03/12/2023
Wsiadł na motor
Tarnów (woj. małopolskie)
Gdy byłam dzieckiem, babcia opowiadała mi wiele historii. Szczegółów dobrze nie pamiętam, ale kilka z tych, które słyszałam, zostało mi jeszcze w pamięci. Może nie będą to historie typu namacalnego, o jakichś duchach czy zjawach, które przestawiają przedmioty, ale jak je opowiadam, to mam dreszczyk.
Moja prababcia miała na imię Julia. Jako kilkuletnie dziecko, wraz ze swoimi rodzicami, przeprowadziła się z Czech do Polski. Zamieszkali w Tarnowie, w mieście, które leży mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Rzeszowem. W czasie drugiej wojny światowej, kiedy Niemcy najechali na Polskę, zaczęły pojawiać się głosy, aby - w razie czego - uciekać właśnie w stronę Rzeszowa, czyli na wschód Polski. Nic więc dziwnego, że w momencie, kiedy niemieccy żołnierze zbliżali się do miasta, nakazano ludziom opuszczać domy i uciekać.
Prababcia uciekła wtedy razem z mężem Władysławem i córką Danusią, która miała wtedy około dwóch lat. Na drogach wylotowych z miasta był jednak taki tłum ludzi, że dziadek gdzieś się zgubił i babcia została sama z dzieckiem na rękach. Pokonywała następnie, oczywiście pieszo, wiele kilometrów, aby się tylko gdzieś schronić. Pamiętam, jak babcia mi mówiła, że nic wtedy nie miała. Danusia była głodna, a ona sama niezwykle zmęczona.
W pewnym momencie rozpoczęło się bombardowanie i ludzie zaczęli się chować po lasach i rowach. Julia, razem z córką, też wskoczyła do jednego z rowów. Powiedziała wtedy do Danusi - ,,Jak mamusia się przewróci, to znaczy, że śpi, a ty uciekaj wtedy tam, do tego domku, gdzie jest światełko”. Bardziej strasznej historii nie słyszałam… Szczerze, powiem ci, że nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co może czuć człowiek, który może za chwilę zginąć, zostawiając tak małe dziecko samo sobie.
Wracając jednak do opowieści - na szczęście przeżyły. Po wielu, wielu dniach pieszej wędrówki, pełnej strachu, głodu i zmęczenia, dotarły do Rzeszowa. Tam czekała na nich ruska armia. Nie było wyjścia, trzeba było znowu uciekać, tym razem w stronę domu, w kierunku Krakowa, chociaż było wiadomo, że z tamtej strony idzie armia Niemców. W drugą stronę udało się im załapać na jakąś furmankę, na której wróciły do Tarnowa. Dopiero w domu prababcia Julcia z Danusią spotkały się z dziadkiem Władziem. Na tym babcia kończyła opowieść - wojnę przeżyła ona, dziecko, a także jej mąż.
O pradziadku Władysławie, czyli mężu prababci Juli, też mam ciekawą historię. Ona jest już bardziej intrygująca, wręcz paranormalna. Słyszałam ją od mojej babci, ich drugiej córki, bo prababcia Julcia nigdy o swoim mężu nie opowiadała.
Wszystko działo się podczas niemieckiej okupacji. W tamtym czasie sąsiad, który był niezłym cwaniakiem, trzymał sztamę z Niemcami. Pił z nimi wódkę i świetnie się bawił, ale też jednocześnie pomagał Żydom, których ukrywał w swoim domu na strychu. Zawsze się uśmiecham jak sobie to wyobrażam - on siedzi w kuchni, przy stole z bandytami, Niemcami, piją, jedzą, a na strychu cichutko siedzą schowani przez tego samego człowieka Żydzi. No po prostu gościu był mistrzem.
Pradziadek Władysław natomiast, chociaż był P***kiem, to miał dość specyficzną, żydowską urodę. Pewnego dnia, kiedy wracał z pracy, Niemcy go zatrzymali i zabrali w krzaki, aby go zabić. Już miał paść strzał, ale w tym momencie pojawił się wspomniany sąsiad, co to kumplował się z Niemcami. Zaczął im tłumaczyć, że to nie Żyd, tylko P***k - jego sąsiad, kumpel, więc dziadka wypuścili.
Co dalej? Jakiś czas później wojna się skończyła. Minęło kilka, może kilkanaście lat… Nastał rok 1954. Było wcześnie, gdzieś przed siódmą. Dziadek wsiadł na motor i ruszył do pracy, jak zresztą każdego dnia. Miał jednak wypadek - zderzył się z furmanką. Pęknięta podstawa czaszki i śmierć. Wszystko wyglądało - no, powiedzmy… - naturalnie, gdyby nie fakt, że zginął dokładnie w tym samym miejscu, gdzie podczas wojny miał zostać zabity przez Niemców…
Uzupełnieniem tej historii niech będzie to, że babcia opowiadała jednego razu, że miała przygodę z wróżką. Miała ona jej wywróżyć, że mężczyźni w jej rodzinie będą krótko żyć. Cóż, nie wiem, ile w tym prawdy, jednak mając siedem lat, nie miałam już ani jednego dziadka, za to wciąż cztery, żyjące babcie, w tym rzecz jasna dwie prababcie. Od chwili tej wróżby babcia nie lubiła towarzystwa mężczyzn…
Relacja: Katarzyna S.