Mademoiselle K.

  • Home
  • Mademoiselle K.

Mademoiselle K. Francuskie tête-à-tête czyli Francja zza kulis. Fakty i anegdoty związane z Francją, o których nie mieliście pojęcia.

Czuję, że muszę odnieść się do książki  " autorki  . Wiele osób, które podróżowało ze mną po Francji i bywało ze mną w P...
02/02/2023

Czuję, że muszę odnieść się do książki " autorki . Wiele osób, które podróżowało ze mną po Francji i bywało ze mną w Paryżu pisze do mnie z pytaniem, czy czytałam tę książkę, czy ją znam, bo to przecież coś o czym mówiłam, o czym słyszeli pierwszy raz ode mnie... o Dedo, o Jeanne, o La Rotonde... Bardzo to miłe i bardzo Wam dziękuję za te słowa, bo to znaczy, że moja praca pilota wycieczek ma sens i zasiewa dobre ziarno.
W moich spacerach po Paryżu, oprócz osób rzeczywistych, od lat towarzyszą mi dwie niematerialne postacie. Jedną z nich jest Ernest Hemingway (tego zostawię na inny post), drugą Leopold Zborowski. Zbo, którego tak właśnie lubię nazywać, i jego żona, Anna, są dla mnie bardzo ważni i wszechobecni w Paryżu a szczególnie na Montparnasse, z którym byli związani. Gdy jestem w Mieście Świateł, regularnie odwiedzam ulicę Joseph Bara oraz du Seine, aby choć przez chwilę "pobyć" ze Zborowskim, człowiekiem o dobrym sercu, wielkich nadziejach i dramatycznym losie. Znacie go już z książki , która w genialny sposób ukazała charakter i życie naszego Zbo, jednak chciałabym w tym miejscu przedstawić Wam pracę genialną, pracę pierwszą i absolutnie rewolucyjną .
Jak pytał Zbigniew Herbert "kto nareszcie napisze o Zborowskim monografię?". Napisała ją bardzo rzetelnie i jeżeli "Lunia i Modigliani" zainteresowała Was, ale pozostawiła niedosyt, zachęcam do czytania... szukania... zgłębiania...
A pozycji jest kilka. Na początek przyjaciel Modiglianiego, Andre Salmon, który bardzo ubarwiając i koloryzując, napisał "Piekło i Raj, czyli życie Modiglianiego". Pozycja ciekawa, gdyż pisana przez osobę bliską Modiglianiemu, zawierająca kilka ważnych szczegółów. Jednak Salmon był trochę taki jak ja. Nadbudowywał i koloryzował, nie w złej intencji, ale byśmy zapoznali się odrobinę bliżej z Modim, abyśmy poczuli dramatyzm jego losów i przez to poznali go lepiej. Jednak warto przeczytać opowieść kogoś, kto był naocznym świadkiem losów słynnego Utracjusza Montparnassu.
Kolejna pozycja, która opowiada najbardziej rzetelnie losy Modiglianiego i jemu bliskich, w tym Zborowskiego, to książka Pierra Sichela "Modigliani". Pierre Sichel przyjechał na Montparnasse krótka po śmierci Zbo i przeprowadził szereg wywiadów z osobami, które znały i jednego, i drugiego (w tym również ze słynną Lunią). Książka w sposób wstrząsający opowiada o losach malarza, opisana jest bardzo rzetelnie i stanowi swojego rodzaju reportaż o życiu Modiego czy raczej D**o, gdyż tak wolał, aby się do niego zwracano.
Wspomniana już przeze mnie poczyniła niewiarygodny wysiłek, aby dotrzeć do korzeni Zborowskiego, tego wizjonera, romantyka, dobrej duszy, poety, zakochanego w sztuce Polaka, który nie tylko wierzył w swoich podopiecznych, ale i opiekował się nimi, często własnym kosztem i kosztem dobra własnej rodziny.
Książka przyczynia się do popularyzacji losów Modiglianiego i jemu bliskich, co jest wspaniałe i mnie osobiście bardzo cieszy, gdyż mam nadzieję, że Uczestnicy moich wyjazdów nie będą już się dziwić, że opowiadam o "jakimś malarzu na literę eM" 🙂
Chcę jeszcze wspomnieć o Izabeli Czajce Stachowicz, której regularnie zapalam znicz na Powązkach i kładę pod niego podkładkę z "Le Dome". Ona bowiem w swojej książce "Dubo...Dubon...Dubonet" tak napisała o Zborowskim : "nieprzytomna, na próżno szukając zbawczego konceptu pobiegłam do metra (...). W pięć minut później, gnałam ulicą de Rennes do Galerii Zborowski na rue du Seine. Tylko on mógł mi pomóc (...). "Nie wezmę Twoich korali w zastaw, noś je, jest Ci w nich ślicznie a to Galeria ,nie lombard". Wyjął z portfela 300 franków w trzech oddzielnych banknotach i położył na stoliku. Nigdy mu tych pieniędzy nie oddałam..."
Dubo...Dubon...Dubonet...
Dedo...Modi...Modigliani...

Święty, jak każdy z nas czyli rzecz o normalności, gęsiach, miłości, sprawiedliwości i rogalach.                  Lubię ...
07/11/2022

Święty, jak każdy z nas czyli rzecz o normalności, gęsiach, miłości, sprawiedliwości i rogalach.



Lubię Świętego Marcina. Nie dlatego, że jestem Poznanianką i spożywam rogale w listopadzie. Również nie dlatego, że jestem frankofilką i czczę go jako patrona Francji. Również nie z powodu, iż jestem katoliczką i wielbię jego świętość.
Lubię Św. Marcina, bo był dobrym człowiekiem a ja lubię fajnych ludzi. Robił to, w co wierzył, próbował żyć w zgodzie z samym sobą. Walczył zawsze, aby pomóc drugiemu, bez względu na wyznanie, co w jego czasach bywało bardzo niebezpieczne. Lubię go, bo pracował ponad swoje siły dla dobra ogółu.

Co takiego było w tym człowieku, że pamięć o nim przetrwała setki lat...? W tych trudnych dla Kościoła czasach zależy mi, aby nie zapomnieć o ludziach, którzy okrzyknięci "świętymi" byli naprawdę warci zapamiętania na zawsze...

Mamy wiek XXI i ciężko nam wyobrazić sobie życie i mentalność ludzi żyjących w wieku IV. Niemożliwe. Ale od czego wyobraźnia i empatia?
Czytaliście Parandowskiego "Mitologię Greków i Rzymian"? Wyobraźcie sobie, że wierzycie w opisanych tam bogów. Jesteście trybunem, czyli piastujecie wysoką godność państwową. Mieszkacie na terenie dzisiejszych Węgier i rodzi Wam się syn, któremu nadajcie imię Marten na cześć boga wojny, Marsa. Rodzina Wasza jest bardzo szczęśliwa. Wkrótce po narodzinach syna dostajecie rozkaz zmiany miejsca zamieszkania z Węgier do Włoch, dokładnie do Pawii. Służba nie drużba, trzeba jechać. I tu, w wieku 10 lat, Wasz syn nagle oznajmia Wam, że wie czego chce w życiu. Otóż poznał ludzi, którzy nazywają siebie chrześcijanami i których poglądy bardzo do niego przemawiają. Ostro sprzeciwiacie się młodemu człowiekowi, dziecku jeszcze, ale co ciekawe... dziecko Wasze tą drogą pójdzie przez całe swoje życie i będzie to jedna z najpiękniej wytyczonych dróg tej religii.
Jednak dziś mówicie swojemu synkowi: "nie". 10 latek wpisuje się tylko na listę katechumenów, więcej zrobić nie może, musi czekać na pełnoletniość.
Czas mija...
Marcin, Wasz syn, ma 15 lat. Zostaje żołnierzem, przyszłym rzymskim legionistą. Ćwiczy, marzy o chwale i pięknych zwycięstwach. Ma 17 lat, gdy składa przysięgę legionisty, jest pełnoletni i głodny zwycięstw.
Mamy rok 338 gdy Marcin zostaje wysłany do miejscowości Amiens, w Galii i to właśnie tutaj zmienia się jego życie.
Zimą, podczas patrolu, napotyka żebraka, któremu oddaje połowę swojego płaszcza. Dlaczego połowę? Gdyż zgodnie z ówczesnym prawem, wszystko co otrzymał jako legionista należało do niego tylko w połowie, reszta należała do armii. Uczciwy człowiek oddał zatem tylko swoją część, tę która do niego należała.
Podobno w noc po oddaniu płaszcza, Marcin śnił sen, w którym ukazał mu się Chrystus ubrany w połowę jego płaszcza, mówiący: "patrzcie, jak mnie, Marcin, katechumen przyodział". Jakby nie było, oddanie płaszcza jest faktem historycznym i dobry uczynek został zapamiętany.
Marcin długo czekał na chrzest. Przyjmuje go na Wielkanoc 339 roku. Już nie musi pytać o zgodę rodziców, gdyż jest pełnoletni. Chce od razu zrezygnować ze służby wojskowej, zabijanie nie jest dla niego. Nie dostaje zgody, ma walczyć. Coż by to było za morale, gdyby tak każdy mógł sobie zrezygnować z armii. Marcin akceptuje rozkaz, ale miecza nie dobywa. Chce iść do walki mając przy sobie tylko krzyż. Jednak do starć nie dochodzi, gdyż Germanie proszą o pokój. Cud...? Myślmy sobie jak chcemy, ale sama wiara Marcina jest piękna i niezłomna.
Po zawarciu pokoju, Marcin, dostaje zwolnienie z armii.
Jedzie pojednać się z rodzicami, których przekonuje rozmową do swojej wiary.
Następnie jedzie do Mediolanu, gdzie musi ulec arianom, którzy wyrzucają go z miasta (nie wszystko mu się udaje, jest człowiekiem, jak każdy z nas), korzysta zatem z zaproszenia biskupa Hilarego (późniejszy święty) i kieruje się do Francji, do miejscowości Poitiers, gdzie zostaje bardzo ciepło przyjęty. Marcin nie chce zaszczytów, chce żyć spokojnie, samotnie. Hilary oddaje mu do dyspozycji pustelnię w pobliskim Ligugé, gdzie Marcin zaczyna żyć życiem zakonnym. Mamy rok 360.
Do 371 roku Marcin żył spokojnym, uczciwym życiem ascety. Zyskał sławę jako uczciwy, sprawiedliwy, uczynny i dobry człowiek.
Pomyślcie, my, ludzie XXI wieku... ktoż z nas nie chciałby takiego sąsiada...?
Właśnie w 371 roku, w Tours (miasto zachwyca do dziś) umiera biskup a mieszkańcy na jego zastępce chcą Marcina, którego znają i lubią. Nic z tego! Marcin nawet słyszeć o tym nie chce, bo i po co? Zaszczytów nie pragnie, pomagać pomaga, żyje spokojnie i nic mu więcej nie potrzeba. Decyduje, że nie pojedzie do Tours i biskupem nie zostanie. Mieszczanie chcą użyć wybiegu, jeden z nich prosi Marcina o ostatnie namaszczenie dla swojej umierającej żony. Marcin nie odmawia i jedzie do Tours, gdzie okazuje się, że to wszystko jest tylko podstępem a mieszkańcy przed Katedrą błagają Marcina o przyjęcie godności biskupa. Mało asertywny Marcin, zgadza się, zostaje wybrany przez aklamację biskupem i oficjalnie przyjmuje tę godność 04.07.371 roku.
Legenda mówi, że Marcin zorientował się, iż chcą go zmusić do przyjęcia biskupiej godności. Uciekł w popłochu w pobliskie zagajniki i nikt by go nie znalazł, gdyby nie stado gęsi, które podniosły krzyk zdradzając jego kryjówkę.
No tak... "najlepsza gęsina na świętego Marcina", w ten sposób odwdzięczamy się dziś potomkom tamtych gęsi :)
Jakby nie było, godność biskupią sprawował 25 lat. Sporo.
Był wspaniałym i bardzo nowoczesnym biskupem. Nie obrastał w tłuszcz, ale odwiedzał swoich wiernych, również tych najbiedniejszych. To była prawdziwa rewolucja. Do tego osobiście uczestniczył w synodach, dbał bardzo o dobre relacje z sąsiednimi biskupami, łatwo się zaprzyjaźniał i dbał o pokój i dobrobyt. Żył bardzo skromnie a o chrześcijaństwie opowiadał, przekonywał do swoich idei, nie wywierał presji orężem. Bardzo dbał o ludzki los, nawet o los tych, którzy nie zgadzali się z nim w wierze. W 384 roku, na synodzie w Bordeaux potępiono Pryscyliana, w wyniku czego cesarz Maksymus skazał go i jego zwolenników na śmierć. Marcin udaje się do Trewiru, aby błagać o łaskę dla heretyków. Nie udaje mu się uratować skazańców, co więcej, zostaje potępiony przez kościelnych hierarchów za sprzyjanie heretykom. Marcin silny i niezłomny, doprowadza do kilku zgód (m.in w Candes), łagodzi konflikty, udaje się wszędzie tam, gdzie jest potrzebny.
Umiera 08.11.397, jego ciało zostaje sprowadzone Loarą do Tours, gdzie zostaje pochowany 11.11.397 roku. W jego pogrzebie bierze udział 2000 mnichów i mniszek oraz wielkie tłumy wiernych.
Relikwie Marcina do dziś spoczywają w Tours, stolicy regionu Doliny Loary., w pięknej Bazylice pod jego wezwaniem. Choć obecna Bazylika odrobinę przemieściła się od stosunku do pierwotnej, to relikwie są bezpieczne i możemy im się pokłonić jak czynili to przed nami między innymi Klodwig, pierwszy chrześcijański król Franków, który przebywał u grobu Św. Marcina wielokrotnie, ostatni raz w 507 roku, jego wspaniała żona, Klotylda, która tu właśnie kończy swoje życie, Genowefa, patronka Paryża, Św. Radegunda, prawdopodobnie Joanna d'Arc, patronka Francji, Dagobert, Karol Wielki, pierwszy cesarz Wielkiej Europy, którego żona Luitgarda została pochowana na terenie bazyliki ,Św. Ludwik IX wraz ze swoją matką, wielką Blanką Kastylijską, Ludwik XIV oraz Ludwik Filip.
Jeżeli Wasze szlaki turystyczne przebiegną kiedyś przez Tours, zachęcam do odwiedzenia Bazyliki a jeżeli nie to... zapraszam do skosztowania naszych poznańskich rogali świętomarcińskich. Są pyszne... A ja osobiście uwielbiam wierzyć, iż robimy je ku pamięci Marcina, który przejeżdżając konno przez okolice obecnego Poznania zgubił podkowę i musiał skorzystać z usług naszych kowali. Bajka, ale jakże urocza i słodka.. Zatem... smacznego i pamiętajmy o Dobru, które trwa skroś czas...

Roland Garros w tenisa nie grał... Wielka wygrana Igi Świątek we French Open 2020 i 2022 w grze pojedynczej, dokonała si...
04/06/2022

Roland Garros w tenisa nie grał...

Wielka wygrana Igi Świątek we French Open 2020 i 2022 w grze pojedynczej, dokonała się na kortach im. Rolanda Garrosa w moim ukochanym mieście, Paryżu.
Choć nie interesuję się tenisem to również uległam magii tego zwycięstwa i urokowi samej Igi.
Jednakże, odłóżmy na chwilę sportowe emocje i skupmy się na miejscu tego wydarzenia, a dokładnie na jego patronie.
Słynne korty, wielkie zwycięstwa, nazwa znana na całym świecie... Roland Garros... Każdy słyszał, ale czy każdy wie kim był ów zacny mężczyzna? Pierwsze skojarzenie: tenisista, kolejne: sportowiec... A guzik!!! 🙂
Roland Garros, choć wykształcenie miał muzyczne, zakochał się w... samolotach i całe swoje dzielne życie im właśnie poświęcił.
Urodził się 06.10.1888 na dalekiej wyspie Reunion, jako młody chłopak przybywa do Paryża z głową pełną marzeń.
Wysportowany, zdolny i zdeterminowany, sprzedaje samochody, aby zebrać pieniądze na swój pierwszy samolot i w 1910 roku zaczyna przygodę z lotnictwem.
Na koncie ma wiele rekordów: jako pierwszy przekroczył wysokość 4000 metrów, poźniej sam poprawił swój rekord na 5000 metrów, jako pierwszy pokonał 780 kilometrową trasę nad Morzem Śródziemnym z Saint Raphael do Bizerty w Tunezji.
Był człowiekiem bardzo odważnym. Po wybuchu I wojny Światowej wstąpił do francuskiego lotnictwa wojskowego.
To właśnie on wymyślił, skonstruował i z sukcesem używał pierwszy karabin maszynowy ulokowany na samolocie, dokładnie na kadłubie, za śmigłem i tym sposobem zestrzeliwuje niemieckie samoloty, w tym rozpoznawczy "Albatros". Budził podziw wśród rodaków, strach i niepewność wśród wrogów.
18.04.1915 został zestrzelony po niemieckiej stronie frontu. Zarekwirowano jego samolot, poddano oględzinom, które bardzo przyspieszyły pracę nad niemieckim synchronizatorem, sam Roland trafił do niewoli. I tu jednak nie próżnował, gdyż konspirował przesyłając zaszyfrowane wiadomości Francuzom, zawierając w nich wszystko to, co udało mu się podsłuchać lub wykraść wrogowi (np niemieckie mapy).
Po 3 latach uciekł z niewoli, dostał się do Francji, w której powitali go jak bohatera. Zrezygnował z "cieplutkiej" posady rządowej, gdyż nie wyobrażał sobie życie bez latania.
Wrócił zatem na front, gdzie podczas bohaterskich walk zginął zestrzelony nad Vouziers w Ardenach, 05.10.1918.

Zachodzicie w głowę, kto mógł wpaść na pomysł nazwania kortów tenisowych nazwiskiem wielkiego lotnika?

W 1928 roku reprezentacja Francji w tenisie ziemnym brała Udział w Pucharze Davisa i federacja szukała terenu pod budowę nowego, pojemnego stadionu, na którym miał zostać rozegrany finałowy mecz z USA.
Emile Lesueur, prezydent Klubu Stade Français zaoferował użyczenie swojego prywatnego "skrawka" ziemi niedaleko Lasku Bulońskiego i stacji metra Porte d'Auteuil za darmo pod jednym warunkiem. Patronem obiektu miał zostać jego kolega ze szkolnej ławy, Roland Garros. Federacja przyjęła ofertę.
Po wygranej Francji z USA, na tym stadionie rozgrywano tenisowe mistrzostwa kraju.

Nie byłabym sobą, gdybym na koniec nie dodała pewnej anegdoty.
Podobno, podczas przebywania w niemieckiej niewoli, większość zaszyfrowanych wiadomości do Francji, Roland przesyłał w... rączkach rakiet tenisowych... To tylko niepotwierdzona anegdota, traktujmy ją z przymrużeniem oka 😉

Jeżeli doczytaliście do końca to się bardzo cieszę.
"Osobiście" poznałam Monsieur Garros poznając życie naszej rodaczki, która na przełomie XIX i XX wieku wyznaczała rytm paryskim trendom i modom. Może kiedyś Wam o niej opowiem...

Salut, c'est moi,MademoiselleK, ciekawi mnie, czy słyszeliście o Met Gali, ważnym wydarzeniu modowym, na które przybywaj...
08/05/2022

Salut, c'est moi,MademoiselleK,

ciekawi mnie, czy słyszeliście o Met Gali, ważnym wydarzeniu modowym, na które przybywają gwiazdy i celebryci, aby zaistnieć, pokazać się i olśnić urodą oraz kreacją? Właśnie kreacje grają tu główną rolę i są oceniane nie tylko ze względu na swoją okazałość czy piękno, ale również dopasowanie do konwencji i aktualnego tematu wydarzenia.
W tym roku tematem Met Gali było: „In America: An Anthology of Fashion” czyli temat przewodni dotyczył amerykańskiej mody, jej wpływów a także zmian w niej zachodzących na przestrzeni ostatnich dekad.
Modowych gwiazd wieczoru było wiele, ale ja chciałabym się skupić na jednej, opiętej na ponętnym ciele Blake Lively. Swoją kreacją, zjawiskowa Blake, nawiązała do słynnego symbolu Ameryki, Statui Wolności.
Pomyślałam, że to idealny moment, aby przypomnieć, iż ten znany na całym świecie Symbol Wolności został podarowany Ameryce przez Francuzów z okazji stulecia podpisania Deklaracji Niepodległości. Francuzi, którzy historycznie doskonale rozumieją słowo Wolność i znają krwawe drogi do jej osiągnięcia, chcieli tym podarunkiem upamiętnić i podkreślić siłę przymierza zawartego między ich krajami w czasie amerykańskiej wojny o niepodległość.
Tak zwane "suche fakty" odnośnie wymiarów, transportu czy ustawienia statui są ogólnodostępne, może jednak uda mi się czymś Was zaskoczyć 😉 Zatem, do dzieła!

Suknia Blake była dwukolorowa: ceglano zielona. Dziwne? Ależ skąd! Właśnie idealnie "w punkt"!
Na początku statua miała kolor miedzi, gdyż została zrobiona z miedzi i stali. Zewnętrza powłoka pod wpływem warunków atmosferycznych dawno utraciła oryginalny, miedziany kolor z czasem stając się ciemnobrązowa a w okolicach roku 1920 zielonkawa, czyli taka jaką znamy ją my. Kolorystycznie suknia Blake przypominała właśnie ten fakt.

Statuę Wolności zaprojektował Monsieur Frédéric Auguste Bartholdi, ale choć statua była całkowicie jego pomysłem, miał pewne problemy z utrzymaniem jej w pionie. Duża, ciężka...co trzeba zrobić, żeby nie tylko stała przez wieki, ale i opierała się wszelkim żywiołom?
Zasięgnął rady wspaniałego architekta Viollet-le-Duca, tego samego, który odbudował zniszczoną Katedrę Notre Dame w Paryżu (kiedyś Wam o nim opowiem, bo Notre Dame to jedna z wielu pozycji na liście uratowanych przez niego arcydzieł epoki gotyku).
Jednak Viollet-le-Duc zdążył zrobić tylko wstępne rysunki projektu, gdyż zmarł nagle.
Bartholdi zwrócił się do innego kolegi po fachu, znanego już, ale jeszcze nierozsławionego na cały świat, Gustava Eiffla, który stworzył konstrukcję ukrytej wewnątrz statui metalowej kratownicy czym spionizował statuę po wsze czasy przeciwstawiając żywiołom.

Całą postać Wolności odlano i zmontowano w Paryżu po czym, gdy już było pewne, że jest tak, jak sobie Bartholdi wymarzył, rozczłonkowano ją na 300 kawałków, włożono do 200 skrzyń i wysłano za ocean. Mamy rok 1885. Jednak, co ciekawe, ręka z pochodnią już od sześciu lat była w Nowym Jorku - stała w Madison Square Park, jako zachęta do datków na cokół.

Musimy oczywiście pamiętać, że Wolność jest kobietą.
Na koncepcję rzeźby Bartholdiego miał wpływ obraz Eugène Delacroix „Wolność wiodąca lud na barykady” (zapraszam do Luwru). Rozsądna teza zakłada, że amerykańska Wolność ma rysy twarzy matki rzeźbiarza, Augusty Charlotty Beysser Bartholdi, choć istnieją na ten temat różne teorie spiskowe, natomiast do reszty ciała inspiracją była jego kochanka, Isabel Eugene Boyer.

Kiedy będziecie w Paryżu, koniecznie poszukajcie i odwiedźcie Plac Alma, który znajduje się w samym centrum miasta. Okolica tego miejsca jest fascynująca (temat na kolejne posty), jednak w tym miejscu kieruję Waszą uwagę na złoty płomień, który znajduje się w samym sercu tego ruchliwego placu. To płomień, który wznosi ku niebu statua na Elis Island w skali 1:1. Wierna kopia, która ma przypominać o pięknym prezencie od Francuzów dla braci Amerykanów oraz ukazywać wielkość tego prezentu. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że dokładnie pod tym placem, w tunelu Alma, zginęła księżna Diana i od tego czasu mnóstwo ludzi myśli, iż ten płomień ustawiono ku jej pamięci. Macie moje słowo honoru, że to nieprawda 🙂

W Paryżu można znaleźć kilka mniejszych "sióstr" amerykańskiej statui. Kopia najsłynniejsza i najstarsza znajduje się na Wyspie Łabędziej, na Sekwanie. Jest jednak cztery razy mniejsza od oryginału. Gdy płynę z moimi turystami statkiem po Sekwanie nigdy im nie mówię, że ujrzą Statuę Wolności na tle Wieży Eiffla. Ludzie cudownie reagują... Padają pytania... A ja im wtedy opowiadam o zrealizowanych marzeniach wielkich ludziach minionych epok, o ich dziełach, determinacji, przeciwnościach, szczęściu...
Mówię im, że powinni odwrócić swoje twarze w stronę, w którą patrzy paryska statua, gdyż spogląda ona dokładnie w kierunku swojej starszej i większej siostry.

Do zobaczenia w Paryżu!

Gdy Francuz polskim królem był... Bonsoir mes Amis 😀,lubicie poloniki? Czy będziecie zainteresowani historiami Polaków w...
08/02/2022

Gdy Francuz polskim królem był...

Bonsoir mes Amis 😀,
lubicie poloniki? Czy będziecie zainteresowani historiami Polaków we Francji i odwrotnie, Francuzów w naszym kraju? Nie mam tu na myśli historii z podręczników szkolnych, ale tej pisanej przez życie, najlepszej, bo często niewiarygodnej.
Ze szkolnych podręczników powinniście pamietać, iż jednym z królów Polski był Henryk Walezy, zwany Walezjuszem. Byłoby super, gdybyście jeszcze pamiętali, iż ów władca był pierwszym elekcyjnym królem naszego kraju. Pełni szczęścia dopełniłaby wiedza, iż mówimy o XVI wieku.
Henryk Walezy, a właściwie Edward Aleksander, bo takie imiona otrzymał na chrzcie, był ukochanym synem królowej Katarzyny Medycejskiej, która jednym ruchem głowy unicestwiła 3 tyś ludzkich istnień podczas pewnej sierpniowej nocy. Co ciekawe, Henryk nie był ani pierwszym jej dzieckiem, ani ostatnim co sugeruje, iż ogromna miłość wynikała z obopólnego porozumienia dusz a to, jak się domyślacie, nie wróżyło nic dobrego. Tron francuski był zajęty przez starszego brata, zatem gdy poselstwo polskie przybyło, aby zaproponować Henrykowi koronę Polski, ten wspólnie z mamusią doszedł do wniosku, iż "lepsza korona barbarzyńskiego kraju niż żadna". Zawsze co król, to król. Ależ błąd.. Wystarczy spojrzeć w oczy Henryka Walezego na obrazie wiszącym obecnie na zamku w Kórniku, pod Poznaniem... To się nie mogło udać... Zniewieściały królewicz, kochający klejnoty (głównie na sobie), lubujący się w kryzach, balach, biseksualnych orgiach, otoczony zawsze lekkością luksusu, wyrafinowanym ceremoniałem przy stole, gdzie wino wiodło rolę kluczową versus polski sarmata... Nie... To się nie mogło udać.
Niecały rok Henryk wytrzymał w naszym kraju jako "władca". Na wieść o śmierci swojego brata, króla Francji, gdy tron ukochanej Francji zapachniał mu z daleka, szybciutko wyjechał z Polski, w pośpiechu zapominając kogokolwiek o tym poinformować. Wywiózł z Polski wspomnienie o wiecznej zmarzlinie, przeciągach, prostactwie polskiej szlachty, braku sal balowych na zamkach, futrzaną czapkę zasłaniającą uszy oraz klejnoty koronne. Mała strata, krótki żal... A jednak nie do końca... Bo gdy w końcu Polacy postanowili zaufać Annie Jagiellonce, bardziej charakternej kobiecie niż 10 Henryków razem wziętych, ten do końca swych dni mianował się "królem Francji i Polski".
Dowodem na to, obok wielu dokumentów podpisanych przez króla, jest paryski zegar miejski na Wieży Zegarowej kompleksu Concergerie, odrestaurowany z rozkazu Henryka III w 1585 roku. Obok symboli królów Francji umieszczone zostały i inne herbowe symbole: Orzeł oraz Pogoń Litewska w myśl zasady: "raz namaszczony jest namaszczony za zawsze"...

Przyznać się, kto był w Paryżu i NIE dostrzegł herbu?
Jeżeli nie zauważyliście tego szczegółu trzeba wrócić nad Sekwanę...

Madame czy Mademoiselle?Bonjour wszystkim, którzy polubili moją stronę, mimo iż niewiele się tu jeszcze zadziało :). Dzi...
28/01/2022

Madame czy Mademoiselle?

Bonjour wszystkim, którzy polubili moją stronę, mimo iż niewiele się tu jeszcze zadziało :). Dziękuję za zaufanie, postaram się Was nie rozczarować. Będzie tu kolorowo (nie mam na myśli barw, a raczej zamieszczane barwne historie), trochę chaotycznie, gdyż kocham chaos i różnorodność, ciekawie, nostalgicznie i wesoło :)

Skąd nazwa?
Ogólnie mówiąc "madame" to "pani", kobieta dojrzała, natomiast "mademoiselle" to "panienka" lub "panna", osóbka młoda i niezamężna.
Jaka więc ze mnie "mademoiselle"? Na takie miano jestem już trochę zbyt "dojrzała" a stanem panieńskim "w tym wieku chwalić się nie należy" (tu cytuję moją babcię urodzoną przed wojną :))
Otóż, ja uwielbiam być Mademoiselle!!! Uważam, że połączenie dojrzałości i młodzieńczego zachwytu to kombinacja idealna, czego zresztą najlepiej doświadczyć można w Paryżu ;).

Mimo że w 2012 roku były pre­mier Fran­cji, Fran­ço­is Fil­lon, za­ka­zał uży­wa­nia formy „ma­de­mo­isel­le” w do­ku­men­tach urzę­do­wych, ta forma nadal jest obec­na we fran­cu­skiej kul­tu­rze, lekko się tylko "zakurzyła" :). Jeszcze 23 lata temu, gdy zaczynałam swoją przygodę z poznawaniem Francji, przestrzegano odpowiedniego używania tych form. Dziś nic nie jest pewne: 50 latka wygląda jak 30 latka, mężatki nie zawsze noszą obrączki, niezamężne mogą być w związkach partnerskich... Któż zgadnie która to madame, która mademoiselle?
Zatem ja, Mademoiselle K, opowiem Wam tutaj o tym i owym...

Makaronik od "Picassa Wypieków".Bonjour ☀️dziś piątek, zacznijmy ten dzień na słodko :)Jest w Paryżu taki mały drań, któ...
10/12/2021

Makaronik od "Picassa Wypieków".

Bonjour ☀️
dziś piątek, zacznijmy ten dzień na słodko :)
Jest w Paryżu taki mały drań, któremu nie mogę, i wcale też nie chcę, się oprzeć.
Makaronik, ciasteczko szczęścia i kolorowych doznań różnych moich zmysłów, parę minut absolutnej ekstazy smakowej i lekkiego zawrotu głowy, że oto znowu tego doświadczam.
Jestem bardzo ciekawa czy ktoś z Was odczuwa podobne emocje smakując to małe ciasteczko? Czy lubicie makaroniki?
Jedyny argument, który mogę przyjąć na niekorzyść makaroników to to, że mogą dla niektórych być za słodkie, ale jeżeli ktoś twierdzi, że ich nie lubi to znaczy, że nigdy nie jadł tych odpowiednich :)

Historia tego niezwykłego ciasteczka, macaron, owiana jest legendą wedle której przywiozła je do Francji włoska księżniczka, późniejsza królowa, Katarzyna Medycejska w XVI wieku.
Mała dygresja: Katarzyna Medycejska była matką Henryka III Walezego, naszego niechlubnego, elekcyjnego króla, który na tronie Polski okazał się pomyłką i nieporozumieniem.
Ciasteczka przywiezione przez Katarzynę były lekko spulchnionym łączeniem miażdżonych migdałów oraz miodu.
Jest trochę spekulacji kto pierwszy wpadł na pomysł połączenia owych migdałowych ciasteczek za pomocą kremu.
Jedną z najbardziej popularnych hipotez jest ta, iż w 1930 roku wpadł na to niejaki Pierre Desfontaines, zmieniając tym jednym ruchem łączącym dwa ciasteczka za pomocą kremu czekoladowego, losy swojego rodu. Wnuk Pana Pierre'a zdecydował się zaufać recepturze dziadka oraz swojemu smakowi i otworzył w Paryżu cukiernię "Laduree", gdzie produktem flagowym stał się makaronik w kształcie nam znanym. Cukiernia i sam makaronik odnoszą oszałamiający sukces i praktycznie nie mają konkurencji do czasu, gdy w Paryżu pojawia się 14 letni chłopak z Alzacji, który w wieku 24 lat zostaje szefem cukierni "Fauchon". Pierre Hermé zaczyna pracować dla Laduree jednak jest wizjonerem cukiernictwa, chce eksperymentować, chce zmieniać. Właściciele Laduree hołdują tradycji, nie chcą zmian i innowacji w czymś, co jest idealne od dziesięcioleci. Wedle kontraktu obwarowanego ogromnymi karami i obostrzeniami, Pierre Hermé ma związane ręce i musi upłynąć trochę czasu, zanim w 1998 roku otwiera pierwszy na świecie butik cukierniczy w Tokio. Mając na uwadze zapisy w kontrakcie z Laduree, pierwszą paryską cukiernię otwiera w 2001 na Saint-Germain-des-Prés a kolejną, o zgrozo, na Polach Elizejskich, dokładnie naprzeciw Laduree. Sukces nadchodzi szybko i jest ogólnoświatowy. Magazyn "Vogue" nazywa go "Picassem wypieków", a jego makaroniki o wyjątkowych smakach nie mają sobie równych.
Moi drodzy, nigdy nie mówcie, że nie lubicie makaroników, jeżeli nie smakowaliście tych od Pierre Hermé. Oczywiście są miliony zwolenników Laduree i najlepiej przekonać się osobiście, które lepsze.
Niestety, nie ma cukierni Pierre Hermé ani Laduree w Polsce, zatem należy udać się do Paryża w celu doznania eksplozji smaku i niebiańskiej rozkoszy dzięki czemuś tak małemu...

Życzę Wam słodkiego dnia :)

10/12/2021
10/12/2021
Bonjour :)witam wszystkich, którzy zdecydowali się dołączyć do mojego profilu czyli tych, którzy są gotowi na małe tête-...
30/11/2021

Bonjour :)
witam wszystkich, którzy zdecydowali się dołączyć do mojego profilu czyli tych, którzy są gotowi na małe tête-à-tête z Francją.
Opowiem Wam tutaj o Francji, o historiach najróżniejszych, o ciekawostkach, o ludziach, o sztuce, o literaturze, o kuchni, o języku, o wszystkim co tylko wyda mi się ciekawe lub zabawne a także ciut o moich osobistych spotkaniach z Francją.
Chcę, abyście sami zauważyli wyjątkowość tego kraju, poczuli jego magię i dobrze się bawili.
A la prochaine :)

Address


Website

Alerts

Be the first to know and let us send you an email when Mademoiselle K. posts news and promotions. Your email address will not be used for any other purpose, and you can unsubscribe at any time.

Shortcuts

  • Address
  • Alerts
  • Claim ownership or report listing
  • Want your business to be the top-listed Travel Agency?

Share