06/01/2025
Kamienie na Szaniec. Zapraszamy. Wycieczki czekają.
Wystrzałowy sylwester 1942 🎉
[UWAGA DŁUGO]
Dzisiejszej nocy minie rocznica pierwszej poważnej akcji dywersyjnej chłopców.
W sylwestrową noc kończącą rok 1942 Zośka i Rudy przeprowadzali swoją pierwszą, poważną akcję dywersyjną.
Akcja została przeprowadzona pod Kraśnikiem i była częścią większego przedsięwzięcia szerzej znanego jako akcja Wieniec II.
Użytkownicy forum www.historia.org.pl jako uczestników akcji podają:
- Ryszard Białous ps, Jerzy - dowódca
- Tadeusz Zawadzki ps. Zośka,
- Jan Bytnar ps. Rudy,
- Maciej Kuliszewski ps. Marek,
- Stanisław Kurletto ps. Góral,
- Jerzy Pepłowski ps. Jurek TK,
- Edwin Pawłowicz ps. Andrzej (kierowca)
- kierowca NN
Obserwatorzy: mjr Kiwerski ps. Oliwa kpt. Kurkowski ps. Sawa.
Zapoznajcie się z jej przebiegiem, który opisany jest w książce A. Kamińskiego 'Kamienie na szaniec'.
Wklejamy cały fragment z 'Kamieni', bez urywania i pomijania treści, dlatego też prosimy o cierpliwość i przeczytanie do końca.
"Gdy dowiedzieli się, że pierwsza akcja wyznaczona została na sylwestrową noc 1942/1943 roku, oczy zapłonęły im z uniesienia. Ale gdy w chwilę potem usłyszeli, że z ich paczki weźmie udział tylko pięciu ludzi, rozczarowanie było tak wielkie, iż nie mogli go pohamować. Wśród szczęśliwych wybrańców znaleźli się Zośka i Rudy. Alek tym razem pozostał „na lodzie”. Ci - przyśpiewując wesoło maszerowali do domu, tamten - wlókł się skwaszony i osowiały.
Mieszkanie Rudego zamieniło się w laboratorium, w którym przez kilka dni przygotowywano sylwestrową robotę. Ile pomysłowości trzeba było użyć, by nie wzbudzić zaniepokojenia rodziców i nie zdradzić się z tym, co się dzieje w pokoju młodego człowieka. A działy się tam rzeczy, które by przerażeniem przejęły, serce każdego mieszkańca kamienicy, gdyby wiedział. Pod okiem instruktora przygotowywano miny do wysadzania torów kolejowych, sporządzano zapalniki elektryczne i czyniono szereg innych przygotowań, o których nie ma potrzeby rozwodzić się na tych kartkach. W pewnej popołudniowej godzinie pod jednym z sąsiednich domów stanęło niczym nie wyróżniające się auto. Do auta Zośka i jego towarzysze znieśli kilka paczek. W parę minut później pędzili już ulicami miasta w kierunku Pragi, a potem jedną z szos na wschód. Zima tego roku była łagodna. W zatłoczonej budzie auta było ciepło i wesoło. Wszyscy śmiali się i dowcipkowali. Czuli się świetnie. Zajechali na miejsce, w okolicę Kraśnika, grubo przed północą.
Rozpoznanie przeprowadzone zawczasu stwierdziło, że najodpowiedniejszym miejscem na wywołanie katastrofy jest wielki łuk zakrętu toru, przebiegający lasem. Właściwa dla roboty pora wypadała na godzinę między północą a trzecią rano. Auto wjechało w bezdroże leśne i tam stanęło. W odpowiednich miejscach wystawiono ubezpieczenie. Wszyscy inni zabrali się do zakładania kilku min w pewnych od siebie odstępach. I dopiero teraz stwierdzono popełnienie niedorzecznego przeoczenia. Ziemia była zamarznięta, a nie wzięto ze sobą kilofów. Nie było jednak czasu do długich namysłów. Zabrano się więc raźnie do podkopywania torów za pomocą... pilników, noży kieszonkowych, nawet korby samochodowej. Mróz wzrastał, kopano więc energicznie.
Rudy ubezpieczał robotę.
Stał samotnie nad torem, wysunięty o sto metrów od kolegów. Dłużył mu się czas, marzł. Naraz wydało mu się, że słyszy jakieś kroki. Wstrzymał oddech.
Niewątpliwie ktoś idzie. Miga zresztą światło kieszonkowej latarki.
- Ładny początek - myśli Rudy i zdenerwowanie wzmaga w nim niepokój. Co robić? Ostrzec kolegów, czy działać samemu? O, gdy się jest pierwszy raz na takiej robocie, lepiej nie odgrywać bohaterskiej roli! Więc tak cicho, jak tylko może, posuwa się Rudy w kierunku pracujących. Chwila szeptania, krótki rozkaz i trzech ludzi wysuwa się nieco naprzód. Widać już wyraźnie idącego wielkiego mężczyznę.
Jeszcze chwila i - trzej młodzi ludzie usiłują stłumić chęć do śmiechu. Nie ulega żadnej wątpliwości, że idący mężczyzna jest „zawiany” i że wraca z jakiegoś wesołego Sylwestra. Otrzeźwiał w Jednej chwili, gdy w świetle własnej latarki ujrzał lufy skierowanych doń pistoletów. Przez kilka godzin musiał biedaczysko marznąć w „areszcie” dywersyjnym pod otwartym niebem.
Robota skończona, miny założone. Zapalniki włączone, obserwatorzy wystawieni. Praca gotowa akurat na właściwy czas. Z dalekiego świata idzie charakterystyczne dudnienie, gra szyn i ciężkie sapanie nadjeżdżającej lokomotywy. Obserwator Zośka pierwszy raz w życiu pełni tę funkcję, więc we wzruszeniu i natężeniu stara się wszystkimi zmysłami właściwie określić sytuację. Nie wolno mu popełnić błędu. Nie wolno spowodować wybuchu ani wcześniej, ani później, tylko we właściwej sekundzie, jeśli ciężki wysiłek wielu dni ma dać owoce. Pociąg jest już tuż-tuż.
Zośka chłonie go wzrokiem, wstrzymując ze wzruszenia oddech.
Jeszcze pięćdziesiąt metrów, jeszcze trzydzieści, jeszcze dziesięć.
- Ognia! - wrzeszczy całą siłą płuc, by przekrzyczeć sapanie lokomotywy. Miner, nie mniej od obserwatora wzruszony, włącza zapalnik elektryczny i z przestrachem stwierdza, że wybuch nie następuje. Zapalnik zawiódł! Odruchowo szarpie za przewód elektryczny, by uruchomić dołączony doń zapalnik pociągowy. Spóźniony o niecałą sekundę wybuch, wstrząsa powietrzem, jak huk najpotężniejszych gromów.
Ogień i żelazo wytryskują tuż sprzed lokomotywy: Udało się! Udało się! Chaos huków i zgrzytów miesza się z potężnym trzaskiem łamanych wagonów i z łomotem walących się z szyn wozów. Zośka wraz z innymi pędzi co sił do kłębowiska pogruchotanych i rozwalonych wagonów pociągu towarowego i ciska butelkę z zapalającym płynem. W minutę potem szereg wozów płonie mocnym, czerwonym światłem, a w blaskach pożaru widać wyraźnie wywaloną na bok lokomotywę, spiętrzone w nieładzie wagony. Sześć z nich pogruchotanych i wywróconych w rowie. Z paru wyrwanych boków wygląda niemiecki sprzęt wojenny, sprzęt, którego przeznaczeniem był front w Rosji. Ich pierwsze zadanie dywersyjne wykonano ze stuprocentowym powodzeniem. Tak właśnie, jak być powinno.
W tę sylwestrową noc kilkanaście takich samych jak oni zespołów wykonuje pod ogólnym dowództwem podpułkownika Oliwy (Jan Wojciech Kiwerski) tę samą robotę.
Odjechali. Punktualnie o godzinie 24 samochód zatrzymał się w białym polu: żołnierze stanęli w szeregu, kierownik dywersji, podpułkownik Oliwa odebrał w chwili narodzin nowego roku wojskową przysięgę od szofera, który tą akcją zaczynał służbę. Był to jeden z nielicznych i pierwszy w roku 1943 uroczysty, moment dla wojska Polski Podziemnej: uczestnicy zdawali sobie sprawę z wyróżnienia, jakie ich spotkało, iż mogli tak właśnie spędzić noc sylwestrową. Będą ją długo pamiętali...
Samochód wraca do Warszawy z pośpiechem.
Nagle... szarpnięcie w bok, zgrzyt kół, gwiazdy na niebie pędzą w dół, ziemia unosi się ku górze. Nogi, kolana, głowy - wszystko jednym kłębowiskiem. I... cisza. Szofer, ulegając ogólnemu nastrojowi radości, wziął w niej fatalny udział i oto auto leży wywrócone w rowie o dwadzieścia kilometrów od wykolejonego pociągu. Dowódcy wyprawy żołądek podszedł pod gardło, gdy uświadomił sobie, że każdy z pasażerów wywalonego do rowu auta ma w kieszeniach po parę granatów. Na szczęście - nic się złego nie stało. Ludzie byli cali, a w samochodzie tylko popękały resory. Wyciągnąwszy wóz wracali na nim w tempie trzydziestu kilometrów na godzinę. Gdybyśmy napisali, że powrót ten odbywał się w całkowitym spokoju i powadze, napisalibyśmy nieprawdę. Służba w dywersji, jeśli ma być dobrą służbą, wymaga drobiazgowego i dokładnego wyszkolenia, starannego przygotowania pomocy technicznych, a nade wszystko cierpliwego i dokładnego rozpoznania. Sam akt dywersyjny trwa chwilę, jego przygotowanie - całe tygodnie, a nawet miesiące. "
Pod postem sprzed kilku lat pan Piotr zamieścił aktualne (wówczas) zdjęcia miejsca akcji, zachęcamy do przejrzenia: https://www.facebook.com/kamienienaszaniec/photos/a.564693403578538.1073741829.139028106145072/609309699116908/?type=3&theater