01/10/2024
Zapraszamy na ostatnią już część karaibskich opowieści.
W OWOCOWYM RYTMIE cz. III
Inny świat
Saint Vincent zjawiskowa wyspa, pełna zieleni i tropikalnej roślinności. Zachwycająca na każdym kroku. Zapierająca dech w piersiach. Wodospad Dark View w dżungli, rafa koralowa w zatoce, życzliwi i uśmiechnięci ludzie. Jedno z piękniejszych i egzotycznych miejsc w jakim byliśmy.
Za tym wszystkim, a może w samym jej centrum jest bieda. Ogromna, przejmująca. Raj dla turystów, dla mieszkańców nieustająca walka o przetrwanie. Gdy podpływaliśmy do zatoki jachtem, rozpoczynał się wyścig miejscowych, którzy oferują wszystko. Świeże ryby, owoce, pieczywo, lokalną biżuterię, wycieczki. Dla nich to być, albo nie być. Muszą za wszelką cenę zdobyć klienta. Tak jest we wszystkich miejscach, o których pisałam, jednak tu, na Saint Vincent, owe ubóstwo uderza bardziej.
W jednej z zatok poznaliśmy Ziko, miejscowego “biznesmena”, który razem z bratem Frankim zapewnia turystom wszystko czego oni potrzebują. Po zacumowaniu nas do swoich boi i cm na lądzie, przypłynął ze świeżymi kokosami. Zaraz za nim na katamaran dotarły dzieciaki, dla których turyści są niczym powiew innego świata. Po sugestii naszego przewodnika, dzieciaki dostały słodycze, a nasi nowi przyjaciele, piwo. Ziko zapewniał nas, że to jego zatoka i tu jesteśmy bezpieczni. On nad wszystkim panuje. I tak faktycznie było.
Ziko zabrał nas nad wodospad Dark View. Sama, niemal godzinna, podróż, była już atrakcją samą w sobie. Bus, który zapewne pamięta jeszcze czasy, gdy St. Vincetnt nie miało niepodległości, przewiózł nas przez wyspę, zapewniając emocje na najwyższym poziomie. Kręta droga, szeroka na jeden samochód, trąbienie przed zakrętem, aby dać znać tym z naprzeciwka, że się zbliżamy i oszałamiające widoki sprawiły, że wodospad przestał być celem samym w sobie. Choć on też dał radę. Tropikalna roślinność, woda spadająca z impetem z wysokości i nasze plecy, które tą siłę poczuły. Piękny dzień w niezwykłym miejscu z charyzmatycznym Ziko.
Dzień wcześniej zabrał nas na kolację do domu swojej mamy, która z dumą oprowadziła nas po wszystkich pokojach. Własnoręcznie wykonane bransoletki i koraliki na szyję, które teraz zdobią nasze ręce, przypominają nam o Ziko. Mnóstwo dobrych chwil.
Zjawiskowy zachód słońca i uśmiechnięci ludzie, spędzający niedzielne popołudnie na plaży. Kwintesencja szczęścia. Szczęścia mimo wszystko.
Poza sceną
Podczas drugiego rejsu stanęliśmy na chwilę w bardzo znanej wśród turystów zatoce Wallilabou, gdzie kręcono sceny Piratów z Karaibów. Miejsce, które tak bardzo chcieliśmy zobaczyć, napełniło nas ogromnym smutkiem. Plaża pełna śmieci, mnóstwo chorych psów. Ze świerzbem, wielkimi guzami, psów w agonii.
Miejsce, które przyniosło miliony Disneyowi, zapada się w sobie. Znika. Mieszkańcy bardzo starają się podtrzymać motyw filmu, by ściągnąć turystów, i udaje im się to. Dla mnie pobyt tam był zbyt trudny. Za dekoracjami z filmu, widziałam tylko ludzkie nieszczęście. Nic więcej.
Tragedia wyspy i jej ludności rozpoczęła się wraz z przybyciem jednego z największych zbrodniarzy w historii - Krzysztofa Kolumba. Arawakowie, rdzenni mieszkańcy wysp karaibskich, powitali gości z pełną życzliwością i zaciekawieniem. W zamian dostali grabieże, gwałty, okrucieństwo, niewolę i śmierć. Spotkanie Arawaków z Hiszpanami stało się początkiem nie tylko dominacji białego człowieka, ale i wstępem do zagłady rdzennych mieszkańców nowo odkrytego lądu. Na części karaibskich wysp, nie przetrwał żaden z jej mieszkańców.
Od 1713 Saint Vincent skolonizowana była przez Francuzów, którzy na swoje plantacje sprowadzali niewolników z Afryki. W latach 1763–79 w rękach Brytyjczyków i od 1783 kolonia brytyjska. W 1795 roku potomkowie Indian i czarnych niewolników wszczęli powstanie, które zostało krwawo stłumione. W latach 1958–62 Saint Vincent znajdowało się w ramach Federacji Indii Zachodnich. Od 1969 roku, wraz z częścią wysp archipelagu Grenadyn, wyspa tworzyła państwo stowarzyszone z Wielką Brytanią. Od 1979 roku niepodległe — członek brytyjskiej Wspólnoty Narodów i ONZ.
Do dziś na banknotach dolarów karaibskich widnieje wizerunek Elżbiety II, a obowiązującym językiem urzędowym jest angielski. Miejscowa ludność między sobą używa języka Patois, który brzmi bardzo melodyjnie.
Saint Vincet wygląda inaczej niż Karaiby, które znamy ze zdjęć, to już nie jest pocztówka. Nie ma tam białego piasku i nie rozbrzmiewa wesoła muzyka w barze na plaży. Jest to jednak miejsce, które utkwiło mi w głowie i sercu. Miejsce niezwykle piękne. Wykorzystane do cna przez białych, ale odradzające się. Wierzę, że najlepszy czas przed nimi. Zasługują na to.
Trzcina cukrowa i siarka
Na Saint Lucię dotarliśmy dopiero w drugim rejsie. Podobnie jak inne wyspy w rejonie, “odkryta” przez Kolumba, a później, miejsce sporu między europejczykami, którzy masowo sprowadzali na nią niewolników. Każdy chciał wyspę tylko dla siebie. Od 1979 roku niepodległe państwo. Przypływając tu z Martyniki bądź Saint Vincent i Grenadyn, konieczna jest odprawa graniczna.
Marigot Bay jest naturalną zatoką, idealnym schronieniem dla jachtów przed silnym wiatrem. Przepiękne miejsce z lasem namorzynowym. Widok, jakiego nie spodziewasz się myśląc o Karaibach.
Jak w każdym miejscu na Antylach, tak i tu szybko zostaliśmy znalezieni przez naszego nowego przyjaciela. Zorganizował nam wycieczkę do destylarni rumu Saint Lucia Distillers Group, gdzie mogliśmy spróbować tego wyjątkowego trunku z trzciny cukrowej. Zjedliśmy lunch w lokalnej knajpce w Soufriere z widokiem na słynne Les Pitons - stożki pochodzenia wulkanicznego. Poczuliśmy intensywny zapach siarki wydobywający się z wulkanu Mount Soufriere i jak zahipnotyzowani wpatrywaliśmy się w bulgoczące w kraterach błoto. Na koniec od naszego kierowcy dostaliśmy po kawałku trzciny cukrowej, aby móc skosztować tego, co później staje się napojem piratów.
Wyspa chmur
Beuqiua, największa wyspa Grenadyn. Rdzenni mieszkańcy wyspy, mają prawo do polowania na wieloryby. Rocznie mogą zabić dwa. Polowanie odbywa się w sposób tradycyjny na drewnianych łodziach i tylko harpunem ręcznym. Jest to ukłon wobec kilkuset letniej tradycji mieszkańców tego miejsca. Przyznany limit nie jest zazwyczaj wykorzystywany ponieważ większość tradycyjnych wielorybników już nie żyje.
W języku rdzennych mieszkańców Beuqiua oznacza wyspę chmur. Czaruje kolorem i egzotyką. Są tu małe restauracje, gdzie można zjeść po europejsku, są też miejsca z regionalną kuchnią. Stragany z owocami i pamiątkami ciągną się wzdłuż głównej ulicy. Gdy zejdzie się z głównego turystycznego szlaku, można trafić na miejscowy cmentarz czy niedzielną mszę w The Wesleyan Holiness Church, gdzie modlitwa wygląda zupełnie inaczej niż w kościołach jakie znamy. Radość, śpiew i energia, które sprawiły, że nie chcieliśmy stamtąd odchodzić.
Popularnym sposobem zwiedzania wyspy, jest wycieczka samochodem z otwartym tyłem. Takie trochę safari w tropikach. Nam niestety nie wystarczyło czasu, aby skorzystać z tej atrakcji. Mamy po co wracać. Każdy pretekst jest dobry.
Mango z Lidla
Gdy po 30 godzinach podróży dotarliśmy do domu, przywitała nas temperatura niższa o 30 stopni i brak kolorów. Stwierdzenie “powrót do szarej rzeczywistości”nabrało zaskakująco prawdziwego znaczenia. Po chwili odpoczynku, głowa zaczęła przetwarzać, to co wydarzyło się przez ostatnie trzy tygodnie. Miejsca, spotkani ludzie, smaki, zapachy. Wszystko to przepełniało nasze myśli. Napędzani karaibskim słońcem, pragnąc zatrzymać owocowy nastrój, w lokalnym markecie kupiliśmy ananasa i mango. I to był błąd. Nie róbcie tego zaraz po powrocie z miejsc, gdzie te owoce rosną i dojrzewają.
Smaki karaibów to, jest to, czego już zawsze będzie nam brakować, za czym będziemy tęsknić. Tak już jest, gdy poczujesz prawdziwy smak mango.
Trzy tygodnie niesamowitej przygody, w miejscach tak pięknych, że momentami aż nierealnych. W świecie zupełnie innym, od tego, który znaliśmy do tej pory. Różnorodność krajobrazów, roślinność, zwierzęta, kolory, radość i smutek. Trudna do udźwignięcia historia i bezinteresowny uśmiech spotykanych ludzi.
Przed wyjazdem na Karaiby znajomi ostrzegali nas, że kto raz tam pojechał, będzie robił wszystko, żeby tam wrócić. I jest to prawda. Karaiby na stałe zamieszkały w naszej głowie i sercach.
Każdego dnia myślimy, jak najszybciej tam wrócić.
Jeżeli marzysz o Karaibach dołącz do naszego rejsu zimą 2025.
link w komentarzu