26/08/2018
Rumunia 2018 - w czerwcu wróciliśmy w ten najdzikszy zakątek Europy i po raz kolejny był to strzał w 10. Symbolicznie domknęliśmy rowerowo łuk Karpat, dojeżdżając do Żelaznych Wrót na Dunaju. Tym samym pozostała nam tylko jeszcze długa i mało ekscytująca linia z Bratysławy do Koniakowa. Tegoroczne jeżdżenie przebiegało po trasie, która z powodu lamentów ekipy (że starość, że rama zła, że bebech urós, że przepuklina, etc) poprowadzona została czytelnymi (z poziomu zdjęć satelitarnych) trasami. Rzeczywistość okazała się inna - ekipa wciąż ma trochę młodzieńczej werwy a brak odcinków chaszczowo-noszonych spowodował że licznik przebiegów rósł szybko i stanął na 10km (w pionie!). Z ciekawostek spaliśmy w stacji meteorologicznej gdzie obsługa nie ukrywała swoich zamiłowań do substancji mocno psychoaktywnych (dlatego nie ufamy już prognozom w Rumunii, zwłaszcza jak prognozują roje smoków) oraz mieliśmy towarzystwo miłego psiaka, roboczo nazwanego Sandu, który przebiegł z nami, bagatela, 60km! Po drodze musieliśmy chronić go przed pasterskimi badassami (tego samego gatunku), dzielić się liofilizatem i poszukiwać sera dla niego (bo liofa jednak szkoda), by ostatecznie celowo go zgubić, zjeżdżając do wsi. Co dalej począł, trudno powiedzieć, ale wyglądał na twardziela co z niejednej kałuży wodę pił. No i wreszcie, wracając do samochodu, złapaliśmy na stopa tira ( w czwórkę, z rowerami!), bowiem alergia na asfalt zaostrza się każdego roku.