14/10/2021
UPADEK GWIAZDY
To miało być osiągnięcie, które rozsławi polską naukę na cały świat i rozpocznie nową epokę w badaniach kosmosu. Równo 83 lata temu na zboczach Tatr rozpoczął się start balonu, który jako pierwszy w historii miał złamać barierę 30 kilometrów. Konstrukcji, której katastrofa i późniejsze losy ukazują wielkie aspirację i tragiczny los nauki w II RP.
Dwudziestolecie międzywojenne to okres podboju nieba. Czasy, gdy w 1903 roku skonstruowany przez braci Wright samolot wzniósł się w powietrze, zdawała się oddzielać przepaść. Teraz latano między kontynentami, szybowano nad nieprzemierzonymi pustyniami i dżunglami.
Bito kolejne rekordy prędkości i odległości lotu, a ich autorzy zostawali bohaterami zbiorowej wyobraźni. Lotnicy, tacy jak Amelia Eckhart, Charles Lindbergh, a w Polsce Franciszek Żwirko, Stanisław Wigura czy Wanda Modlibowska (na temat której powstał nasz film: https://bit.ly/3lEeTcc) przebijali popularnością aktorów i politycznych liderów.
Po raz pierwszy sięgnięcie gwiazd, przestało wydawać się baśnią. A choć to samolot był największym symbolem nowoczesności, to w osiągnięciu tego marzenia mógł pomóc dużo starszy wynalazek – balon.
Nie chodzi tu jednak o zwykły balon, znany od epoki oświecenia, a o stratostat. Statek powietrzny, który pozwalał na dosięgnięcie warstwy wyższej warstwy atmosfery Ziemi – stratosfery.
Nowoczesne balony nie były wypełniane gorącym powietrzem, lecz różnymi lżejszymi od niego gazami, jak hel czy wodór. Taka była geneza m.in. sterowców, zwanych popularnie zeppelinami, które przez pewien czas wydawały się alternatywą dla samolotu.
W 1935 roku rekord wysokości lotu – ponad 22 tysiące metrów – pobił amerykański lotnik, Albert Stevens. Był on też pierwszym człowiekiem, który wykonał zdjęcie, na którym widać krzywiznę ziemi. Choć dziś brzmi to dość banalnie, to warto to sobie wyobrazić: dopiero w latach 30, ludzkość zdobyła naoczne świadectwo tego, że nasza planeta rzeczywiście jest okrągła.
W tym samym czasie nad balonem stratosferycznym pracowali również Polacy. Pomysł lotów pierwszy rzucił utytułowany pilot i inżynier, Zbigniew Burzyński. Koncepcja spotkała się z uznaniem jego przełożonych z 2 Batalionu Balonowego w Legionowie. Miasta, które w okresie międzywojennym słynęło właśnie z baloniarstwa.
Do 1936 roku wykonano 7 prób, z których najbardziej udana zakończyła się pobiciem polskiego rekordu wysokości – 10 853 metry. Wciąż było to jednak dwukrotnie mniej niż najwyższy lot w historii.
W tym samym czasie w Legionowie pracowano jednak nad produkcją ultralekkiego materiału, który pozwoliłby na osiągnięcie znacznie wyższego pułapu. Pracami Polaków zainteresował się wynalazca stratostatu, Szwajcar August Piccard.
Choć ostatecznie Piccard zrezygnował z realizacji projektów nad Wisłą, to wysiłki baloniarzy z Legionowa zyskały szerszą uwagę. Zaciekawił się nimi m.in. słynny fizyk i prekursor telewizji, Mieczysław Wolfke, który ujrzał w nich szansę na dużo więcej, niż sportowy wyczyn.
W czerwcu 1937 roku ogłoszono start projektu „I Polski Lot Stratosferyczny”. Jego cel był dużo ambitniejszy, niż pobicie rekordu Stevensa. Załoga miała wznieść się powyżej 30 km nad powierzchnią ziemi. Z tej wysokości można było nie tylko wykonać efektowne zdjęcia, ale przede wszystkim – badać oddziaływanie i rozkład promieniowania kosmicznego.
W produkcję zaangażowały się najważniejsze postaci w kraju. Patronat nad budową objął prezydent Ignacy Mościcki oraz gen. Kazimierz Sosnkowski. Miał on stać się największym balonem w historii, po nadmuchaniu osiągając wysokość 120 metrów. Serię znaczków z wizerunkiem stratostatu wypuściła nawet Poczta Polska.
Lot balonu zaplanowano na wrzesień 1938 roku. Do załogi zostali wytypowani Franciszek Hynek oraz wspomniany już Zbigniew Burzyński. Ze względu na wiejący halny, start kilkukrotnie przekładano. W końcu, 13 października, postanowiono zaryzykować.
Pogoda wydawała się poprawiać, a „Gwiazdę Polski” zaczęto napełniać wodorem. Trwało to wiele godzin – w końcu chodziło o ogromną przestrzeń. Niestety pod sam koniec procesu, znów zerwał się porywisty wiatr. Zdecydowano o wypuszczeniu gazu.
Jednak im mniej było wodoru w balonie, tym silniej wiatr miotał jego powłoką. Ocierający się o siebie materiał był coraz bardziej naelektryzowany. Pojawiła się iskra. Łatwopalny wodór w jednej chwili doprowadził do rozprzestrzenienia się ognia na niemal całe poszycie.
Pożar udało się ugasić. Gondola, w której miała lecieć załoga, była nienaruszona. Choć rozczarowanie było niemałe, to nic nie zostało stracone. Podjęto decyzję o naprawach. Lot „Gwiazdy Polski” przełożono na następny rok.
Termin kolejnej próby wyznaczono na wrzesień 1939 r, na zbocza Karpat, w okolicach Sławska, na dzisiejszej Ukrainie. Tym razem, aby zapobiec ogniowi, zamiast wodoru, zdecydowano się na użycie specjalnie sprowadzonego z USA helu.
Gdy jednak 1 września rozpoczęła się niemiecka inwazja, nikomu w głowie nie było badanie kosmosu, ani bicie rekordów. „Gwiazda Polski” rozbłysła tylko na chwilę – płonąc w czasie oblężenia Warszawy.
Bariery 30 kilometrów nie udało się złamać balonowi przez kolejnych 20 lat. Dopiero w 1957 r., u zarania ery podboju kosmosu, amerykański stratostat osiągnął cel, który, jeszcze przed wojną, postawiła sobie załoga „Gwiazdy Polski”.
Na zdjęciu widzimy przygotowaną do startu gondolę (część załogową) balonu.
Narodowe Muzeum Techniki Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie Muzeum Historyczne w Legionowie Lotnictwo Skrzydlata Polska / Winged Poland Instytut Pamięci Narodowej