Inowłodzkie rendez-vous

Inowłodzkie rendez-vous Inowłódz, jedna z najstarszych i znaczących miejscowości w historii Polski. Oprowadzam wszystkic
(3)

19/12/2022
Dziś Mnich inowłodzki poszedł oprowadzać zupełnie inne wycieczki, w zupełnie innym miejscu. Nikt tak jak on nie opowiada...
17/12/2022

Dziś Mnich inowłodzki poszedł oprowadzać zupełnie inne wycieczki, w zupełnie innym miejscu. Nikt tak jak on nie opowiadał o Inowłodzu, nikt tak jak on go nie znał i kochał. Pożegnamy go 21 grudnia o godzinie 13 w kościele św Idziego, od którego zawsze rozpoczynał swoją wędrówkę i opowieść o Inowłodzu

19/08/2022

O tym, że turystyka ciągle jeszcze niestety w letargu!

22/04/2022

Wygląda na to, że przetrwaliśmy najgorsze, zmogliśmy wirusa, choć był koronowany. Choć dość niemrawo idzie jednak wiosna i czas wyruszyć na historyczne szlaki. Ze wszech miar aktualne są peregrynacje z mnichem inowłodzkim po inowłodzkiej historii. Wszystkie namiary umieszczone na "wizytówce" pozostają aktualne. Spotkajmy się w niezwykłym plenerze nad Pilicą! Zapraszam!

23/07/2021
06/06/2021

Mili moi, najmilejsi. Wygląda na to, że Wasz Mnich inowłodzki przetrwał jakoś to koronowane pandemonium i w całkiem niezłej formie gotów jest na przyjęcie i poprowadzenie jednej grupy turystów dziennie przez meandry inowłodzkiej, najstarszej i najświetniejszej historii. Przypominam więc mój "plakat reklamowy" i oczekuję na propozycje. Kontakty na plakacie. Pozdrawiam i do zobaczenia na historycznym, inowłodzkim szlaku!

Każdy niemal fragment doliny Pilicy, sfotografowany, nadaje się na widokówkę. Widzisz właśnie taką patrząc z brzegu czy ...
05/08/2020

Każdy niemal fragment doliny Pilicy, sfotografowany, nadaje się na widokówkę. Widzisz właśnie taką patrząc z brzegu czy też z wody. Jeśli płyniesz, to jakbyś oglądał film złożony z samych widokówek.

Ujeżdżanie Pilicy

Może niektórzy z czytelników TIT przypomną sobie moją relację niemal dokładnie sprzed dwudziestu lat o spływie własnoręcznie zbudowaną tratwą z Tomaszowa do Inowłodza. To był wówczas taki sposób na niekonwencjonalne wykorzystanie krótkiego urlopu. „Pływadło” zbudowane zostało z sześciu plastikowych beczek i kupki drewnianych, tartacznych odpadów. Zostało zrobione tak, by można je było dość łatwo rozmontować i na przyczepce N – 400 zawieźć w to miejsce na brzegu rzeki, gdzie ma zostać zwodowane.
W tym roku też z urlopem było krucho. Raptem tydzień. Ale tratwa już była gotowa, więc można się było zamachnąć na dłuższy odcinek Pilicy. Wraz z synem Marcinem postanowiliśmy, że tym razem rzucimy się na wodę w Inowłodzu i popłyniemy do Wisły! Taka męska przygoda a zarazem okazja do nadrobienia ojcowsko – synowskich zaległości. Narastających z racji różnych miejsc zamieszkania i rzadkich, siłą rzeczy, kontaktów.

Start z perypetiami

Ustaliliśmy, że zaczniemy w sierpniowy poniedziałek. Przez pięć, sześć dni powinniśmy dojechać do zbiegu obu rzek, a możne nawet jeszcze kawałek Wisłą, tak np. do Góry Kalwarii. Rzeczywistość płata jednak figle. Okazało się, że Marcin w poniedziałek musi być jeszcze w swojej warszawskiej pracy, do Inowłodza przyjechał we wtorek. Poczyniliśmy przygotowania, by wypłynąć skoro świt w środę. Natura nie chciała nam jednak sprzyjać. Przygotowania przebiegły w wiszącym dosłownie w powietrzu deszczu. W środę okazało się, że już nie wisi, ale spadł i pada dalej w najlepsze. To nie optymalne warunki do rozpoczynania rejsu. Cały plan zaczął brać w łeb. Byliśmy jednak na tyle zdesperowani, że gdy po południu trochę się przetarło, zawlekliśmy naszą tratwę na brzeg i po zmontowaniu – spuściliśmy na wodę. Wrzuciliśmy na pokład namiot, skrzynkę z butlą gazową, biwakową aprowizacją i ruszyliśmy. Z pełną świadomością, że w takim pośpiechu z pewnością czegoś nie zabierzemy. Była na szczęście w odwodzie nasza córka i siostra Martyna z samochodem i komórkową łącznością.
Ponieważ rzuciliśmy się na wodę trochę przed Inowłodzem, za chwilę mieliśmy przed oczami bielejący nad rzeką most a tuż przed nim ukryty wśród drzew lewego brzegu kościół parafialny pod wezwaniem św. Michała Archanioła. Nie tak może sławny jak drugi kościół inowłodzki, znacznie starszy, romański “Idzi”, ale wymieniany w Liber beneficjorum Łaskiego, co wskazuje, że istniał już w początkach XVI wieku, a może i wcześniej. Jeszcze tylko rzut oka na przełamaną barierę mostu, ślad po niedawnej kraksie, gdy na brzeg rzeki spadła wielka ciężarówka i, jakimś cudem, żadnemu z jadących trzech mężczyzn nic się nie stało, a potem szybkie przygotowania do pokonania pierwszych wertepów na wodnej drodze.
Tuż za mostem kamieniste dno Pilicy podchodzi pod samą jej powierzchnię. Był tu ponoć średniowieczny bród, ale nam wcale jest nie w smak. Pilicą jedzie się zwykle jak po stole, ale w takich miejscach jak to, przypomina najgorsze wertepy na naszych drogach. Podskakujemy więc jak na wybojach, trzymać się nie ma czego, chyba że wioseł, ale po chwili znów jest równo. Nawet kajakarzom nie jest tu chyba łatwo a my, choć dodaliśmy jeden pływak – beczkę, mamy ze 30 – 40 cm zanurzenia! Mogliśmy się zwodować za porohami, ale jeśli coś ma się rozlecieć, to lepiej koło domu. Tratwa przeszła jednak ten test wyśmienicie a wszystko rekompensuje jedyny w swoim rodzaju widok kościółka św. Idziego na wysokim brzegu. Drugiego takiego nie ma na Pilicy!
Tego pierwszego dnia naszej eskapady nie dane nam było niestety popłynąć za daleko. Znów wyszły chmury i zaczął siąpić deszcz. Przybiliśmy do brzegu gdzieś pod Żądłowicami, by nie stawiać namiotu w jeszcze większej ulewie. Wyszło na jaw przy tym pierwszym biwaku, że nie mamy na pokładzie kilku drobiazgów, jak np. kubki, herbata i cukier, więc nazajutrz szybko ruszamy w drogę, powiadamiając o brakach nasz lądowy odwód. Dogania nas pod Rzeczycą i uzupełnia aprowizacyjne i sprzętowe braki. Ostatnie pożegnania i od teraz możemy już liczyć tylko na siebie.

Flisacka dola

Pilica usiana jest dziesiątkami wysp i wysepek. Czasem tkwią w nurcie po dwie i trzy obok siebie. Rzeka dzieli się wtedy na kilka kanałów. Dylemat, który będzie nam towarzyszył już do końca, polega na tym, który tor wybrać. To istotne, bo nasz wodny wehikuł nie nadaje się do pływania pod prąd. A nie ma tu, jak na drogach, znaków mówiących, że to ślepa uliczka. I niestety, w taką właśnie wjechaliśmy. Zza zakrętu wyłoniło się nagle zwalone drzewo, przegradzające pniem całą szerokość toru. Nie dało się ani pod, ani nad, ani obok. Doświadczyliśmy tego, co było pewnie udziałem dawnych flisaków: przynajmniej godziny ciężkiego tyrania, by wypchnąć tratwę powyżej wyspy i skierować ją w drugą odnogę. Nie wybieraliśmy już potem przesmyków bardziej malowniczych, lecz te pewniejsze. Szersze, z bystrzejszym nurtem. Udawało się w zasadzie, choć raz, ostatniego dnia spływu, wybraliśmy też fatalnie.
Tymczasem płynęliśmy sobie bez dalszych przygód, aż do mostu Centralnej Magistrali Kolejowej za Brzegiem. Tam nas dopadło. Widać każdy “flisak” musi przez to przejść. Ulewa spadła tak nagle i była tak rzęsista, że o chowaniu się nie było mowy. Marcin wskoczył w kurtkę, ja przeciwnie, zostałem w spodenkach. Reszta pod wywrócony ceratową podłogą do góry namiot, którym przykryliśmy cały dobytek. Potoki deszczu przesłoniły brzegi. Wodę mieliśmy pod sobą, nad sobą i dookoła. Podobno w górze rzeki padał grad. Nas oszczędziło. Skończyło się na deszczu, który w końcu przeszedł, a my zaczęliśmy wysychać w słoneczku. Krótko, bo wicher spadł na nas tak nagle jak deszcz. Zbełtał wodę jak na wielkim jeziorze i uporczywie spychał nas na prawy brzeg. Na nic był wysiłek przy wiosłach. Nadbrzeżne łozy zdjęły nam leżaczek, butelkę mineralnej i wyciągały łapy po resztę. Nie było innego wyjścia, jak skoczyć do wody i, jak burłacy, wyholować tratwę pod osłonę lasu na lewym brzegu i tam przeczekać wichurę. Tym razem się udało. Przemknęliśmy tylko pod liną kolorowego, nowiutkiego promu w Domaniewicach, serdecznie pozdrawiani przez pasażerów, i spokojnie pojechaliśmy dalej.
Noc złapała nas gdzieś na wysokości Łęgonic, przed Nowym Miastem. Rozbiliśmy biwak na prawym brzegu. O tyle pechowo, że na lewym, blisko wody, odbywało się weselisko czy dyskoteka i do trzeciej nad ranem spaliśmy w rytmie najnowszych przebojów. A woda głos niesie wspaniale. Później jeszcze zerwały nas na nogi trzy głośne pluśnięcia, jakby ktoś coś ciężkiego wrzucił do rzeki. Sądziliśmy, że to może weselnicy szukają w wodzie ochłody, ale wstawał jedynie nad Pilicą przepiękny świt, zwiastujący wspaniały, słoneczny dzień. Tym razem się sprawdziło!

Ludzie Pilicy

Pierwsze chwile na wodzie okrasił nam widok ślicznego, drewnianego kościółka w Łęgonicach Małych, skrytego wśród drzew na niskim brzegu, a potem wzięliśmy kurs na wieże kościelne w Nowym Mieście. Ładnie brzmi, ale po prawdzie nie mieliśmy innego wyjścia, bo tam nas niosła rzeka. Pilnie szukaliśmy w Nowym Mieście przystani, lecz bezskutecznie. Od wody odgradzają ja gęste zarośla i kto nie wie – nie znajdzie. Przejechaliśmy więc pod mostem, po wertepach starych pali ukrytych pod wodą i przycumowaliśmy u gościnnego “wodomierza”, czuwającego nad poziomem wody w Pilicy. Pierwszy słup z podziałką stał w nurcie, drugi nieco wyżej, na kilkumetrowej skarpie, ale trzeci – na podwórku gospodarza. Przygotowani są widać na każdy pomiar. Tym razem woda obmywała jednak najniższe podziałki. Szybko uzupełniliśmy w najbliższym sklepiku prowiant i ruszyliśmy w dalszą drogę. Szybko, bo już wiedzieliśmy, że nasz rejs musimy zakończyć w sobotę. Żegnajcie marzenia o Wiśle. Jeszcze nie tym razem.
Płynęliśmy w pięknym słońcu, obracając się na wodzie jak na ruszcie. Z minuty na minutę pokrywała nas opalenizna. Kończyliśmy posiłek, obiadując na jednej z przybrzeżnych plaż, gdy dosiadł się do nas pan Krzysztof. Dobrnął z podwiniętymi nogawkami i całym sprzętem wędkarskim, ale najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę. I popłynęło. O taaakich sandaczach, brzanach i szczupakach, które najprawdopodobniej rosną w miarę upływającego czasu. – Bo teraz – mówił pan Krzyś – szkoda nawet gadać. Ta jego wypowiedź kłóci się wyraźnie z samym widokiem pana Krzysia i widokiem liczonych w dziesiątki wędkarzy na obu brzegach. Każdy twierdzi, że ryb “w zasadzie nie ma”, ale jak kto wie gdzie i potrafi, to złowi. A do tego myśliwi z miejscowego koła łowieckiego z doskonałymi rezultatami dbają o odbudowę flory w okolicznych lasach i na polach. Brak przemysłu w okolicy jest atutem, ale trzeba go jeszcze umieć wykorzystać!
Smutniejsza od przyrodniczej jest wyraźnie socjologiczna konstatacja naszego rozmówcy. Nowe Miasto stało wojskiem a teraz wojsko odeszło. Nie ma lotniska, nie ma garnizonu, wojskowego osiedla. Nie ma pracy przy wojsku. W Nowym Mieście zazdroszczą Tomaszowowi jego kawalerii powietrznej. Ponieważ nie mamy żadnych informacji ze świata, chciwie łapiemy wszelkie wieści, także te o wielkiej wodzie w Niemczech i Czechach, ze zdziwieniem patrząc na Pilicę, która w tym kontekście wygląda na najspokojniejszą z rzek. Żegnamy sympatycznego rozmówcę i w drogę! Pamiętając rady, by najbliższą wyspę koniecznie zostawić po prawej, bo inaczej “utkniemy na bank”.
Nie utknęliśmy, za to płynie się nam coraz przyjemniej, bo woda wyższa i beczki, nasze pływaki, nie szurają brzuchami po piasku. To jeden z nielicznych mankamentów całej wyprawy. Gdy rozlega się charakterystyczny szum a potem nagle ucicha to wiadomo, że albo zrobiło się głębiej i płyniemy, albo też, i bywa tak często, utknęliśmy na mieliźnie. Trzeba zleźć do wody, odciążyć tratwę, by popłynęła dalej. A potem, w odpowiednim momencie, wskoczyć na pokład. Trzeba zdążyć przed głębią, bo wsiada się trudno, gdy nie ma dna, od którego można się odbić. Teraz jednak zapominamy o tych problemach, bo oto nagle brzegi doliny białobrzeskiej przysunęły się ku rzece i krajobraz przypomina ten między Spałą i Inowłodzem, z dzikimi, wysokimi brzegami, zarośniętymi tak, że jest niemal pewne, że może nawet od stuleci nie tknęła ich ludzka stopa. I można to cudo obejrzeć tylko z wody, tak jak to właśnie robimy z Marcinem, nie mogąc wyjść z podziwu i zachwytu. Jawi się pierwotna natura Pilicy, dzika i trochę nawet groźna, ale tym piękniejsza. Bujna. Dziki chmiel, który porósł już szyszkami, oplata nawet uschnięte olchy nad brzegiem, czyniąc z nich dziwne, bo na wpół umarłe i na wpół żywe, ciągle zielone kolumnady.

Sport ekstremalny

Dogania nas szybszy od tratwy, bo popychany wiosłem kajak. Szkoda, że to tak rzadkie spotkanie na tej wodzie. Ludzie trzymają się jednak brzegów. Ośmioletniej Paulinie znudziły się godziny w jednej pozycji na kajakowej ławeczce i przeskakuje na nasz pokład, po którym można nawet pospacerować, albo poleżeć w dowolnej pozycji. I wszystko jest dobrze do chwili, gdy rzeka zaczyna się kręcić i wywijać jak wąż, nabierając przy tym prędkości, a przy brzegu na zakrętach – także głębokości. I to takiej, że nasze tyki nie sięgają dna. Nie nadążamy z wiosłowaniem i nasza tratwa zaczyna sobą sterować sama, wjeżdżając najchętniej w porośnięte bujną łozą brzegi. Roślinność okazuje się tyle malownicza co groźna, bo co i raz próbuje nam zdjąć z pokładu nasze bagaże. W krytycznym momencie Marcin własnym ciałem osłania sprzęty i Paulinę, przyjmując atak gałęzi na własne plecy. Udaje mu się, ale napięte jak łuki a potem nagle uwolnione łozy w jednej chwili mnie zdejmują z pokładu. Przez warstwę wody oglądam naszą tratwę od spodu, bo przepływa właśnie nad moją głową. Stopami nie wyczuwam dna. Z garści nie wypuszczam jednak wiosła, bez którego dalszy spływ byłby niemożliwy. Działają na szczęście stare, płetwonurkarskie nawyki i bez problemu wydostaję się na powierzchnię a następnie na pokład. Dobrze, że tam pod wodą to byłem ja a nie np. Paulinka, która, choć tego dokładnie nie wie, przeżyła najgroźniejszą przygodę tych wakacji. Sami jesteśmy tego świadomi i z ulgą przekazujemy dziewczynkę opiekunowi. Okazuje się, że straciliśmy właśnie drugi leżaczek. Wkrótce potem, z jeszcze większą ulgą, lądujemy przed mostem w Tomczycach, na wysokości sympatycznego baru “Słoneczko”. To jedno z nielicznych do tej pory miejsc, w których cywilizacja przybliża się do rzeki. Natura jest przewspaniała, ale takie miejsca też od czasu do czasu się przydają takim flisom jak my. Dają choćby szansę na odmienny od biwakowego posiłek. Wykorzystujemy ją dokładnie.
Pod wieczór ściąga nas do brzegu zachwycone najwyraźniej widokiem naszego wodnego wehikułu biwakujące nad Pilicą towarzystwo. Jak się okazuje – warszawskie. Jak się okazuje, mające coś wspólnego z TVN, co wynika z koszulek z logo stacji. Jedna z pań próbuje nas nawet namówić na udział w programie, ale na tym się kończy, bo sprzętu brak. Niekłamany podziw dla naszej eskapady mile nas jednak łechcze.
To nie pierwsza i nie ostatnia taka reakcja na nasz widok. “- Ja też tak chcę! – wydzierały się często dzieciaki a czasem nawet całkiem duże dziewczyny. Życzenia te kierowały jednak raczej do towarzyszących im chłopców a nie do nas więc na tym się kończyło. Inny biwakowicz próbował namówić któregoś z nas na zamianę miejscami, za co omal nie oberwał od zagrożonej porzuceniem małżonki fotelikiem. Wymiana nie dochodzi więc do skutku. Pomijając żarty, zupełnie poważnie i szczerze brzmią oświadczenia mijanych ludzi, że zawsze chcieli coś takiego zrobić, ale jakoś im się nie udało. Marzenia z dzieciństwa. Warto czasem się uprzeć i w końcu je zrealizować.
Sobota to niestety ostatni dzień naszego rejsu. Szkoda, bo rzeka niesie nas coraz wygodniej. Zmieniła charakter. Jest głębsza, bardziej regularna. Sterowanie staje się właściwie zbędne. Nurt sam nas niesie, sam wybiera drogę. Znika nadbrzeżna roślinność, ustępując miejsca trzcinom i rozległym łąkom. Przepływamy pod drewnianymi mostami, które, tak jak ten w Osuchowie, wymagają natychmiastowego remontu, bo straciły już np. część barier.
Remonty czasem się wykonuje i niewiele brakło, by taki remont zakończył naszą eskapadę. Przy częściowo już odbudowanym moście w Pacewie w poprzek nurtu przeciągnięto trzy liny, w tym dwie stalowe. Jedna biegnie tuż pod powierzchnią, druga na wysokości metra. Jest zbyt późno na jakiekolwiek manewry. Wjeżdżamy na przeszkodę. Trzecią linę, konopną, przenosimy nad tratwą i po problemie. Stalowe są naprężone i nic się z nimi nie da zrobić. Są prowadnicami dla promu, na którym stoi dźwig samochodowy. Robotników brak. Podobno nie ma ich już od środy. W czwartek było święto. Nasza tratwa wjeżdża pierwszymi pływakami na niższą linę. Próbowaliśmy tego uniknąć, przytrzymując się burty stalowej barki, ale się nie udało. Tratwa odjeżdża nam spod nóg. Wpadamy do wody. Głębokiej. Nie ma dna. Gramolimy się na pokład dociążając tył. Przód sterczy w górze. Woda wchodzi na pokład i za chwilę jej napór będzie taki, że nasza tratwa wywinie kozła na plecy a my stracimy wszystko. Czołgamy się jak szaleni po coraz bardziej stromym pokładzie do przodu i woda, choć niechętnie, wypuszcza rufę naszego statku na powierzchnię. Stajemy na dolne linie przytrzymując się górnej. Odciążona tratwa, beczka po beczce przepełza z naszą pomocą na drugą stronę przeszkody. Gdy mija nas rufa, przeskakujemy na pokład. Oddychamy z ulgą, uświadamiając sobie w pełni niebezpieczeństwo. Niech ktoś powie, że spływ Pilicą to nie sport ekstremalny. Nie do nas taka mowa!

Niestety finał

Po tej przygodzie rejs do mostu w Białobrzegach to już kaszka z mlekiem. Lądujemy w zatoczce przed mostem, gdzie czeka na nas Martyna i transport. Nie tylko! Czekają także spotkani poprzedniego wieczoru warszawiacy! Już wówczas zaczęli a teraz dalej namawiają nas usilnie, by oddać im nasze pływadło. My nie możemy, ale oni popłyną do Wisły. Nie mamy siły im odmówić. Tym bardziej, że doskonale rozumiemy ich pragnienie. Gdybyśmy mogli, jutro bylibyśmy na Wiśle. Ale nie możemy. Niech więc choć tratwa popłynie. A my przyrzekamy sobie, że w przyszłości ukończymy nasz rejs. Nie wiemy jeszcze na czym, ale tak będzie. Jesteśmy ludźmi Pilicy.

Dość głośno było, nie tak dawno, przynajmniej w inowłodzkich mediach, o ekstremalnej wyprawie dwóch śmiałków, współczesn...
04/08/2020

Dość głośno było, nie tak dawno, przynajmniej w inowłodzkich mediach, o ekstremalnej wyprawie dwóch śmiałków, współczesnych flisów, Pilicą do Wisły, a może i dalej! Z przyczyn losowych wyprawa ta zakończyła się znacznie wcześniej niż to zamierzano. Stanowi jednak asumpt do przypomnienia podobnej historii sprzed lat prawie dwudziestu. Była udziałem dzisiejszego Mnicha inowłodzkiego i jego syna (fajnie brzmi) Marcina. Też było to ujeżdżanie tratwą Pilicy. Zaczęło się od kilku próbnych, rodzinnych „rejsów” z Tomaszowa do Inowłodza, by porwać się na coś większego, czyli wyprawę do Wisły, albo i dalej. Żeby przybliżyć tę historię, sięgam po mój tekst niemal dwudziestoletni, więc proszę o wyrozumiałość związaną z datowaniem i jakością zdjęć skanowanych z tych papierowych wówczas przecież.

Marek Miziak Mnich inowłodzki

11/06/2020
Średniowiecze inowłodzkie w czas zarazyInowłodzkie zamczysko zawarł bramy na głucho i dzielnie broni się przed wirusem, ...
05/06/2020

Średniowiecze inowłodzkie w czas zarazy
Inowłodzkie zamczysko zawarł bramy na głucho i dzielnie broni się przed wirusem, choćby i koronowanym. Jak długo jeszcze - nie wiadomo.
Ale kościół mniej bojący się jest i swoje odrzwia uchylił, ostatnio już całkiem szeroko. A nasz Idzi to przecież też kościół. A synagoga nie zamykała się wcale!
Wniosek z powyższego jest taki, że przynajmniej 2/3 historycznej trasy wycieczkowej Mnicha inowłodzkiego jest w zasięgu.
W związku z tym zapraszam serdecznie grupy rodzinne, koleżeńsko - przyjacielskie i wszelkie inne, które się skrzykną na historyczny szlak. Średniowieczny kościół Idziego i synagoga są dostępne. O zamku kazimierzowskim możemy pogwarzyć u bram, pod murami lub też w każdym innym sprzyjającym miejscu. Odmrażajmy zatem turystyczno - historyczny Inowłódz. Czekam na telefoniczne sygnały i zgłoszenia. Marek Miziak Mnich inowłodzki.

Żegnaj Morwo Wielka!Morwo Czarna. Przyjaciółko z dzieciństwa. Liściasty, słodki symbolu lat moich szczenięcych. Pamiętas...
21/02/2020

Żegnaj Morwo Wielka!
Morwo Czarna. Przyjaciółko z dzieciństwa. Liściasty, słodki symbolu lat moich szczenięcych. Pamiętasz tupot małych stóp, bosych pięt na rudej drodze ku Idziemu? Ku tobie. Pamiętasz, jak tuliłaś do szorstkiego pnia, starsza siostra, napychając mi usta czarnymi słodkościami?
Jak możesz pamiętać, gdy Twoja głowa w koronie poszła pod topór? Choć próbowałem z wszystkich sił – nie zratowałem. Zwyciężyła filozofa w sutannie teoria o przemijaniu.
Czy stoisz dziś na skraju niebieskiej puszczy karmiąc słodkościami błękitne anioły, aż im boski nektar płynie po brodach? Czekasz trochę na odgłos bosych pięt? Pewnie spotkamy się nie za długo przyjaciółko z lat dziecinnych. Znów przytulisz do szorstkiej, ciepłej kory, dasz do ust spragnionych pachnący czarnym sokiem owoc. Żegnaj morwo wielka.
Na pniu, jaki po niej został, ktoś postawił zapalony znicz. Tak żegna się odchodzących najbliższych przyjaciół.

31/12/2019

Nowiuteńki!
Nówka fabryczna nie śmigana!
(Nawet starsza pani do kościoła nie jeździła)
Do tego: Fulllllll Wypassssssssss!
Żeby jeszcze była na to wszystko gwarancja!

Zagwarantowanego! Dobrego! 2020 roku
Życzą serdecznie Miziaki ze Spalskiej w Inowłodzu

23/12/2019

Wszystkim moim Znajomym, Kibicom, Sympatykom i Przyjaciołom od serca..
To, co wypadło komecie betlejemskiej spod ogona....
W tej marnej stajni Bóg nagle się objawia
Z ubogiego żłóbka rączyny do nas wyciąga
Zrodzona tuż przed chwilą Nowa Nadzieja
Na lepsze, szczęśliwsze, jaśniejsze jutro.
Przytulmy ją do serca, bo w tym chłodzie i głodzie
Zejść gotowa, zanim na dobre wzejdzie.

Z tą nadzieją, wiarą w serdeczny dialog przy świątecznym stole dobrych świąt, w całym roczku najpiękniejszych życzy Marek Miziak.

Niejaki Sznuk Tadeusz twierdzi, że aby zaistnieć w tym teleturnieju trzeba mieć sporo wiedzy, ale przynajmniej tyle samo...
06/12/2019

Niejaki Sznuk Tadeusz twierdzi, że aby zaistnieć w tym teleturnieju trzeba mieć sporo wiedzy, ale przynajmniej tyle samo szczęścia. I jednego i drugiego wystarczyło mi na wygranie małego finału 1 z 10. Na wielki finał niestety szczęścia zabrakło, bo przecież wiedza ta sama. Ale przecież to tylko zabawa. Jak to w turnieju - raz z tarczą, raz na tarczy. Mam nadzieję, że moim kibicom i sympatykom dostarczyłem mimo wszystko odrobiny pozytywnych emocji. Dziękuję za wsparcie. Teraz karencja, ale potem - kto wie? Tymczasem zostało pamiątkowe zdjęcie.

Było jak być powinno - PIĘKNIE!!!Od kościoła i mszy za Ojczyznę, przez defiladę głównymi inowłodzkimi ulicami, przez kwi...
11/11/2019

Było jak być powinno - PIĘKNIE!!!
Od kościoła i mszy za Ojczyznę, przez defiladę głównymi inowłodzkimi ulicami, przez kwiaty przy obelisku i krótkie, ale podniosłe mowy oddające istotę tego święta do widowiska patriotycznego widowiska kreoawnego przez młodzież. Daleko, w zamglonym tle "Idzi" i cmentarz u jego stóp, z którego patrzą ci, dzięki którym to święto może trwać.
Najważniejsze, że gremialne! Od najmłodszych do sędziwych, przez wszystkie formacje, organizacje, stowarzyszenia, urzędy do zwyczajnych a najważniejszych obywateli. Najważniejsze, że radośnie, mimo chłodu aury skutecznie rozgrzewanego sercami uczestników. Tak właśnie było dzisiaj w Inowłodzu nad Pilicą!

Ponieważ mleko się właśnie wylało nie ma co dłużej ukrywać, że Wasz Mnich inowłodzki jest w posiadaniu tego słynnego zeg...
08/11/2019

Ponieważ mleko się właśnie wylało nie ma co dłużej ukrywać, że Wasz Mnich inowłodzki jest w posiadaniu tego słynnego zegarka szwajcarskiego marki Adriatica. Miało być nieco inaczej, bo liczyłem, że będzie to inowłodzkie wydanie teleturnieju "1 z 10", ale nie wyszło.
Otóż nagrywają oni dwie wersje "wizytówki"każdego z uczestników, krótką i rozszerzoną. W tej krótkiej jest właściwie tylko: kto, skąd przyjechał i to wszystko. W tej dłuższej można powiedzieć więcej o zainteresowaniach, miejscu zamieszkania itp. i tu sprzedałem ile mogłem urody Inowłodza, tysiącletniej historii małej ojczyzny. Niestety. Rozgrywka okazała się dość długa i żeby zmieścić się w ramach czasowych dano krótkie "wizytówki". Ale inowłodzki akcent (z Inowłodza nad Pilicą) był! Dziękuję wszystkim za kibicowanie i ciepłe słowa z gratulacjami. Marek Miziak Mnich inowłodzki.

08/11/2019

Żegnaj czarna morwo?!
Na to niestety wygląda. Dzięki za dobrą podpowiedź, by przed rozpoczęciem zbiórki funduszy do końca rozeznać sytuacje. Ratowanie morwy, co nadal jest możliwe, wiąże się z konkretnymi działaniami a te - z wejściem na teren, w tym przypadku kościelny. Zwróciłem się więc z pytaniem do księdza proboszcza czy pozwoli ratować drzewo? Usłyszałem że nie, bo ratowanie tego drzewa jest nieracjonalne. Kolej rzeczy jest taka, że wszystko przemija, także stare drzewa. Ksiądz oczekuje zgody konserwatora na wycinkę.
Przykro mi, ale wydaje się, że dotarłem do kresu moich możliwości ratowniczych. Ale może ktoś ma lepsze pomysły?

07/11/2019

Mili moi, najmilejsi! Wszelkie inicjatywy zmierzające do uratowania czarnej morwy, tego pięknego, niezwykłego i jednego z ostatnich na wzgórzu kościelnym drzew są bezcenne. Ratunek ma jednak także swoją cenę konkretną, szacowaną w złotówkach. Szacunku tego podjął się pan Radosław Zysiak z Zakładu Urządzania i Konserwacji Zieleni w Tomaszowie. Zmaterializował się w ofercie, która obejmuje:
pielęgnację korony drzewa, zmniejszenie jej objętości i poprawę statyki za 620 zł,
wiązanie elastyczne COBRA stabilizujące koronę za 560 zł
2 - 3 sztywne wiązania pnia za 450 zł.
Koszty ratunku zamkną się kwotą 1630 zł, w tym 8% VAT.
Powstaje kwestia zebrania tej kwoty. Nie mam niestety doświadczenia w takich akcjach. Będę wdzięczny za podpowiedzi lub wręcz przeprowadzenie zbiórki. Ze swej strony oferuję moje prywatne konto na które przyjmę wpłaty z hasłem np. RATUJMY MORWĘ

31/10/2019

Mili moi, najmilejsi. Ponieważ rozpętałem całą tę akcję morwową, czuję się w obowiązku kontynuacji, która ma miejsce. Najważniejsze, że drzewo jest do uratowania. Poprzez klamrę spinającą obie połowy pnia i elastyczny zwornik przerzedzonej korony. Jestem w kontakcie z lokalnym lekarzem drzew Radosławem Zysiakiem z Tomaszowa, który bezinteresownie pracuje nad oceną i oszacowaniem ratunkowej operacji. W odwodzie jest podobny specjalista z Krakowa. Cieszy ten tysiąc podpisów przeciw wycince morwy, choć o tym jeszcze nie ma mowy. Ważniejsze będzie, by ów tysiąc zamienił się w odpowiednim momencie w realne wsparcie akcji ratunkowej. Pozdrawiam Marek Miziak Mnich inowłodzki

Mili moi, najmilejsi!Nie przypuszczałem, że mój wpis o rozdartym sercu drzewa, które umiera stojąc, aż tyle serc poruszy...
27/10/2019

Mili moi, najmilejsi!
Nie przypuszczałem, że mój wpis o rozdartym sercu drzewa, które umiera stojąc, aż tyle serc poruszy. Widząc potencjał zaczynam od jutra konkrety, w postaci ekspertyzy dendrologa, albo chociaż specjalisty od drzew ratowania. Gdzieś przewinęło mi się nazwisko takiego, co, jeśli on nie pomoże, to nikt. Proszę o powtórzenie. Ponieważ zgłosiło się już, jak widzę, parę setek tych, co chcą uratować morwę - ratujmy! Bez oglądania się na wójta i plebana. W końcu to podobno my jesteśmy tym mitycznym SUWERENEM!?

Za nami jubileuszowy, 20. Hubertus Spalski. Ten ze strzelbą i ten z ostrogą. Jubileusz wziął się najwyraźniej z włączeni...
27/10/2019

Za nami jubileuszowy, 20. Hubertus Spalski. Ten ze strzelbą i ten z ostrogą. Jubileusz wziął się najwyraźniej z włączenia w rachunki tego najpierwszego nowożytnego Hubertusa, zorganizowanego w 2000 roku przez Koło Łowieckie "Przepiórka" Inowłódz, przy udziale kilku kół sąsiednich, Nadleśnictwa Spała i księdza Łosiaka z Kaplicy Prezydentów. Rad jestem, że dysponując kompletnym archiwum tekstowo - zdjęciowym od pierwszego do ubiegłorocznego Hubertusa mogłem tymi zasobami wesprzeć organizatorów jubileuszu. Stąd też chyba jubileuszowy medal, jakim mnie obdarowano w uznaniu dla mniszej, kronikarskiej pracy.

Drzewa umierają stojąc! Te niezwykłe słowa cudownego tekstu stają się ciałem na naszych oczach. Wystarczy podejść do "Id...
21/10/2019

Drzewa umierają stojąc! Te niezwykłe słowa cudownego tekstu stają się ciałem na naszych oczach. Wystarczy podejść do "Idziego", minąć furtę przykościelnego cmentarza i popatrzeć w bok, w prawo, ku Pilicy. I zobaczycie rozdarte serce konającego drzewa!. Nie pospolitego, choć i tego byłoby żal w tej sytuacji. To drzewo to rzadkość w okolicy. To CZARNA MORWA! Stuletnia, jeśli nie starsza. Pamiętająca ostatnią konsekrację kościoła! Pamiętająca mnie, kilkuletnie pacholę, gdy sześćdziesiąt lat temu przybiegaliśmy w czas owocowania, by napchać się słodkim, cudotwórczym owocem...
Dziś Pleban, który posłał do selekcji i gazu dziesiątki innych drzew na cmentarzach mówi, że morwa tylko śmieci owocem i listowiem.
Gmina umywa ręce iskarioty twierdząc, że ratunek byłby kosztowny a drzewo nie stoi na gminnym gruncie.
Próbowałem spory czas temu intensywnie i przy świadkach zainteresować dendrologicznym problemem, zarówno Wójta, jak i Plebana. Bez skutku. Może brakło Pana w tym tercecie. Ale z parafrazowanego oryginału wiadomo, że wójt pana wini, pan księdza a czarnej morwie śmierć, nawet nie nędza.
Rozpadnie się drzewo stuletnie i umrze, a ja, prowadząc tędy turystów już nie zapytam, czy wiedzą, co to za niezwykły dendrologiczny świadek historii. Powiem, że umarł, bo był obojętny możnym naszego, gminnego świata.

Różnym celom służy czasem  inowłodzki zamek królewski. Bywa, raz do roku, narodową czytelnią. W komnatach, czy na dziedz...
07/09/2019

Różnym celom służy czasem inowłodzki zamek królewski. Bywa, raz do roku, narodową czytelnią. W komnatach, czy na dziedzińcu rozlega się żywe słowo stanowiące ciało najlepszej polskiej literatury. Było tak i dzisiaj, w sobotę, 7 września. Wójt Kącki, radni, działacze kultury i bliscy tej dziedzinie życia wzięli do ręki najlepsze polskie nowele by w słowo drukowane tchnąć żywego ducha. Wiem, co to znaczy dzisiaj, w erze PC, gdy odręczne pisanie, płynne czytanie staje się sztuką.
Dwa chyba lata temu poproszono mnie, bym w podobnym misterium słowa ożywił kwestie Dziennikarza z "Wesela". I był to dla mnie pamiętany do dzisiaj duży zaszczyt.

Koniec lata, żegnajcie wakacje!Od niepamiętnych czasów w każdą ostatnią niedzielę sierpnia odbywa się w Inowłodzu odpust...
25/08/2019

Koniec lata, żegnajcie wakacje!

Od niepamiętnych czasów w każdą ostatnią niedzielę sierpnia odbywa się w Inowłodzu odpust na cześć patrona inowłodzkiej parafii. Od zawsze też kończył tu lato i wakacyjną labę. Był niby okazją do zabawy, wesołego świętowania, ale okazją zabarwioną nutą smutku, rozstania, pożegnań. Z latem, Inowłodzem, wakacyjną sympatią. Było tak i teraz, choć kalendarz dołożył łaskawie prawie cały, dodatkowy tydzień!
Jak zawsze wzdłuż głównej ulicy przy rynku stanęły i teraz dziesiątki odpustowych straganów. Niegdyś na błoniach nad Pilicą, na przyległych do rynku placach rozstawiono karuzele, strzelnice. Było znacznie „bogaciej”.
Kiedyś była to niecierpliwie oczekiwana przez dzieciaki największa atrakcja. Przez cały rok składały na nią grosiki i złotówki. Drewniane, kolorowe motyle na kółkach i patyku, korkowce, kapiszony, piłki na gumce, wata cukrowa. Trzeba się było zabawić, bo po odpuście definitywnie kończyły się wakacje.
Współcześnie drewniane zabawki zastąpione zostały przez plastikowe. Odeszły w niepamięć korkowce, kapiszonowce i inne strzelające ostro hukową amunicją przyrządy, których w pewnym momencie zakazano ze względów bezpieczeństwa. Teraz prym wiodą różne gry elektroniczne. Cukrowa wata, obwarzanki pierścionki z niebieskim oczkiem i błękitnym niebem, razem z całym odpustowym folklorem, trzymają się jednak dzielnie. Zdaniem straganiarzy, każdy odpust i każdy sezon ma swój straganowo – odpustowy przebój. Jednego roku były to na przykład zmajstrowane z drewnianych elemencików różne węże i inne gady, które trzymane za ogon wiły się jak żywe w powietrzu. Innego – wypełnione helem balony, które czyhały tylko, by się wyrwać z dziecięcej piąstki i ulecieć w niebo.
I teraz wypełnione odpustowym towarem, ale też czasem interesującym rękodziełem stragany były atrakcją tak dla miejscowych, jak i dla spędzających w Inowłodzu urlop wczasowiczów. Było ich w tym roku wielu. I dla nich jednak inowłodzki odpust oznacza finał urlopowego sezonu. Była jednak szansa na zakupienie odpustowego pierścionka. To ponoć najlepsza gwarancja powrotu w to miejsce w przyszłym roku.
A będzie do czego wracać. Gwarantuje to aktualizowana stale oferta. Miejscowość zmieniła wygląd w swojej centralnej części. Wyremontowane mosty, nowy rynek robią wrażenie. Zadbano o otoczenie inowłodzkich zabytków. Była to piękna sceneria dla Festiwalu „Kolory Polski”, stałego już chyba elementu kulturalnych inowłodzkich wakacji, dla licznych rycerskich imprez organizowanych przez Kasztelanię Inowłodzkiego Zamku, miały, jak zwykle, swoich zwolenników Dni Gminy Inowłódz. Otworzyły przy rynku swe podwoje galerie artystyczne nadające obliczu Inowłodza całkiem nowych rysów spod znaku bohemy i cyganerii artystycznej. Rośnie oferta miejsc noclegowych w pensjonatach a także w gospodarstwach agroturystycznych. Są tacy, co przyjeżdżają tu od pokoleń i dziesiątków lat. Są też nowi goście zapowiadający powrót. Do zobaczenia więc w Inowłodzu nad Pilicą w przyszłym roku!

Adres

Inowłodz
97-215

Telefon

+48502591575

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Inowłodzkie rendez-vous umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Inowłodzkie rendez-vous:

Udostępnij


Inne Wycieczki i zwiedzanie w Inowłodz

  • Spala24.pl

    Spala24.pl

    Net. Travel. Place Ulica Wojciechowskiego
Pokaż Wszystkie