10/11/2017
W związku z tym, że każdy Typowy weekend w Berlinie kończy się w Berghain, rozważania nt. lineupu w moim przypadku mijają się z celem. Może gdyby na wzór imprezy wytwórni Drumcode była WIXAPOL S.A. Night, to pewnie zacząłbym poważnie się zastanawiać, czy tym razem jednak sobie nie odpuścić, ale np. słynny z występu na Audioriver Festival DJ Czarek w ogóle by mnie nie zniechęcił. Pomijając, że DJ Czarek to nie Klock i nie grałby osiem (albo i więcej) godzin, i że jak nie Berghain, to Panorama, jak nie Panorama, to latem ogródek, a jak nie ogródek, to zawsze można zwyczajnie posiedzieć na dupsku i gapiąc się na ludzi zastanowić się nad sensem istnienia, to coś jest w tym miejscu, że dje grają tu tak, jak tylko potrafią najlepiej. Jasne, że jedne sety podobały się bardziej, inne mniej, a w przypadku niektórych pamięć o mentalnych orgazmach wówczas doświadczonych do dziś powoduje gęsią skórkę, lecz nie przypominam sobie jakiegoś kiksu. A musiałbym pamiętać, bo te zazwyczaj bardzo nieprzyjemnie wytrącają z tanecznego transu. Raz w Panoramie, właśnie podczas Drumcode Night, Ida Engberg, wtedy jeszcze narzeczona Adama Beyera, wmiksowała „I Wanna Dance With Somebody” Whitney Houston powodując u wielu tańczących (i u mnie) co najmniej konfuzję, lecz w tym wypadku to była kwestia chwilowej (na szczęście) utraty wyczucia miejsca i świadomości tańczących, a nie techniki.
O ile za deckami w Panoramie można jeszcze wyczuć jakiś luz, o tyle w Berghain pełna powaga i skupienie. Zero tanich gestów pod publiczkę, czy nawet jakichkolwiek gestów w jej kierunku. Dje tam nawet się nie uśmiechają (z czym osobiście nie mam żadnego problemu, bo nie cierpię, kiedy robi się „show” za deckami – no cóż, może czasami brak mi dystansu do techno). W sumie to im się nie dziwię, bo powodów do śmiechu raczej nie mają – grać w Berghain i nie dać rady w takim miejscu, przed tak wyselekcjonowanymi tancerzami…
Potwierdza to w książce "Zagubieni w dźwięku. Berlin, techno i technoturyści.” Len Faki: „Kontakt z publiką sięga tu nowych wyżyn. Tutaj ludzie, którzy gdzie indziej byli uważani za gwiazdy i grali w najlepszych porach, muszą zaczynać od nowa. Berghain wymaga od didżeja sto procent zaangażowania, ale wynagradza to w dwustu procentach.”
Co mam więc napisać o lineupie, w którym już na samym początku jest DJ Nobu, TR-101, Fiedel (pierwszy z rezydentów), Jay Clarke, a później prawdziwe The Best of Berghain: Boris, Dettmann, Faki i Klock? Że sorry Edward, The Black Madonna i Steffi - Wy w Panoramie to marzenie, ale niestety, nie tym razem? Że do ogródka to w ogóle nie ma po co i światła słonecznego szybko się nie zobaczy? Że nabyta z wiekiem i coraz bardziej uciążliwa tolerancja na używki tu przestaje mieć znaczenie i po przerzuceniu się z chemii na jagery, podwójne esspresso i banany (błogosławiony Ice Bar…) w nocy z niedzieli na poniedziałek dochodzi się do wniosku, że nie tylko można jeszcze tańczyć, ale można tańczyć jak nigdy do tej pory, chociaż 21-godzinną „życiówkę” poprawiło się jakieś dwie godziny temu? Że Klock nigdzie i nigdy nie zagra tak jak tu? Że całkowicie traci się poczucie czasu i że bardzo dobrze, że tym razem nikt coraz bardziej zdenerwowany nie czeka w hostelu? Że nie-wiadomo-dokładnie-kiedy grupa lokalsów, swoistych domowników tego miejsca, zacznie traktować jak swojego, a jej nieformalna przywódczyni od czasu do czasu łaskawie pozwoli wchodzić na podest pod warunkiem, że będzie tańczyć się ściśle wg jej wskazówek? Że owszem, można zorientować się, kiedy Klock zacznie kończyć set, ale nie można spodziewać się, że będzie go kończył jeszcze przez kolejne trzy godziny? Że kiedy wreszcie skończy, to będzie się przekonanym, że jest 6, maks. 7 rano, a okaże się, że właśnie wybija południe? W poniedziałek? Że spędziło się w tym miejscu 33 godziny i 3 kwadranse? Że „zamknęło się” Berghain?