Krzak w świat

Krzak w świat Japonia oczami studenta - wyjazd bez biura podróży. Zapraszamy na wspólną wycieczkę na koniec ? Po co fanpage? Może ktoś kiedyś faktycznie na tym skorzysta?

Podczas szukania wszystkich informacji na własną rękę korzystaliśmy z wielu źródeł. Chcieliśmy stworzyć ostateczny poradnik w kwestii samodzielnej wyprawy do Japonii. Kim jesteśmy? Studentami Politechniki Łódzkiej. Co robimy? Próbujemy zwiedzać świat na własną, tańszą, studencką rękę. Dlaczego Japonia? Nudny wykład + internet = wiedza. Jak się zaczęło? Wszystko przez internety. Najpierw kupiliśmy

bilet w obie strony za 1800zł bezpośrednim lotem z Warszawy do Tokio. Potem w internecie wynajęliśmy mieszkanie. Kiedy lecimy? Kraj Kwitnącej Wiśni będziemy zwiedzać od 15 do 29 września 2016.

20/09/2016
20/09/2016

TRZECI DZIEŃ

Trochę się zapuściliśmy, także czas nadrobić zaległości, bo u nas już dzień szósty się zaczął. Jest 11 rano i w momencie pisania tego posta jedziemy niecałe 300km/h w pociągu typu Shinkansen na wycieczkę do Kyoto. Dzisiaj romantyczna wycieczka we dwoje.

Trzeci dzień był pierwszym, kiedy udało nam się zobaczyć Tokio jak było jeszcze jasno. To wielkie osiągnięcie jak na takie leniwe buły jak my.
Niektórzy zastanawiają się, czym się żywimy, skoro nie jadamy ryb. Wbrew powszechnej opinii Japończycy nie jedzą sushi 5x dziennie. Bez problemu na śniadanie udało nam się dostać jajka, chleb tostowy, margarynę, ser żółty topiony i boczek. W wynajętym przez nas mieszkaniu oprócz pałeczek są też widelce i łyżki.
Sushi to impreza dla bogatych, tak samo jak w Polsce. Na ulicy, przynajmniej w naszej dzielnicy, można znaleźć restauracje z yakitori, czyli szaszłykami z kurczaka i warzyw pieczonych na ogniu, miejscówki z ciepłym ramenem, trochę knajp z owocami morza oraz bary szybkiej obsługi z makaronem gryczanym i udonem, gdzie można dostać wołowinę. Sushi jest chyba najdroższe z tego wszystkiego (pomimo niższej ceny niż w Polsce). Na pewno wrzucę zdjęcia lub film z pierwszego lepszego sklepu, gdzie na ścianach są same lodówki wypełnione pojemnikami z gotowym jedzeniem. Każdy sklep oferuje bezpłatne podgrzanie kupionego produktu. W niektórych z nich są też stoliki i krzesła, by od razu skonsumować zakup. Ponad połowa sklepu to Dania gotowe lub do zalania wodą - raj dla leniwych studentów!

Gdy udało nam się zebrać drużynę, wyruszyliśmy na piechotę na główną stację Shinjuku. Nasza dzielnica za dnia wcale nie jest mniej kolorowa niż nocą. Tłumy Japończyków przewijają się transportem publicznym o każdej porze dnia.
Za stacją Shinjuku kryje się wąska uliczka z barami z yakitori. Większość z nich jest maleńka - ma od 8 do 12 siedzisk przy barze i nie ma miejsca, żeby jakkolwiek się poruszać. Jeszcze nic tam nie jedliśmy, ale ceny (i zapachy) były wyjątkowo zachęcające. Z pewnością udamy się tam przed wyjazdem.
Dotarliśmy do budynku rządu, gdzie na 45 piętrze znajduje się taras widokowy. Winda wjechała na samą górę w mniej niż minutę, a prędkość w ogóle nie była odczuwalna. Pomimo zachmurzenia panorama Tokyo zawierała dech w piersiach.
W tym samym budynku znajduje się informacja turystyczna. W końcu spotkaliśmy kogoś, kto mówi po angielsku więcej niż dwa słowa i rozumie to, co usłyszy. Wzięliśmy wszystkie możliwe mapki i udaliśmy się do metra.

Niektóre stacje metra są ogromne. Im więcej linii tym więcej pięter - czasami nawet więcej niż 4. Oprócz krzaczków są na szczęście fonetyczne zapisy nazw stacji i angielskie słowa informujące o wyjściach. Podróżowanie metrem jest szybkie i przyjemne, głównie ze względu na przeciągi - przy dusznym, wyspowym klimacie przejażdżka metrem sama w sobie jest atrakcją. Z naszych obserwacji wynika, że Metro porusza się 70km/h pomiędzy stacjami.
Wszystko odjeżdża punktualnie co do sekundy. Nikt na nikogo nie czeka, nikt nie biega. Przed wejściem wszyscy ustawiamy się w kolejce. Nie ma bitwy o miejsca siedzące. Kolejne pojazdy przyjeżdżają co kilka minut. Jedynych Japończyków którzy biegli widziałam pierwszego dnia, gdy biegli razem z nami na pociąg. Tłumy mijane przez nas na stacjach i ulicach są idealnie zorganizowane. Nie ma biegania ani przepychania się. Jesteśmy pod wrażeniem wewnętrznej organizacji i harmonii.

W przejściach na stacjach i na peronach co chwila można spotkać automaty z piciem za niewiele ponad sto jenów. W ogóle Metro i pociągi są mocno zautomatyzowane. Na stacjach metra nie ma kas - wszędzie są automaty, gdzie wybiera się ilość stacji do przejechania i wrzuca się odpowiednią ilość waluty. Obsługiwane są w języku angielskim. Jeśli ktoś się pomylił i kupił za krótki bilet, a wysiadł kilka przystanków dalej to nie ma problemu. Przed bramkami wyjściowymi znajdują się automaty fare adjustment, gdzie możemy uiścić brakującą opłatę.
Dla obcokrajowców, czyli gaijinów, dostępne są dużo tańsze bilety. Aktualnie mamy karnet na 72h za 1500 jenów, co jest w sumie śmiesznie niską kwotą w porównaniu do cen pojedynczych przejazdów.

Japonia jest bardzo otwarta turystycznie. Gaijinom przysługuje wiele zniżek. Mam tu na myśli wspomniane już Metro, ale też karnet na szybkie pociągi (z czego z jednego właśnie do was piszę). Za tygodniowy bilet na Shinkanseny (i większość zwykłych pociągów) musieliśmy zapłacić nieco ponad 1100zł. To bardzo dużo jak na studenckie standardy. Jednak gdy dowiadujemy się, że za pojedynczy przejazd w tę i z powrotem do Kyoto musielibyśmy dać bez karnetu ponad 900zł to już wcale nie jest tak smutno. A nikt nie wie, czy kiedykolwiek jeszcze do Japonii wrócimy.

Wracając do dnia trzeciego - jesteśmy beznadziejni w kwestii zwiedzania. Gdy w końcu dotarliśmy do parku Yoyogi bardzo zgłodnieliśmy. W najbliższym sklepie Lawson kupiliśmy jedzenie w pudełkach i od razu nam je podgrzano. Usiedliśmy na jedynej ławce w okolicy, by się zregenerować. Po chwili okazało się, że usiedliśmy na przystanku autobusowym, a biedne Japończyki musiały stać obok, bo im jakieś białasy ławkę zabrały.

Okazało się, że są z nas bardzo leniwe buły. Park Yoyogi był już zamknięty. Na zegarku ledwo wybiła godzina 18, a wszędzie już było ciemno. Nie pozostało nam nic innego jak udać się w bardziej tętniące życiem miejsce.

W ten sposób trafiliśmy na Shibuyę. Po wydostaniu się na zewnątrz wyjściem nr8 udaliśmy się na poszukiwania posągu Hachiko. W okolicach tego wyjścia były straszne tłumy i obawialiśmy się, że pomyliliśmy wyjścia. Powód tak ogromnych tłumów okazał się dość prozaiczny... Posąg Hachiko okazał się być Pokestopem. Setki Japończyków polowały na spawniącego się w tym miejscu Dragonite'a. Nie było nam jednak dane go zobaczyć.

Znaleźliśmy się na największym skrzyżowaniu Shibuya Crossing. Obrazek ten jest zapewne pokazywany w większości filmów kręconych w Japonii. Skrzyżowanie jest ogromne i robi niesamowite wrażenie w szczególności, że przejścia dla pieszych są nawet po skosie. Gdy zapala się zielone, scena wygląda jak ściana śmierci (znana z koncertów metalowych) w zwolnionym tempie.

Najlepszą miejscówką na podziwianie widoku jest Starbucks, znajdujący się na drugim piętrze jednego z budynków.

Siedząc na górze i pijąc mrożoną kawę, delektowaliśmy się widokiem. Piotrek, jako entuzjasta motoryzacji, nastrzelał wtedy trochę zdjęć przejeżdżających aut, które ciężko zobaczyć w Polsce.
Problemem jest też znalezienie auta obitego lub nieumytego. Każdy bardzo dba tutaj o swój pojazd - gdy pada deszcz, na wywoskowanych maskach widać stojące krople. I to niemal na każdym aucie. Przechadzanie się ulicą wyjątkowo cieszy oko. Japonia jest prawdziwą gratką dla fanów czterech kółek.
Dane nam było również zobaczyć wyścig na gokartach po ulicach Tokyo. Pojazdy były odpowiednio ucharakteryzowane, a kierowcy poubierani w stroje postaci z Mario Kart. Coś takiego mogli wymyślić tylko Japończycy. :)

Agata

18/09/2016

DRUGI DZIEŃ

Obserwatorzy krzaków! Zauważcie, że nie znamy japońskiego. Wycieczka tutaj z naszej perspektywy to absolutne szaleństwo. W wielu sklepach nie ma ani słowa po angielsku, nawet na jedzeniu. Wyobraźcie sobie proszę, jak wyglądają nasze zakupy na śniadanie. Patrzymy tylko na obrazki. Bawimy się w odczytywanie hieroglifów. :D Wyjątkowo przyjemnie kupowało się masło, zjadliwe pieczywo i kanapki, które nie zawiera owoców morza, a jedynie kurczaka... Owoce morza to praktycznie największe zło, stąd na nasze żywienie tutaj poświęcimy osobny album zdjęć i serię postów.

Szczerze mówiąc... nic drugiego dnia nie zrobiliśmy. Nawet nie wstaliśmy o normalnej porze. Otworzyliśmy oczy ok. godz. 13 (po 13 godzinach snu!), a z domu wygrzebaliśmy się dopiero po godz. 18, kiedy za oknem było już ciemno... Posmakowaliśmy więc trochę nocnego życia w naszej dzielnicy Shinjuku. Udało nam się znaleźć głowę Godzilli na szczycie kina (także ja już mogę wracać, najważniejsze zobaczyłam) w ramach promocji najnowszego filmu. Prawie się popłakałam ze szczęścia. Kupię sobie koszulkę, pidżamę, magnes i notesik. Wszystko obowiązkowo z Godzillą.

Co nas najbardziej zaskoczyło? ABSOLUTNY BRAK znajomości angielskiego w sklepach i restauracjach. My do nich po angielsku, a oni do nas po japońsku. To bardzo rozwinięty i nowoczesny kraj, a po angielsku znają podstawowe zwroty. Do obsługi obcokrajowców wysyłają jedyną osobę z lokalu ze szczątkową znajomością języka.

Spróbowaliśmy pierwszego streetfoodowego żarcia. Były to naleśniki formowane w rożka, w którym w Polsce sprzedaje się lody. Naleśnik był miękki i cienki, wypełniony gałką lodów, bitą śmietaną, świeżymi owocami i polany sosem czekoladowym. Taka mała, kaloryczna rozpusta kosztowała każdego z nas ok. 450-500 jenów.

Coś, czego szczerze japończykom zazdrościmy? Menu w restauracjach. Nawet, jeśli nie jest po angielsku to mniej więcej każdy jest w stanie się połapać co chce zamówić. Gdy z ulicy spojrzymy na witrynę restauracji, zobaczymy plastikowe repliki dań. W albumie dotyczącym drugiego dnia jest zdjęcie przedstawiające opisane wyżej naleśniki oraz lodowe desery i szejki. Znacząco ułatwia to żywienie osobom, dla których tutejsze pismo to robaczki, a jedzenie musi być zjadliwe.

Drugiego dnia (w sumie to juz trzeciego) poszliśmy spać dopiero o 4, przez co nadal nie pozbyliśmy się jet laga. Tokio jednak strasznie wciąga. Poszukiwanie jedzenia bez owoców morza - też.

Gdy pogoda popsuje się z okazji nadchodzącego tajfunu (który uderzył już kilka dni temu na Tajwan z ogromną siłą, ale do nas dotrze mocno osłabiony) prawdopodobnie wybierzemy się na turniej sumo lub do najbliższego kina na najnowszą Godzillę. Absolutnie nic nie zrozumiemy, no ale kto biednemu studentowi zabroni? :D

Agata

18/09/2016
17/09/2016

PIERWSZY DZIEŃ CIĄG DALSZY

Dopiero wtedy zaczęło się szaleństwo. Po chwili przerwy na ogarnięcie się w toalecie zaczepiła nas pewna Japonka z różową koszulką. Rozdała nam ulotki i okazało się, że jest z pewnej grupy wolontariuszy organizującej bezpłatne wycieczki po okolicy (Narita Transit Program). Jedyne koszty jakie musieliśmy ponieść to cena przejażdżki pociągiem i ewentualne wstępy do świątyń.
Po kilku minutach dyskusji zdecydowaliśmy się na wycieczkę. Szybko przydzielono nam dwóch japończyków, zabrano nasze bagaże do darmowej przechowalni.... i rzuciliśmy się w szaleńczy bieg na pociąg, który odjeżdżał za 22 sekundy. Pociągi tam faktycznie są punktualne co do sekundy i nie zamierzały na nikogo czekać. Druga doba bez snu, 12h w pozycji siedziącej i my, biegnący na pociąg, który odjeżdża za kilkanaście sekund.
Na pociąg zdążyliśmy. Dość specyficzny sposób na zapoznanie się z nowymi osobami, kiedy nie możecie złapać oddechu i tylko się do siebie uśmiechacie.
Oprowadzał nas starszy pan imieniem Tet i trochę młodsza od niego kobieta. Mają w tygodniu dwa dni wolnego - to właśnie wtedy oprowadzają turystów. Jednak prawdą jest, że Japończycy to bardzo zapracowany naród.
Ich angielski nie był doskonały, ale widać było, że starali się przekazać nam jak najwięcej informacji. Mieliśmy szczęście - Tet był kiedyś w Czechach i znał kilka naszych zwrotów.
Pomogli kupić nam bilety w japońskim automacie na stacji kolejowej.
Po przejechaniu kilku przystanków wysiedliśmy i zabrano nas do sklepu. Tet za swoje pieniądze(!) kupił nam małą buteleczkę sake i załatwił jednorazowe kieliszki. Wznieśliśmy toast w dwóch językach i poszliśmy na deser. Dostaliśmy po małej filiżance zimnej zielonej herbaty i ciastku w kształcie orzecha - z wierzchu delikatny wafelek jakby andruty, a w środku miękka masa o smaku orzechowym. Następnie zwiedziliśmy mały ogródek japoński z drzewkami bonsai.
Nasi nowi przyjaciele pokazali nam potem The Naritasan Temple - buddyjską świątynię, na terenie której znajduje sie trzypiętrowa pagoda z 1712 roku. Dla wszystkich odwiedzających była też dostępna miseczka ciepłej, zielonej herbaty. Za 100 jenów mogliśmy wylosować wróżbę - na początku trzeba było potrząsnąć pojemniczkiem z małymi patyczkami, na których były naklejone numerki. Po chwili wypadał jeden patyczek, który wskazywał nam numer odpowiedniej szufladki do otwarcia. W środku znajdowała się karteczka z wróżbą - również w języku angielskim. Większość z nas wylosowała Good luck lub Semi-good luck. Mi niestety trafiło się Bad luck - moim zadaniem było złożenie karteczki w odpowiedni sposób i powieszenie jej w odpowiednim miejscu, a następnie modlitwa do Boga Ognia z prośbą o odmianę mojego losu.
Nowi znajomi zabrali nas do lokalnej restauracji na lunch - trochę się trafiło, bo w życiu byśmy się nie domyślili, jak powinniśmy się zachować. Na wejściu obowiązkowo trzeba było zdjąć buty - każdy dostał brązowe papucie i w nich mógł poruszać się po restauracji. Jako duża grupa dostaliśmy osobne pomieszczenie wyłożone matami, po których mogliśmy chodzić tylko w skarpetkach. Zamówiono dla nas ryż z tempurą - dla jednych krewetki, dla innych rybę, a dla mnie tylko warzywa. Dostaliśmy na spróbowanie japoński piwo Asahi, w którym wyjątkowo zasmakowaliśmy. Do tego filiżanka zielonej herbaty, drobna miseczka z przystawką (której skład był bliżej nieokreślony, chyba grzybki i gotowana marchewka), miseczka gorącej zupy miso i drobny talerzyk z pikantnymi piklami.
Porcje lunchu były tak duże, że wzięliśmy resztki na wynos i starczyło nam jeszcze na kolację. każdy z nas musiał zapłacić po 1000 jenów, czyli ok.39zł. Jak na japońskie ceny to wcale nie było dużo jak za jedzenie na mieście.
Po powrocie pociągiem na lotnisko Tet z koleżanką pomogli nam kupić bilety i wytłumaczyli jak dojechać do wynajętego mieszkania. Na mapce zaznaczyli stacje pociągów i metra, na których mamy dokonać przesiadek. Pożegnaliśmy się podarowując im pigwówkę kupioną na Okęciu, bo nie chcieli żadnych pieniędzy.
Pociąg do dzielnicy Shinjuku z lotniska Narita jechał ok. półtorej godziny. Prawie się żeśmy pospali, zmęczeni dwudniową podróżą. Udało nam się jednak szczęśliwie dojechać i odnaleźć ukryte w bocznej uliczce mieszkanie.
Po rozpakowaniu się ciekawość zwyciężyła ze zmęczeniem. Ruszyliśmy w miasto. Zwiedziliśmy okolicę w poszukiwaniu najważniejszych rzeczy, czyli sklepów z żarciem. Misja zakończona powodzeniem!

Agata

16/09/2016

Nasz lot i PIERWSZY DZIEŃ

Co mogę powiedzieć o locie do Japonii? Perspektywa 11h w samolocie w jednej pozycji nie brzmiała kusząco i niestety nadal nie brzmi. Jedynym naszym ruchem było kilka wycieczek do kibla i sięganie do bagażu podręcznego. Nie wiem kto w internetach poleca trzymanie nóg w górze w trakcie lotu, żeby zapobiec żylakom, ale zapraszam tego kogoś do chociażby próby wyprostowanie nóg.
Sam lot był naprawdę profesjonalny - polski pilot leciał wyjątkowo gładko, a lądowanie było łagodne. Nie było nam dane siedzieć przy oknie - w samolocie znajdują się trzy rzędy po trzy fotele - nam przypadły środkowe miejsca, co pewnie widać na zdjęciach.
Przy suficie cały czas wystawały małe ekrany pokazujące naszą trasę i wszystkie parametry lotu, czyli prędkość względem Ziemi, temperaturę za oknem i ilość kilometrów, jaka pozostała do pokonania. Po pierwszych 6h było już z górki i z przyjemnością patrzyliśmy na miniaturkę samolotu znajdującą się w krótszej odległości od celu niż połowa trasy.
Na fotelu przed nami umieszczone były nasze osobiste telewizorki. Można je obsługiwać w kilku językach. Oferowały filmy, muzykę, gry, e-booki (chyba za dodatkową opłatą, bo u nas nie działały) oraz kilka informacji o naszym przewoźniku i samolocie w formacie pdf. W filmach znaleźliśmy na pewno kategorię filmów polskich (np. Chłopaki nie płaczą, Bogowie...), oraz ostatnich hollywoodzkich hitów (np. Mad Max, Kapitan Ameryka: Civil War, Nice Guys...). Z gier zapamiętaliśmy Tetrisa, Sonica oraz Ponga. Na prywatnych ekranach podczas oglądania mogliśmy dyskretnie podejrzeć parametry lotu bez zatrzymywania filmu. Filmy miały polski dubbing - ciężko jednak było go słuchać, większość osób przełączyła się na angielski.
Samolotowe jedzenie opiszę w osobnym poście - nic na ten temat nie mogliśmy znaleźć przed wylotem - ani o ilości posiłków, ani o tym jak mniej więcej wyglądają i jakiej są wielkości.
Po wylądowaniu na lotnisku Tokyo Narita poczuliśmy mocny, wyspowy klimat. Pomimo zachmurzenia było bardzo parno i gorąco, ubrania się do nas po prostu lepiły.
Na początku musieliśmy przejść przez bramki z kamerą termowizyjną - sprawdzano, czy nie mamy gorączki. Potem było dość nietypowe sprawdzanie paszportów - już w samolocie dostaliśmy dwie karteczki do wypełnienia odnośnie naszego zawodu, miejsca zamieszkania w Polsce i w Japonii, wwożonych towarów oraz daty urodzenia. Poinformowano nas, że stewardessy chętnie pomogą w wypełnieniu, ale po krótkich rozmowach z dwoma z nich okazało się, że nie za bardzo wiedzą co powinniśmy tam wpisać (każda z nich mówiła co innego).
Podczas odprawy należało oddać jedną z karteczek odnośnie karalności, zawodu i miejsca zamieszkania. Każdemu z nas zrobiono zdjęcie oraz pobrano odciski z obu palców wskazujących. Nie ukradniemy posągu Godzilli do domu. :(
Po odnalezieniu bagażu na taśmie musieliśmy oddać drugą karteczkę dotyczącą wwożonych towarów. Po wszystkich procedurach byliśmy oficjalnie w Japonii.

Następna część pierwszego dnia w osobnym poście, bo... too long, didn't read lol.

Agata

16/09/2016

Halo halo, tu krzaki z Tokio!
Słowem wstępu: fanpage został założony, żeby pomóc innym w samodzielnej organizacji wycieczki do Japonii.
Od czego się zaczęło? Siedząc na jednym z wykładów i przeglądając internet (w listopadzie!) znalazłam informację, że LOT Polish Airlines otwiera bezpośrednie połączenie do Tokio z Warszawy. Kupiliśmy bilety za pół darmo, a dopiero zimą wzięliśmy się za wynajem mieszkania. Z czasem coraz więcej rzeczy przeglądaliśmy w internetach. Zajęło to dużo czasu i wymagało ogarnięcia wielu stron.
Chcielibyśmy stworzyć ostateczne kompendium wiedzy wraz z relacją na żywo z naszego pobytu w Tokio. Czekamy na sugestie dotyczące informacji, którymi bylibyście najbardziej zainteresowani. Pamiętajcie tylko, że różnica czasu między Tokio a Warszawą wynosi 7h.

Agata

Adres

Łódź

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Krzak w świat umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Kategoria