwięcej.

Wracając jednak do wędrówki - powoli zbliżamy się do Bilbao, a nasza grupa rośnie! Niezwykłe jest to, że ludzie, którzy kilka dni temu nie wiedzieli o swoim istnieniu w świecie, dzisiaj są jak najlepsi przyjaciele. Magia Camino.

Wyruszamy z Mendaty po sympatycznym śniadaniu od hospitaleiro, niestety Josh i Ollie śmigają dalej, a nasza piątka rusza powoli dalej. Marc i Nevinha - z racji tego, że wzięli za dużo rzeczy - decydują się odesłać niepotrzebne graty do domu z Guerniki i zostać nieco bliżej.

Trasa bardzo malownicza, ale oczywiście - jak to na Camino del Norte - w górę i w dół. Ostre zejście do Guerniki daję w kość moim kolanom, ale Lorena z Flavio nie zostawiają mnie z tyłu 😉. Mijamy się też wciąż z Ellie i Samem, przesympatyczną parą z Genku by w końcu zdecydować się na wspólną wędrówkę.

Guernika to miasto naznaczone tragicznymi wydarzeniami z czasów hiszpańskiej wojny domowej, kiedy to niemiecki Legion Kondor zbombardował miasto niszcząc je w znacznym stopniu. Zdjęcia, ulice, a przede wszystkim słynna praca Pablo Picasso nie pozwala nam zapomnieć w jakim miejscu się znajdujemy.

Po przerwie i zakupach w warzywniaku i naszym ulubionym Eroski ruszamy dalej. Mordercze wyjście z Guerniki, a następnie wędrówka bezdrożami Kraju Basków. Na szczęście nie pada - dzisiaj dla odmiany żar leje się , nieba. Mijamy dwie albergue, ale naszym celem jest prywatne schronisko w Eskarice.

Przybywamy jako pierwsi (!) - co nie zdarzyło się nigdy wcześniej, ani nigdy później 😉. Hospitaleiro dość, ekhm, specyficzny i restrykcyjny, ale albergue jest czyste i z dostępem do dobrze wyposażonej, zewnętrznej kuchni. Tam powstaje nasza wspólna kolacja pełna warzyw i aromatycznych przypraw znalezionych po drodze. Amerykańsko-łotewska para Alex i Ieva, oraz Szwajcarzy Luca i Thierry dołączają się do nas, i wspólnie biesiadujemy przy dobrym lokalnym winie. Takie wieczory są - przynajmniej dla mnie - kwintesencją Camino.

Jutro Bilbao i dzień przerwy. Nasza grupa na Whatsappie zyskuje nazwę: "Karaoke Bilbao" 🥳!

Dzień 7: Markina - Olabe (Mendata)Decydujemy się podzielić naszą drogę do Bilbao na 3 etapy, a nie jak wstępnie planował...
29/07/2023

Dzień 7: Markina - Olabe (Mendata)

Decydujemy się podzielić naszą drogę do Bilbao na 3 etapy, a nie jak wstępnie planowałem na 2. Raz , że po co się spieszyć, dwa, że kolanom trzebaby dać odpocząć, a dodatkowo doszła jeszcze kontuzja palca u Loreny. No to co się będziemy spieszyć 😉.

Rezerwujemy albergue w Olabe, dzięki czemu naprawdę nie musimy się spieszyć. Niecodzienne jest to, że hospitaleiro prosi o zaliczkę, ale zrzucamy to na karb odwołujących rezerwacje pielgrzymów. Na szczęście Marc ma hiszpańską wersję Blika, dzięki czemu bez kłopotu udaje nam się ogarnąć co trzeba.

Zaskakująco początek trasy jest... płaski! Idziemy wzdłuż rzeki i dopiero około 10 zaczynamy - jak zwykle - wspinać się na wzgórza. Po wczorajszym deszczu nie ma śladu, słoneczko zaczyna przygrzewać coraz mocniej.

Mijamy franciszkański klasztor, który do dziś oferuje pielgrzymom nocleg i... piwo własnej produkcji! No ale, go nie kto inny jak bracia zakonni upowszechnili ten trunek!

Idziemy czasami w trójkę, potem dołącza do nas jeszcze Agnes i Marion z Niemiec oraz Shane z Irlandii. Dziewczyny idą dalej do Guerniki, Shane jeszcze dalej (tego dnia szaleniec zrobił 35 kilometrów!), a my zostajemy w prywatnej albergue. I to przyjęci jak królowie! Dla naszej piątki (Marc z Nevinhą byli przed nami) dostaliśmy dla siebie poddasze z normalnym z łóżkami!

Podobnie jak dzień wcześniej i tutaj - z racji braku sklepu - decydujemy się na wspólny obiad od hospitaleiro. Prosta, zielona zupa, ryż z mięsem, wino, owoce - no co potrzeba więcej? Szwajcarzy uczą mnie karcianej gry w "arschlöchle" - i nawet raz udało mi się nie być "dupkiem"! Dodatkowo poznajemy jeszcze Josha i Ollie'go z Londynu (na szczęście fanów Arsenalu) i nasza wesoła kompania jest naprawdę duża!

Wieczorem decydujemy się zostać razem z Ellien i Samem z Belgii (oraz oczywiście z Loreną i Flavio!) w jednej albergue.

Dzień teoretycznie miał być lekki, a ja i tak czuję się jakbym przeszedł z 20 kilometrów... W sumie, przeszedłem tyle 😅.

Dzień 6: Deba - Markina"Ciągle pada!" aż chciałoby się zaśpiewać. Tylko, że wcale niekoniecznie. Nie, żebym się nie spod...
27/07/2023

Dzień 6: Deba - Markina

"Ciągle pada!" aż chciałoby się zaśpiewać. Tylko, że wcale niekoniecznie. Nie, żebym się nie spodziewał, że w końcu zacznie padać - to w końcu Kraj Basków - ale nadal pogoda zaskoczyła.

Nocleg w albergue w Debie super -spokój - mimo, że schronisko znajduje się w budynku działającej stacji kolejowej. Oczywiście kluczem są zatyczki do uszu i opaska na oczy!

Na samym początku dnia podejście, a potem było tylko gorzej 😅. Dodatkowo zaczęło naprawdę paskudnie padać, a moja kurtka - teoretycznie przeciwdeszczowa - dzień wcześniej przemokła w ciągu kilku minut. A chciałem kupić parasol... Śmiejcie się, ale parasol to naprawdę fantastyczna ochrona przed deszczem, szczególnie takim przelotnym.

Zanim dotarłem do ostatniej kawiarni przed 17-kilometrowym odcinkiem górskim byłem cały mokry. W barze kawa, suszenie i rozmowy, żeby troszkę podratować humor. Na zewnątrz wciąż pada. Pielgrzymi wchodzą i wychodzą. A ja siedzę niczym baskijski dziadek 😂.

Wtem, pomysł! W barze siedzi starsza para z Niemiec (?), która podróżuje kamperem. Z głupia franc pytam, czy nie sprzedaliby mi parasola. I tak, za 15 euro staję się właścicielem pięknego, czerwono-czarnego parasola!

Przydał się od razu, bo przeprawa przez zabłocone, mokre góry była pełna deszczu i podejść. Na jednym z nich spotkałem José, 66-letniego Meksykanina z Puebli. Może mój kastylijski nie jest zbyt imponujący, ale udało nam się wspólnie wdrapać na szczyt góry. Krótka przerwa i dalej trzeba się przebijać przez błoto po kostki - minusy wycinki drzew.

Na ostatnich kilometrach dołączam do Marca i Nevinhi z Katalonii i razem schodzimy paskudnie stromą drogamą do samej Markiny. Śpimy nie w samym mieście, tylko na obrzeżach w prywatnej albergue. W powietrzu czuć niezwykle niski poziom motywacji - ten dzień dał nam w kość!
Koniec dnia jest piękny, wspolna kolacja i rozmowy. Do grona dołącza Ellien i Sam z Belgii, ale po tylu dniach wędrówki naprawdę czuć wielką, silną wspólnotę.

Dzień 5: Zarautz - DebaSiódma rano, a plaża w Zarautz nie jest wcale pusta, podobnie jak deptak. Surferzy, biegacze, spa...
26/07/2023

Dzień 5: Zarautz - Deba

Siódma rano, a plaża w Zarautz nie jest wcale pusta, podobnie jak deptak. Surferzy, biegacze, spacerowicze. Mijają mnie pozdrawiając swojskim, baskijskim "aupa!", czyli "dawaj!". W ogóle słowo "aupa" jest jedynym, które udaje się powtórzyć każdemu nie-baskowi. Ten język jest kompletnie szalony.

Pierwsza godzinka super przyjemna, brzegiem oceanu, po przejściu przez Getarię szlak pnie się znów w górę i znów w dół. Przestaje mnie to nawet dziwić, przyjmuję te cholerne baskijskie pagórki jakim są.W Zumai spotykam dawno niewidzianego Irlandczyka Seana, dwie Niemki Agnes i Marion, chwilkę później Szwajcarzy Flavio z Loreną. Nasza rodzinka Camino powiększa się z dnia na dzien!

Za Zumaią droga wiedzie po szczytach fliszowych klifów. Jeśli ktoś ma lęk wysokości to naprawdę nie polecam, w przeciwnym wypadku jest absolutnie przepięknie. Pogoda robi się coraz bardziej pochmurna, czuć wiszący w powietrzu deszcz.

Złapał mnie lekki stres, kiedy około 14 wciąż nie dotarłem do Deby. W miejscowości jest tylko 1 albergue'a publiczna z około 55 miejscami. Niby dużo, ale kogokolwiek nie spotykam - wszyscy idą do Deby. Nie czuję się na siłach iść kolejne 5 kilometrów do kolejnego schroniska. Mimo wszystko po wdrapaniu się do Itzar siadam na pinxos i lokalne, białe wino txakoli - typowe dla Kraju Basków.

Z nową energią schodzę do Deby stromym zejściem. Schodzenie to nie jest rzecz, które lubi moje kolano 😅. W Debie czeka na mnie Lorena z Flavio, okazuję się, że trzeba się zapisać do schroniska w informacji turystycznej. Stres był kompletnie nieuzasadniony - bez kłopotu dostajemy miejsce, a Lorena zamienia się ze mną miejscem, żebym nie musiał się wdrapywać na piętro z moim kolanem ❤️.

A jako, że nie nałazilismy się wystarczająco - ruszamy w poszukiwaniu dobrego cydru, a następnie obiadu. Dołącza do nas Sebastian z Niemiec z małżonką Laurą ze Śląska. Ciężki dzień kończymy ośmiornicą 🐙!

Jeszcze krótka historia Marca i Nevies - para z Katalonii pogubiła się na klifach i do Deby dotarli dopiero po 18, kiedy wszystkie miejsca były już zajęte! Na szczęście udało im się jakoś wyprosić osobę odpowiedzialną za albergue, by mogli zostać. Dwa ostatnie łóżka były - teoretycznie - nie do sprzedania, gdyż kapało na nie z sufitu! Ale lepsze nieco mokre miejsca niż żadne, szczególnie po takim dniu!

P.S. ostatecznie i tak się biedni nie wyspali bo ich współtowarzysz w pokoju chrapał jak wieloryb 😅.

A kolejnego dnia zaczęło padać...

Dzień 4: Donostia (San Sebastian) - ZarautzOczywiście, że jestem do tyłu z relacją, no kto by się spodziewał. Po wieczor...
26/07/2023

Dzień 4: Donostia (San Sebastian) - Zarautz

Oczywiście, że jestem do tyłu z relacją, no kto by się spodziewał. Po wieczornym stresie związanym ze szpitalem rano jest zdecydowanie lepiej. Niestety Bastièn ruszył przodem i nie uda mi się go raczej spotkać. Francuz ma w nogach już 3 tygodnie, więc jest pięknie rozchodzony, a ja tu ledwo wlokę moją prawą nogę.

Poranne San Sebastian jest niezwykle urokliwe i spokojne. Zatoka "Muszli" - jakby to kogoś dziwiło, jest w kształcie muszli - jest centralnym punktem miasta. Sporo ludzi wraca dopiero z imprez, kiedy ja już idę przez miasto. Muszę nadmienić, że zjadłem chyba najlepsze jak do tej pory śniadanie. Totalnie uwielbiam pastę pomidorową z długodojrzewającą szynką.

Wdrapuje się na szczyt Igeldo, skąd rozpościera się piękny widok na Donostię. Widok, którego nie mam zdjęcia, bo nie miałem siły wyciągać telefonu 😂. Ale wiedzcie mi, był super! Na górę wjeżdża też kolejka, ale tym razem wybrałem jednak piesze włażenie. Głupi ja!

Po drodze pojawiają się altanki z kawą, herbatą i drobnymi przekąskami. Nie ma cennika, nie ma nikogo do obsługi. Płacisz ile uważasz. Piękne, proste i uczciwe (mam nadzieję!).

Kolano doskwiera cały czas, wtedy jednak zaczynam wspólne wędrowanie ze wspomnianym już wcześniej Alvaro z Republiki Południowej Afryki obraz Mario, który pochodzi z Kanady. Na 65 urodziny przeszedł camino po raz pierwszy (drogą francuską), a na 70. założył przejście północnej drogi. Czasami, nagle, zaczyna mówić po francusku, ale poza tym jest niezwykle inspirującą personą.

W trójkę docieramy do Orio, na wymarzony cydr i pinxos, czyli typowego baskijskie przekąski z różnymi rzeczami. Zupełnie szczerze - nie wiem, czy dotarłbym aż tak daleko bez moich towarzyszy. Wspólne rozmowy, wymiana poglądów i punktów widzenia doprowadza nas do Zarautz.

Tutaj panowie ruszają dalej, ja zostaję dając moim kolanom odpocząć. W sympatycznym Blai Blai Hostel Zarautz poznaję parę ze Szwajcarii, z którymi będę szedł kolejnych kilka dni.

Wisienką na torcie jest natomiast wieczorna kąpiel w oceanie z katalońskimi współtowarzyszami! Baskowie wskakują do wody chyba w każdą pogodę, mimo chmur i deszczu plaża była kompletnie zawalona! Portugalczycy to by nosa nie wyściubili w taką pogodę!

Jest pięknie. To bardzo trudne Camino, ale warte każdego kroku!

Dzień 3: Irun - Donostia (San Sebastian)"Pobudka Śpiochy, wstawać! Już szósta rano!" - takimi słowami budzi nas hospital...
23/07/2023

Dzień 3: Irun - Donostia (San Sebastian)

"Pobudka Śpiochy, wstawać! Już szósta rano!" - takimi słowami budzi nas hospitaleiro w Irun. Światła włączają się automatycznie, punkt 6:00. W ogóle albergue donativo w Irun jest bardzo specyficzne, ale czuć tutaj ducha Camino - co szczególnie ważne, bo kolejne dwie noce raczej pod szyldem turystycznym, niż pielgrzymim. Hospitaleiros w Irun oferują też proste śniadanie, oczywiście także donativo, czyli zapłać ile uważasz.

Tak pięknie nastawiony, przy akompaniamencie muzyki włączonej od samego rana, wyruszam w stronę Santiago de Compostela. To już nie przelewki, pierwsze podejście niezwykle strome, trzeba piąć się w górę po, wyglądającym niczym śpiący smok wzgórzu Jaizkibel. Widoki oszałamiające, po jednej stronie skryte w chmurach Pireneje, po drugiej stronie majaczące w oddali wybrzeże Oceanu - tzw. Morza Kantabryjskiego. Widać stąd sporo miejsc, które - mam nadzieję - uda się odwiedzić.

Wybieram oczywiście wariant górski, przede wszystkim ze względu na widoki. Krajobrazowo przypomina nieco nasze Bieszczady, poza drobnym taktem Oceanu po prawej stronie 😄. Czy zdecydowałbym się na ten wariant wiedząc, co stanie się później? Raczej tak, przyjście przez Jaizkibel było chyba najbardziej spektakularną częścią dotychczasowego Camino.

No, ale do rzeczy. Schodząc z Jaizkibel kolano odmawia posłuszeństwa. Każdy kamień, bardziej strome zejście, czy gwałtowny ruch powodują niezwykle silny ból. Wpadam w lekką panikę. Czy to przeciążenie (ale z czego?!), czy coś poważnego. Piszę do moich dwóch znajomych, fizjoterapeuty i ratownika medycznego z prośbą o pomoc. Nie mogą mnie oczywiście zdiagnozować na odległość, ale oboje raczej zakładają przeciążenie. Niestety, druga z teorii mówi o kontuzji łękotki. Wtedy panikuję jeszcze bardziej. To może oznaczać koniec Camino...

Wtedy, jak zwykle, Droga przynosi ulgę. Znikąd zjawia się, pochodzący z Republiki Południowej Afryki, Alvaro. Niczym anioł stróż wręcza mi jedną ze swoich lasek. Alvaro, co okazało się później, ale przez wzgląd na dobro historii wspomnę o tym teraz, wędruje drogami św. Jakuba od ponad roku. Po śmierci swojego przyjaciela, a później swojej mamy Aurory, porzucił swoje życie w Wielkiej Brytanii i bywa to tu, to tam. Inspirująca historia człowieka, który przede wszystkim stara się być porządną istotą ludzką. Laska okazuję się pamiątką po zmarłej mamie, co sprawia, że czuję trochę presję i wzbraniam się przed przyjęciem. Alvaro nalega, a ten prosty, krótki kijek sprawia, że docieram do Passai przed 13:30 i mogę w aptece kupić stabilizator kolana...

Dalsza droga nie jest łatwa z dużo myśli i wątpliwości. Co dalej, jak duże ryzyko wiąże się z kontynuacją? Kiedy docieram do hostelu, położonego na obrzeżach San Sebastian, czuję się jak trup! Uleciał dobry nastrój, uleciała wiara w dalsze wędrowanie. Trzeba jechać to sprawdzić.

Kilka godzin czekania w szpitalu wyciąga resztki energii. Na szczęście pani doktor, po dość dokładnym przebadaniu, stwierdza, że to nic poważnego. Często odpoczywać, brać leki przeciwzapalne i smarować. No tak. W sumie powinienem się cieszyć, ale liczyłem chociaż na rentgen.

Po powrocie czwórka współpielgrzymów czeka na mnie z miską ryżu (serio 😅, chłopaki myślały, że to będzie miało jakiś sos. No nie miało!), gazpacho i mnóstwem pytań. Czy idę dalej, jak się czuje. To naprawdę miłe, że ludzie których znasz kilka dni dbają o ciebie jak o rodzinę. Magia Camino, czy może coś do czego powinniśmy dążyć?

Zasypiam z mnóstwem pytań, ale i mobilizacji by choć spróbować kolejnego dnia.



P.S. Mały spoiler niech będzie taki, że udało się dotrzeć kolejnego dnia do Zarautz!

Dzień 2: Sean Jean de Luz - IrunWszyscy mówili, że trasa nadbrzeżna jest niedostępna. Że się klify osunęły. Że się nie d...
22/07/2023

Dzień 2: Sean Jean de Luz - Irun

Wszyscy mówili, że trasa nadbrzeżna jest niedostępna. Że się klify osunęły. Że się nie da. Że nie wolno. No cóż...

W albergue w Sean-Jean-de-Luz hospitaleiros witają nas śniadaniem, kawą i promienistym uśmiechem. Mimo, że nie mówiły zbyt dobrze po angielsku, to dla każdego znalazły dobre słowo i radę. Piękna sprawa. Przy wspólnym śniadaniu 10 osób pozwoli zaczyna czuć się wspólnotą, choć jeszcze nieśmiało.

Żegnam się z hospitaleiros, żegnam się z moimi francuskimi kolegami i wraz z holenderską dwójką mamy z córką, którym obiecałem pomóc w nawigacji, ruszamy w stronę Oceanu.

Trasa piękna, choć momentami trudna do przejścia ze względu na zarośla i pędzące drogą samochody. Im dalej jednak, tym lepiej, i nawet lekki deszczyk nie zmienił podejścia. Ale widoki na piękne klify rekompensują wszystko. W okolicy Abbadii żegnam moje współtowarzyszki i do Hendaye wchodzę sam. Dawno tak miło nie szło mi się plażą, a dzięki twardemu piaskowi droga minęła bardzo szybko i przyjemnie. W porcie łapie łódkę i w ciągu kilku chwil, niespodziewanie, znajduję się w hiszpańskiej części Kraju Basków.

Kierując się przez piękne stare miasto Hondarribia docieram do publicznej albergue w Irun. Trochę nowych twarzy, trochę starych, ale wszyscy raczej w dobrych nastrojach. Odcinek nie był zbyt długi, raczej płaski, pogoda dopisała - no cóż chcieć więcej?

W schronisku widać pewien podział na naszą grupkę, która dotarła z Sean-Jean-de-Luz, i nowych pielgrzymów którzy dopiero zaczynają swoje camino. Ci pierwsi już czują się częścią prawnej grupy, ci drudzy wciąż wycofani i pełni różnorakich niepewności. Spokojnie, kiedy spotkamy się za kilka dni będą już trochę innymi ludźmi.

NAGLE! Wśród pielgrzymów lekka panika, podobno Santander kompletnie pełne, nie ma tam albergue oficjalnego, więc na szybko z dwójką Francuzów, dwójką Hiszpanów i Irlandczykiem rezerwujemy hostel przed Santander, żeby już nie mieć stresu. Chociaż przyznam, że zaskoczyła mnie niewielka liczba schronisk w pierwszej części Camino Del Norte. Zobaczymy jak pójdzie dalej, kiedy Camino odbije od wybrzeża...

Ilość zjedzonych crépe: 1
Bagietki zamiast muszli na plecaku francuskiego pielgrzyma: 1
Ilość ran na nogach ze względu na lenistwo w założeniu długich nogawek: 28

Dzień 1: Bayonne - Sean Jean de LuzPierwszy dzień za mną, póki co wszystko pięknie. Poranek w Bayonne, pierwsza pieczątk...
20/07/2023

Dzień 1: Bayonne - Sean Jean de Luz

Pierwszy dzień za mną, póki co wszystko pięknie. Poranek w Bayonne, pierwsza pieczątka w przepięknej Katedrze (i kompletnie przypadkowe spotkanie z polskim kościelnym ❤️) i ruszam! Nie będę ukrywał, że nie uśmiechało mi się drałować przez 8km po mieście, więc wskoczyłem w miejski autobus i przejechałem w okolice jeziora Mouriscot. Czy mam z powodu "oszukania" jakieś wyrzuty sumienia? Żadnych 😄.

Następnie Droga prowadziła dokładnie tak jak sobie to wyobrażałem, z widokiem na Ocean Atlantycki, surferów, mijając bary i sklepy z odzieżą sportową. Atmosfera typowo młodzieżowa, luźna, uśmiechnięta. Nie spotykam praktycznie żadnego pielgrzyma po drodze, dopiero pod samym Sean Jean de Luz objawia się niemieckich pelegrino, idący jednak w drugą stronę. Przeszedł drogą francuską do Santander,a teraz wraca północną. Bo można i tak 😅.

W albergue w Sean-Jean-de-Luz czysto, schludnie i... bardzo szybko robi się pełno. To tylko 12 miejsc, więc nie ma co się dziwić. Ale atmosfera typowo caminowa, wymieszanie języków, narodowości, oczekiwań. Z dwójką Francuzów wyskakujemy jeszcze na wieczorne piwko 🍺, a teraz tylko modlić się, żeby 75-letni Koreańczyk Son nie chrapał za bardzo.

Jutro Irun i wchodzę do hiszpańskiej części Kraju Basków.

Ilość beretów: 1 (zrobiony z czekolady)
Ilość zjedzonych croissantów: 1
Ilość widzianych bagietek: 485436895

Dzień 0: doleciałem do BayonneŚroda minęła pod znakiem dotarcia do francuskiego Kraju Basków. Z Krakowa do Amsterdamu, p...
20/07/2023

Dzień 0: doleciałem do Bayonne

Środa minęła pod znakiem dotarcia do francuskiego Kraju Basków. Z Krakowa do Amsterdamu, potem do Lyonu i ostatecznie około 20 byłem w Biarritz. W ostatnim samolocie spotkałem francuskiego pielgrzyma, który przeszedł niegdyś camino z Faro w południowej Portugalii. Muszla na plecaku jak zawsze sprawia, że spotyka się niezwykłych ludzi.

Przejazd z lotniska do Bayonne śmiesznie tani, 1,4€, a samo miasteczko przypomina troszkę Pontevedrę, może przez obecność rzeki. Ładne kamienice, czysto, sporo ludzi, ale po 22 większość miejsc się zamyka ze względu na ciszę nocną.

Przypadkiem trafiłem na koncert męskiego baskijskiego chóru w starej fortecy. Nie było jednak tylko smętnych kawałków, bo panowie (pod batutą pani) śpiewali i smutno, i śmiesznie. Trochę szanty, trochę tradycyjnej muzyki. I widać było jak doskonale się przy tym bawili. Wrzucę Wam ze dwa filmiki.

Dzisiaj startuję już z chodzeniem, choć chyba z lekką zmianą planów co do punktu startowego. Zobaczymy!

Ultreia! Et suseia! - czyli wracam na jakubowy szlak.Trudno opisać moją ekscytację, kiedy po czterech latach wracam na j...
18/07/2023

Ultreia! Et suseia! - czyli wracam na jakubowy szlak.

Trudno opisać moją ekscytację, kiedy po czterech latach wracam na jakubowy szlak. Już jutro wylatuję - przez Amsterdam i Lyon - do Biarritz, gdzie z nieodległej Baiony mam zamiar rozpocząć moje szóste Camino, tym razem Del Norte. Tym razem bez wielkiego planu i wielkich oczekiwań. Do Santiago de Compostela tym razem nie dojdę, ale nie o to w tym wszystkim przecież chodzi, tylko o Drogę samą w sobie.

Pamiętam dobrze moje pierwsze, zimowe camino w 2016 roku, kiedy wyszedłem z progu własnego mieszkania w Lizbonie i powędrowałem 600 kilometrów przez deszcz i zieleń Portugalii. Pamiętam 2017 rok i camino z moim Tatą, kiedy szliśmy wybrzeżem Atlantyku z samego Porto. Dwa razy udało mi się także wybrać na camino z grupami - w 2018 i 2019 - i obie te wyprawy wspominam fantastycznie. W końcu było też Camino Portugues Interior, 400 kilometrów w morderczych upałach w portugalskim interiorze.

Tym razem po raz pierwszy nie będzie to żadna z wielu dróg portugalskich, ale Droga Północna. Całość ma ponad 800 kilometrów i ciągnie się przez Kraj Basków we Francji i Hiszpanii, Kantabrię i Asturię, by w końcu połączyć się z Drogą Francuską w Galicji. Na pewno całości nie przejdę - ba! - nie mam nawet takiej potrzeby. Dokończę w przyszłym roku. Nie mogę się doczekać tego, co przyniesie każde kolejne wzgórze, zatoczka, miasteczko. Każda spotkana na Drodze osoba. Ale nie mam też żadnych wielkich oczekiwań, niech się dzieje.

Idźmy Wyżej! Ultreia!

Nie obiecuję codziennej relacji, bo sami wiecie jak to z moją systematycznością ;) . Ale zaglądajcie, postaram się coś skrobnąć raz na jakiś czas. I trzymajcie kciuki.

Absolutnie fantastyczna majówka za mną. Wraz z pielgrzymami z Parafia św. Faustyny Kowalskiej w Łasku udało się nam prze...
04/05/2023

Absolutnie fantastyczna majówka za mną. Wraz z pielgrzymami z Parafia św. Faustyny Kowalskiej w Łasku udało się nam przemierzać szlaki świętego Jakuba fatimskich dzieci, a także portugalskiej gastronomii i kultury. Aż szkoda, że to już koniec!

Tak czy inaczej, wielkie dzięki Kochani!

Address


Telephone

+48533592329

Website

Alerts

Be the first to know and let us send you an email when Widz.Travel posts news and promotions. Your email address will not be used for any other purpose, and you can unsubscribe at any time.

Shortcuts

  • Address
  • Telephone
  • Alerts
  • Contact The Business
  • Videos
  • Claim ownership or report listing
  • Want your business to be the top-listed Travel Agency?

Share