07/11/2022
Święty, jak każdy z nas czyli rzecz o normalności, gęsiach, miłości, sprawiedliwości i rogalach.
Lubię Świętego Marcina. Nie dlatego, że jestem Poznanianką i spożywam rogale w listopadzie. Również nie dlatego, że jestem frankofilką i czczę go jako patrona Francji. Również nie z powodu, iż jestem katoliczką i wielbię jego świętość.
Lubię Św. Marcina, bo był dobrym człowiekiem a ja lubię fajnych ludzi. Robił to, w co wierzył, próbował żyć w zgodzie z samym sobą. Walczył zawsze, aby pomóc drugiemu, bez względu na wyznanie, co w jego czasach bywało bardzo niebezpieczne. Lubię go, bo pracował ponad swoje siły dla dobra ogółu.
Co takiego było w tym człowieku, że pamięć o nim przetrwała setki lat...? W tych trudnych dla Kościoła czasach zależy mi, aby nie zapomnieć o ludziach, którzy okrzyknięci "świętymi" byli naprawdę warci zapamiętania na zawsze...
Mamy wiek XXI i ciężko nam wyobrazić sobie życie i mentalność ludzi żyjących w wieku IV. Niemożliwe. Ale od czego wyobraźnia i empatia?
Czytaliście Parandowskiego "Mitologię Greków i Rzymian"? Wyobraźcie sobie, że wierzycie w opisanych tam bogów. Jesteście trybunem, czyli piastujecie wysoką godność państwową. Mieszkacie na terenie dzisiejszych Węgier i rodzi Wam się syn, któremu nadajcie imię Marten na cześć boga wojny, Marsa. Rodzina Wasza jest bardzo szczęśliwa. Wkrótce po narodzinach syna dostajecie rozkaz zmiany miejsca zamieszkania z Węgier do Włoch, dokładnie do Pawii. Służba nie drużba, trzeba jechać. I tu, w wieku 10 lat, Wasz syn nagle oznajmia Wam, że wie czego chce w życiu. Otóż poznał ludzi, którzy nazywają siebie chrześcijanami i których poglądy bardzo do niego przemawiają. Ostro sprzeciwiacie się młodemu człowiekowi, dziecku jeszcze, ale co ciekawe... dziecko Wasze tą drogą pójdzie przez całe swoje życie i będzie to jedna z najpiękniej wytyczonych dróg tej religii.
Jednak dziś mówicie swojemu synkowi: "nie". 10 latek wpisuje się tylko na listę katechumenów, więcej zrobić nie może, musi czekać na pełnoletniość.
Czas mija...
Marcin, Wasz syn, ma 15 lat. Zostaje żołnierzem, przyszłym rzymskim legionistą. Ćwiczy, marzy o chwale i pięknych zwycięstwach. Ma 17 lat, gdy składa przysięgę legionisty, jest pełnoletni i głodny zwycięstw.
Mamy rok 338 gdy Marcin zostaje wysłany do miejscowości Amiens, w Galii i to właśnie tutaj zmienia się jego życie.
Zimą, podczas patrolu, napotyka żebraka, któremu oddaje połowę swojego płaszcza. Dlaczego połowę? Gdyż zgodnie z ówczesnym prawem, wszystko co otrzymał jako legionista należało do niego tylko w połowie, reszta należała do armii. Uczciwy człowiek oddał zatem tylko swoją część, tę która do niego należała.
Podobno w noc po oddaniu płaszcza, Marcin śnił sen, w którym ukazał mu się Chrystus ubrany w połowę jego płaszcza, mówiący: "patrzcie, jak mnie, Marcin, katechumen przyodział". Jakby nie było, oddanie płaszcza jest faktem historycznym i dobry uczynek został zapamiętany.
Marcin długo czekał na chrzest. Przyjmuje go na Wielkanoc 339 roku. Już nie musi pytać o zgodę rodziców, gdyż jest pełnoletni. Chce od razu zrezygnować ze służby wojskowej, zabijanie nie jest dla niego. Nie dostaje zgody, ma walczyć. Coż by to było za morale, gdyby tak każdy mógł sobie zrezygnować z armii. Marcin akceptuje rozkaz, ale miecza nie dobywa. Chce iść do walki mając przy sobie tylko krzyż. Jednak do starć nie dochodzi, gdyż Germanie proszą o pokój. Cud...? Myślmy sobie jak chcemy, ale sama wiara Marcina jest piękna i niezłomna.
Po zawarciu pokoju, Marcin, dostaje zwolnienie z armii.
Jedzie pojednać się z rodzicami, których przekonuje rozmową do swojej wiary.
Następnie jedzie do Mediolanu, gdzie musi ulec arianom, którzy wyrzucają go z miasta (nie wszystko mu się udaje, jest człowiekiem, jak każdy z nas), korzysta zatem z zaproszenia biskupa Hilarego (późniejszy święty) i kieruje się do Francji, do miejscowości Poitiers, gdzie zostaje bardzo ciepło przyjęty. Marcin nie chce zaszczytów, chce żyć spokojnie, samotnie. Hilary oddaje mu do dyspozycji pustelnię w pobliskim Ligugé, gdzie Marcin zaczyna żyć życiem zakonnym. Mamy rok 360.
Do 371 roku Marcin żył spokojnym, uczciwym życiem ascety. Zyskał sławę jako uczciwy, sprawiedliwy, uczynny i dobry człowiek.
Pomyślcie, my, ludzie XXI wieku... ktoż z nas nie chciałby takiego sąsiada...?
Właśnie w 371 roku, w Tours (miasto zachwyca do dziś) umiera biskup a mieszkańcy na jego zastępce chcą Marcina, którego znają i lubią. Nic z tego! Marcin nawet słyszeć o tym nie chce, bo i po co? Zaszczytów nie pragnie, pomagać pomaga, żyje spokojnie i nic mu więcej nie potrzeba. Decyduje, że nie pojedzie do Tours i biskupem nie zostanie. Mieszczanie chcą użyć wybiegu, jeden z nich prosi Marcina o ostatnie namaszczenie dla swojej umierającej żony. Marcin nie odmawia i jedzie do Tours, gdzie okazuje się, że to wszystko jest tylko podstępem a mieszkańcy przed Katedrą błagają Marcina o przyjęcie godności biskupa. Mało asertywny Marcin, zgadza się, zostaje wybrany przez aklamację biskupem i oficjalnie przyjmuje tę godność 04.07.371 roku.
Legenda mówi, że Marcin zorientował się, iż chcą go zmusić do przyjęcia biskupiej godności. Uciekł w popłochu w pobliskie zagajniki i nikt by go nie znalazł, gdyby nie stado gęsi, które podniosły krzyk zdradzając jego kryjówkę.
No tak... "najlepsza gęsina na świętego Marcina", w ten sposób odwdzięczamy się dziś potomkom tamtych gęsi :)
Jakby nie było, godność biskupią sprawował 25 lat. Sporo.
Był wspaniałym i bardzo nowoczesnym biskupem. Nie obrastał w tłuszcz, ale odwiedzał swoich wiernych, również tych najbiedniejszych. To była prawdziwa rewolucja. Do tego osobiście uczestniczył w synodach, dbał bardzo o dobre relacje z sąsiednimi biskupami, łatwo się zaprzyjaźniał i dbał o pokój i dobrobyt. Żył bardzo skromnie a o chrześcijaństwie opowiadał, przekonywał do swoich idei, nie wywierał presji orężem. Bardzo dbał o ludzki los, nawet o los tych, którzy nie zgadzali się z nim w wierze. W 384 roku, na synodzie w Bordeaux potępiono Pryscyliana, w wyniku czego cesarz Maksymus skazał go i jego zwolenników na śmierć. Marcin udaje się do Trewiru, aby błagać o łaskę dla heretyków. Nie udaje mu się uratować skazańców, co więcej, zostaje potępiony przez kościelnych hierarchów za sprzyjanie heretykom. Marcin silny i niezłomny, doprowadza do kilku zgód (m.in w Candes), łagodzi konflikty, udaje się wszędzie tam, gdzie jest potrzebny.
Umiera 08.11.397, jego ciało zostaje sprowadzone Loarą do Tours, gdzie zostaje pochowany 11.11.397 roku. W jego pogrzebie bierze udział 2000 mnichów i mniszek oraz wielkie tłumy wiernych.
Relikwie Marcina do dziś spoczywają w Tours, stolicy regionu Doliny Loary., w pięknej Bazylice pod jego wezwaniem. Choć obecna Bazylika odrobinę przemieściła się od stosunku do pierwotnej, to relikwie są bezpieczne i możemy im się pokłonić jak czynili to przed nami między innymi Klodwig, pierwszy chrześcijański król Franków, który przebywał u grobu Św. Marcina wielokrotnie, ostatni raz w 507 roku, jego wspaniała żona, Klotylda, która tu właśnie kończy swoje życie, Genowefa, patronka Paryża, Św. Radegunda, prawdopodobnie Joanna d'Arc, patronka Francji, Dagobert, Karol Wielki, pierwszy cesarz Wielkiej Europy, którego żona Luitgarda została pochowana na terenie bazyliki ,Św. Ludwik IX wraz ze swoją matką, wielką Blanką Kastylijską, Ludwik XIV oraz Ludwik Filip.
Jeżeli Wasze szlaki turystyczne przebiegną kiedyś przez Tours, zachęcam do odwiedzenia Bazyliki a jeżeli nie to... zapraszam do skosztowania naszych poznańskich rogali świętomarcińskich. Są pyszne... A ja osobiście uwielbiam wierzyć, iż robimy je ku pamięci Marcina, który przejeżdżając konno przez okolice obecnego Poznania zgubił podkowę i musiał skorzystać z usług naszych kowali. Bajka, ale jakże urocza i słodka.. Zatem... smacznego i pamiętajmy o Dobru, które trwa skroś czas...