30/10/2024
🍒My tu tylko Parki Narodowe, Stanowe i zjawiskowe miejscówki .... a losy świata na horyzontalnym świeczniku .... 🍒
🇺🇸 Szczęść Boże DONALDZIE ...🇺🇸🤞🤞🤞
💎 Lepiej wiedzieć, niż nic nie wiedzieć ...... więc zapraszam do lektury .........💎
‼️‼️‼️
To już za tydzień! Trump czy Kamala? Tego nie wiem (choć się domyślam), mogę za to pomóc zrozumieć o co chodzi z wyborami w USA .Dlaczego Afroamerykanie głosują na Demokratów, choć ci założyli Ku Klux Klan? Po co są elektorzy i czym są swing states?
Dlaczego pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada?
Dlaczego Wtorek ?
Amerykanie niemal od zawsze głosują w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada. Dziś to zupełnie nielogiczne (dlaczego nie weekend? dlaczego nie jakiś cieplejszy miesiąc?), ale ponad dwieście lat temu miało sporo sensu. Ameryka była krajem rolniczym, a zdecydowana część farmerów musiała pokonywać długie odcinki, by dotrzeć do najbliższego lokalu wyborczego (podróże trwały często nawet dwa dni). Nie mogli ruszać w niedzielę, bo to dzień święty, czas odpoczynku. Trzeba też było zdążyć przed środą, zwyczajowo dniem handlowym. Został więc wtorek. Żeby uniknąć sytuacji, w której dzień wyborów mógłby zbiec się z Dniem Wszystkich Świętych, nie mógł to być też po prostu „pierwszy wtorek listopada”. Tak było, tak - w imię tradycji - zostało do dziś, choć 250 lat temu farmerzy stanowili 95 proc. mieszkańców USA, a dziś… 1-2 proc. No i nie muszą na głosowanie dojeżdżać konno.
A dlaczego w ogóle listopad?
To też „wina” farmerów. Wiosną i latem pracuje się w polu, w grudniu i styczniu jest za zimno, do wyboru zostały więc dwa miesiące na L (w angielskim nie są na „L”, ale nie psujmy narracji). Padło na listopad, bo to końcówka roku, lepszy moment.
Jak się wybiera prezydenta w USA?
W Polsce (i większości miejsc na świecie) wszystko jest proste: krzyżyk przy nazwisku, liczenie głosów, wygrywa A lub B, koniec emocji. Ale nie w USA. Tam wybory nie są bezpośrednie, więc zamiast na konkretnego kandydata, głosuje się na człowieka (tzw. elektora), który za nas tego kandydata wybierze. Najtęższe umysły USA, Alexander Hamilton, James Madison i spółka, tzw. Ojcowie Założyciele, wymyślili w 1787 roku Kolegium Elektorów, bo… nie byli fanami „czystej” demokracji, o czym zresztą wielokrotnie mówili i pisali („systemy rządów oparte na demokracji zawsze były niezgodne z bezpieczeństwem osobistym”, ale też: „demokracja nigdy nie trwa długo; szybko się marnuje, wyczerpuje i morduje”). Nie było internetu, telewizji, nie rozdawano też ulotek po wyjściu z metra (bo nie było metra). Skąd szary obywatel miałby wiedzieć, jakie kto ma poglądy i na kogo warto głosować? Mądrzy ludzie bali się, że ktoś sprytny zmanipuluje masę, obieca niemożliwe, zawładnie krajem i sprowadzi na manowce – a przecież dopiero co wyszli na prostą. Elektorzy to kompromis. Kompromis pomiędzy wyborami powszechnymi (bo ludzi łatwo omotać) a wybieraniem władcy przez Kongres (bo polityków łatwo skorumpować). Mieli być niezależni, ale szybko, bo jeszcze w XVIII wieku, stali się tylko narzędziami w rękach głównych partii. Tak jest do dziś.
Ilu jest elektorów?
To, ilu jest elektorów, zależy od liczby mieszkańców danego stanu. Nie wdając się w szczegóły: najmniejsze stany (plus Dystrykt Kolumbia) mają po trzech, najbardziej zaludniony, Kalifornia, 54. Łącznie, od 1964 roku, jest ich 538. By wygrać - tu prosta matematyka - trzeba więc zdobyć 270 głosów.
Czy liczba elektorów w danym stanie może się zmienić?
Tak. Co 10 lat w USA przeprowadzany jest spis powszechny, na mocy którego przydzielane są miejsca w Izbie Reprezentantów (a co za tym idzie: Kolegium Elektorów, ale mieliśmy się nie wdawać w szczegóły). W poprzednich wyborach Kalifornia miała 55 głosów elektorskich, w tych i kolejnych „tylko” 54. Ale u najmniejszych nic się nie zmienia - nawet jeśli w którymś stanie żyłoby pięć osób, i tak będą mieli co najmniej 3 głosy.
Czy to sprawiedliwy system?
Nie. Choćby dlatego, że w Wyoming, gdzie żyje ok. 580 tys. osób, na jednego elektora przypada 193 tys. osób, a w Kalifornii, gdzie żyje ok. 39 mln, na jednego elektora przypada ok. 722 tys. osób. Głos mieszkańca Wyoming „waży” więc ok. 5 razy więcej niż Kalifornijczyka.
A co znaczy, że „zwycięzca bierze wszystko”?
Dawno, dawno temu władze stanu Massachusetts (to ten z Bostonem) wymyśliły, że nie będzie proporcjonalnego rozdziału głosów. A co im tam! Kto wygra, choćby o 0,01 proc., ten dostanie wszystkie głosy elektorskie. Co to dało? Kandydaci, dotąd niespecjalnie przejmujący się tym regionem, zaczęli stawać na rzęsach, obiecywać co się da, byle zgarnąć cenną, pełną pulę w Massachusetts. Inne stany pozazdrościły im aż takiej uwagi, więc… stopniowo robiły to samo. Dziś zasada „zwycięzca bierze wszystko” obowiązuje niemal wszędzie (poza Maine i Nebraską, które jakiś czas temu wróciły do proporcjonalnego przydziału).
Co ta zasada oznacza w praktyce?
W 2020 roku Joe Biden zdobył w Kalifornii ponad 11 mln głosów; Donald Trump - 6 mln, ale... równie dobrze mógłby nie zdobyć żadnego. Nie zrobiłoby to różnicy. Zasada „zwycięzca bierze wszystko” oznacza bowiem, że czy walka byłaby wyrównana, czy na kandydata Republikanów zagłosowałoby dziesięć razy mniej osób niż na Demokratę, i tak to Biden zgarnąłby komplet głosów elektorskich – w przypadku Kalifornii było ich wówczas aż 55 (teraz, jak już wiemy, 54). Co za tym idzie: łącznie sześć milionów (!) osób, w tym tylko jednym miejscu, szło do urny wiedząc, że – wbrew sloganom popularnym http://m.in. w Polsce – ich głos NIE ma znaczenia.
Czy jest więcej stanów takich jak Kalifornia?
Zasada „zwycięzca bierze wszystko” doprowadziła do tego, że w wielu miejscach amerykańskie wybory są... nudne. To tzw. bezpieczne stany, w których losy wyborów znane są na wiele miesięcy przed wetknięciem pierwszej karty do urny. Są „stany niebieskie” (od koloru utożsamianego z Partią Demokratyczną) i „stany czerwone” (Republikanie), gdzie tendencje utrzymują się zwykle przez kilkadziesiąt lat, z rzadkimi odchyłami. Od pół wieku, a czasem i dłużej, kandydat Partii Republikańskiej wygrywa więc http://m.in. w Alabamie, Oklahomie, Utah czy Kansas, a Demokraci triumfują w Kalifornii, Minnesocie czy Nowym Jorku. Trump nie musi obiecywać niczego mieszkańcom Los Angeles, bo i tak nic z tego nie będzie miał.
Gdzie rozstrzygają się losy wyborów?
Raz na cztery lata, na kilka miesięcy najważniejsze w Ameryce stają się tzw. swing states, czyli stany wahające się. To miejsca, w których przewaga żadnej z partii nie jest na tyle duża, by móc je zlekceważyć (jak „lekceważy się” choćby Kalifornię, która na pewno będzie za Demokratami). Często się powtarzają, czasem dochodzą nowe, ale zwykle to około siedmiu-ośmiu punktów na mapie.
Jakie są „swing states” w tym roku?
Jeśli nie wydarzy się żaden kataklizm, Kamala Harris ma ok. 226 „pewnych” głosów elektorskich. Donald Trump – 219. Kandydatce Demokratów do pełni szczęścia brakuje więc 44, a jej rywalowi – 51. Wszystkie znaki na niebie i ziemi (czytaj: sondaże) wskazują na to, że losy ich rywalizacji rozstrzygną się w siedmiu stanach: Arizona (11 głosów elektorskich), Georgia (16), Nevada (6), Wisconsin (10), Michigan (15), Karolina Północna (16) i Pennsylwania (19).
Kto głosuje na Republikanów?
Republikanie to rasowi konserwatyści, obrońcy tradycyjnych wartości, takich jak rodzina czy religia. Skupiają się na ograniczaniu roli rządu w życiu obywateli, wspierają wolność ekonomiczną i są przeciwni rozbudowanym programom socjalnym. Szczególnie istotne jest dla nich prawo do posiadania broni oraz silna polityka obronna.
A na Demokratów?
Demokraci są liberalni światopoglądowo, otwarci na kwestię aborcji i praw społeczności LGBT, wspierają rozszerzenie opieki zdrowotnej, ochronę klimatu, a także interwencję rządu w gospodarkę w celu zmniejszenia nierówności społecznych. Opowiadają się za wyższymi podatkami dla najbogatszych i inwestowaniem w programy socjalne.
Dlaczego aż 90 proc. Afroamerykanów głosowało w 2020 roku na Bidena?
Jeszcze sto lat temu byłoby to nie do pomyślenia. To Demokraci zakładali Ku Klux Klan, a niemal wszyscy „ich” prezydenci byli zadeklarowanymi rasistami. O „czarnych” przedstawicielach w Kongresie nie było mowy (Republikanie mieli ich całkiem sporo). Wtedy pojawił się jednak JFK, który obiecał zniesienie segregacji i wyrównywanie szans, a w trakcie kampanii walczył o uwolnienie z aresztu Martina Luthera Kinga. Co zrobili Republikanie? Gdy zorientowali się, że uciekło im kilka milionów głosów, zmienili nieco front i… poszli po konserwatywnych Demokratów z Południa, którzy nie zgadzali się z rewolucją w partii. To, jak bardzo w krótkim czasie zmieniła się Ameryka, widać porównując poparcie obu partii w 1956 (po lewej) i 1964 roku (po prawej).
A kto wygra wybory w 2024?
Jak wspomniałem na początku - nie wiem, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Donald Trump. Wskazują na to nie tylko spadające kursy bukmacherskie (którym wierzyć warto, bo ludzie stawiają na szali swoje pieniądze), coraz częściej również sondaże - na których z kolei można polegać niespecjalnie.
[ materiał : Adrian Pudło ]
Sie macie ludzie ........
Tahoe For Life - wyprawy do USA
Zza Oceanu
www.tahoeforlife.pl