06/08/2018
Po całodziennym bieganiu po zatłoczonym Tokio, wróciłem do swojego pokoiku w jednej z południowych dzielnic tego molocha i z przyjemnością rozciągnąłem się na swoim futonie. Już zapadał wieczór i wszędzie narastała cisza. Muszę dodać tutaj, że pomimo zatłoczenia Tokio, jego wielkości i ilości ludzi, nie doświadczyłem tam nigdy jakiegoś nieznośnego jazgotu znanego z innych miast. Ale japończycy to naród, który w swojej kulturze ma wszczepione nieprzeszkadzanie innym, więc może i to jest powód. Muszę się temu przypatrzyć będąc następnym razem w Japoni.
Ale wracam do tamtego wieczoru.
Leżałem rozciągnięty i zadowolony słuchając na youtubie jakiejś muzyki, gdy nagle odniosłem wrażenie, że coś jest nie tak. Mój świat, który przed chwilą był stabilną oazą spokoju, nagle zaczął się przesuwać, podskakiwać, zmieniać swoje dotychczasowe położenie. Nie rozumiałem. Pomyślałem, że kręci mi się w głowie. Matko, jestem na drugim końcu świata i dzieje się ze mną coś niedobrego! Spojrzałęm na sufit, gdzie spokojnie wisząca dotąd lampa kołysała się w rytm muzyki płynącej nadal z telefonu. Dotarło do mnie. To trzęsienie ziemi! Wszystko działo się bezgłośnie, płynnie zmieniając swój dotychczasowy stan spoczynku w formę bardziej ruchomą. Co robić? Nie miałem bladego pojęcia jak się zachować. Po kilku sekundach wszystko się znów ustabilizowało, a ja już po fakcie zmądrzałem i się ruszyłem z posłania. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem uśmiechniętą właścicielkę mieszkania.
- Shaking- uśmiechnęła się i spokojnym krokiem wróciła do swojego pokoju, zostawiając ucholone drzwi.
Rany kota, ja tu stoje i oczekuje Argmagedonu, a ona ze stoickim spokojem zmyka, zamiast zająć się spanikowanym ganjinem.
Wyszedłem na ulicę by ocenić starty potym strasznym trzęsieniu. Jakąż świat mi sprawił niespodziankę, gdy się okazało, że stoi w nienaruszonym stanie, a życi płynie jak płynęło chcwilę temu. Jedyną widoczną oznaką, że coś się wydarzyło, były bujające się wiszące znaki nad dwupasmową ulicą.
To było moje pierwsze przeżyte trzęsienie ziemi w życiu i dawałem sobie prawo do niewiedzy i lekkiej paniki, chociaż do dziś mnie zadziwia spokój japończyków w stosunku do kataklizmów, które spotykają ten kraj.
Porozmawiałem później z kilkoma osobami i jedna z nich powiedziała słowa, które mi utkwiły w pamięci- to nie trzęsienia ziemi zabijają, tylko domy.
Dlatego pierwszą rzeczą, którą robią Japończycy, gdy przychodzi trzęsienie, jest otwarcie drzwi by się nie zkleszczyły i wyjście na zewnatrz bądź schowanie się pod stołem lub biurkiem.
Nie wiem czy potrafiłbym zaakceptować taką codzienność w której żyłbym ze świadomością mniejszego lub większego kataklizmu, ale Japończycy to potrafią. Potrafią żyć ze spokojem i gdy przytrafi się coś złego, po prostu zakasują rękawy i budują wszystko od początku.
Naprawdę jestem pełen podziwu, naprawdę.