20/09/2016
TRZECI DZIEŃ
Trochę się zapuściliśmy, także czas nadrobić zaległości, bo u nas już dzień szósty się zaczął. Jest 11 rano i w momencie pisania tego posta jedziemy niecałe 300km/h w pociągu typu Shinkansen na wycieczkę do Kyoto. Dzisiaj romantyczna wycieczka we dwoje.
Trzeci dzień był pierwszym, kiedy udało nam się zobaczyć Tokio jak było jeszcze jasno. To wielkie osiągnięcie jak na takie leniwe buły jak my.
Niektórzy zastanawiają się, czym się żywimy, skoro nie jadamy ryb. Wbrew powszechnej opinii Japończycy nie jedzą sushi 5x dziennie. Bez problemu na śniadanie udało nam się dostać jajka, chleb tostowy, margarynę, ser żółty topiony i boczek. W wynajętym przez nas mieszkaniu oprócz pałeczek są też widelce i łyżki.
Sushi to impreza dla bogatych, tak samo jak w Polsce. Na ulicy, przynajmniej w naszej dzielnicy, można znaleźć restauracje z yakitori, czyli szaszłykami z kurczaka i warzyw pieczonych na ogniu, miejscówki z ciepłym ramenem, trochę knajp z owocami morza oraz bary szybkiej obsługi z makaronem gryczanym i udonem, gdzie można dostać wołowinę. Sushi jest chyba najdroższe z tego wszystkiego (pomimo niższej ceny niż w Polsce). Na pewno wrzucę zdjęcia lub film z pierwszego lepszego sklepu, gdzie na ścianach są same lodówki wypełnione pojemnikami z gotowym jedzeniem. Każdy sklep oferuje bezpłatne podgrzanie kupionego produktu. W niektórych z nich są też stoliki i krzesła, by od razu skonsumować zakup. Ponad połowa sklepu to Dania gotowe lub do zalania wodą - raj dla leniwych studentów!
Gdy udało nam się zebrać drużynę, wyruszyliśmy na piechotę na główną stację Shinjuku. Nasza dzielnica za dnia wcale nie jest mniej kolorowa niż nocą. Tłumy Japończyków przewijają się transportem publicznym o każdej porze dnia.
Za stacją Shinjuku kryje się wąska uliczka z barami z yakitori. Większość z nich jest maleńka - ma od 8 do 12 siedzisk przy barze i nie ma miejsca, żeby jakkolwiek się poruszać. Jeszcze nic tam nie jedliśmy, ale ceny (i zapachy) były wyjątkowo zachęcające. Z pewnością udamy się tam przed wyjazdem.
Dotarliśmy do budynku rządu, gdzie na 45 piętrze znajduje się taras widokowy. Winda wjechała na samą górę w mniej niż minutę, a prędkość w ogóle nie była odczuwalna. Pomimo zachmurzenia panorama Tokyo zawierała dech w piersiach.
W tym samym budynku znajduje się informacja turystyczna. W końcu spotkaliśmy kogoś, kto mówi po angielsku więcej niż dwa słowa i rozumie to, co usłyszy. Wzięliśmy wszystkie możliwe mapki i udaliśmy się do metra.
Niektóre stacje metra są ogromne. Im więcej linii tym więcej pięter - czasami nawet więcej niż 4. Oprócz krzaczków są na szczęście fonetyczne zapisy nazw stacji i angielskie słowa informujące o wyjściach. Podróżowanie metrem jest szybkie i przyjemne, głównie ze względu na przeciągi - przy dusznym, wyspowym klimacie przejażdżka metrem sama w sobie jest atrakcją. Z naszych obserwacji wynika, że Metro porusza się 70km/h pomiędzy stacjami.
Wszystko odjeżdża punktualnie co do sekundy. Nikt na nikogo nie czeka, nikt nie biega. Przed wejściem wszyscy ustawiamy się w kolejce. Nie ma bitwy o miejsca siedzące. Kolejne pojazdy przyjeżdżają co kilka minut. Jedynych Japończyków którzy biegli widziałam pierwszego dnia, gdy biegli razem z nami na pociąg. Tłumy mijane przez nas na stacjach i ulicach są idealnie zorganizowane. Nie ma biegania ani przepychania się. Jesteśmy pod wrażeniem wewnętrznej organizacji i harmonii.
W przejściach na stacjach i na peronach co chwila można spotkać automaty z piciem za niewiele ponad sto jenów. W ogóle Metro i pociągi są mocno zautomatyzowane. Na stacjach metra nie ma kas - wszędzie są automaty, gdzie wybiera się ilość stacji do przejechania i wrzuca się odpowiednią ilość waluty. Obsługiwane są w języku angielskim. Jeśli ktoś się pomylił i kupił za krótki bilet, a wysiadł kilka przystanków dalej to nie ma problemu. Przed bramkami wyjściowymi znajdują się automaty fare adjustment, gdzie możemy uiścić brakującą opłatę.
Dla obcokrajowców, czyli gaijinów, dostępne są dużo tańsze bilety. Aktualnie mamy karnet na 72h za 1500 jenów, co jest w sumie śmiesznie niską kwotą w porównaniu do cen pojedynczych przejazdów.
Japonia jest bardzo otwarta turystycznie. Gaijinom przysługuje wiele zniżek. Mam tu na myśli wspomniane już Metro, ale też karnet na szybkie pociągi (z czego z jednego właśnie do was piszę). Za tygodniowy bilet na Shinkanseny (i większość zwykłych pociągów) musieliśmy zapłacić nieco ponad 1100zł. To bardzo dużo jak na studenckie standardy. Jednak gdy dowiadujemy się, że za pojedynczy przejazd w tę i z powrotem do Kyoto musielibyśmy dać bez karnetu ponad 900zł to już wcale nie jest tak smutno. A nikt nie wie, czy kiedykolwiek jeszcze do Japonii wrócimy.
Wracając do dnia trzeciego - jesteśmy beznadziejni w kwestii zwiedzania. Gdy w końcu dotarliśmy do parku Yoyogi bardzo zgłodnieliśmy. W najbliższym sklepie Lawson kupiliśmy jedzenie w pudełkach i od razu nam je podgrzano. Usiedliśmy na jedynej ławce w okolicy, by się zregenerować. Po chwili okazało się, że usiedliśmy na przystanku autobusowym, a biedne Japończyki musiały stać obok, bo im jakieś białasy ławkę zabrały.
Okazało się, że są z nas bardzo leniwe buły. Park Yoyogi był już zamknięty. Na zegarku ledwo wybiła godzina 18, a wszędzie już było ciemno. Nie pozostało nam nic innego jak udać się w bardziej tętniące życiem miejsce.
W ten sposób trafiliśmy na Shibuyę. Po wydostaniu się na zewnątrz wyjściem nr8 udaliśmy się na poszukiwania posągu Hachiko. W okolicach tego wyjścia były straszne tłumy i obawialiśmy się, że pomyliliśmy wyjścia. Powód tak ogromnych tłumów okazał się dość prozaiczny... Posąg Hachiko okazał się być Pokestopem. Setki Japończyków polowały na spawniącego się w tym miejscu Dragonite'a. Nie było nam jednak dane go zobaczyć.
Znaleźliśmy się na największym skrzyżowaniu Shibuya Crossing. Obrazek ten jest zapewne pokazywany w większości filmów kręconych w Japonii. Skrzyżowanie jest ogromne i robi niesamowite wrażenie w szczególności, że przejścia dla pieszych są nawet po skosie. Gdy zapala się zielone, scena wygląda jak ściana śmierci (znana z koncertów metalowych) w zwolnionym tempie.
Najlepszą miejscówką na podziwianie widoku jest Starbucks, znajdujący się na drugim piętrze jednego z budynków.
Siedząc na górze i pijąc mrożoną kawę, delektowaliśmy się widokiem. Piotrek, jako entuzjasta motoryzacji, nastrzelał wtedy trochę zdjęć przejeżdżających aut, które ciężko zobaczyć w Polsce.
Problemem jest też znalezienie auta obitego lub nieumytego. Każdy bardzo dba tutaj o swój pojazd - gdy pada deszcz, na wywoskowanych maskach widać stojące krople. I to niemal na każdym aucie. Przechadzanie się ulicą wyjątkowo cieszy oko. Japonia jest prawdziwą gratką dla fanów czterech kółek.
Dane nam było również zobaczyć wyścig na gokartach po ulicach Tokyo. Pojazdy były odpowiednio ucharakteryzowane, a kierowcy poubierani w stroje postaci z Mario Kart. Coś takiego mogli wymyślić tylko Japończycy. :)
Agata