Subiektywny Przewodnik z Prowincji

Subiektywny Przewodnik z Prowincji Nazywam się Janek Szajowski. Z wykształcenia jestem historykiem. Z zamiłowania regionalistą, przewodnikiem i pilotem wycieczek.

Doktorant na UMCS w Lublinie.Zapraszam do wspólnego poznawania prowincji bliskich i dalszych, polskich i nie tylko :)

https://www.youtube.com/watch?v=ZMaaLBv08TEPora na całkiem nowy, lekko zagraniczny odcinek że Słowacji 🇸🇰☺️🚙⛰️🏞️☀️🏡
23/07/2023

https://www.youtube.com/watch?v=ZMaaLBv08TE

Pora na całkiem nowy, lekko zagraniczny odcinek że Słowacji 🇸🇰☺️🚙⛰️🏞️☀️🏡

Po dłuuugiej przerwie zabieramy Was w kolejną podróż. Nie będziemy rozwodzić się czemu tak długo nie było nowych odcinków, po prostu były inne zajęcia itd.Ja...

Już o godzinie 18.30, zapraszam na premierę nowego filmu. Tym razem na warsztat idzie Doliną Środkowej Wisły i jej osobl...
09/04/2023

Już o godzinie 18.30, zapraszam na premierę nowego filmu. Tym razem na warsztat idzie Doliną Środkowej Wisły i jej osobliwości 😉

Moi Drodzy,W ramach wielkanocnego nic nie robienia, mamy dla Was nową propozycję turystycznej aktywności. Naszą trasę, po raz kolejny definiować będzie dolin...

Ten profil raz ożywa, raz obumiera. Teraz po raz 3 (a jak to mówią do trzech razy... I tak dalej...) będzie ożywiony. Po...
13/03/2023

Ten profil raz ożywa, raz obumiera. Teraz po raz 3 (a jak to mówią do trzech razy... I tak dalej...) będzie ożywiony. Pojawiła się nowa formuła, na tyle twórcza i ciekawa, że jest plan aby kontynuować ją i rozwijać, tak więc do rzeczy:

https://youtu.be/21rLxGxYgAo

Co mogę powiedzieć: film trwa ponad 20 minut, więc mam nadzieję że Was nie zabiję nudą i jakimiś błędami (które wprawne uczy uchwycą, a bystre oczy zobaczą). Tym razem serio starałem sie wyeliminować jak najwięcej błędów merytorycznych, a kto mnie zna wie, że nie chowam za pazuchą kartek z notatkami, już wolę sie pomylić niż czytać jakieś skrypty.
Także jeśli chcecie poświęcić ponad 20 minut życia na TO, to zaparzcie herbatę, otwórzcie piwko (Ci pełnoletni wyłącznie!) i zapraszam do oglądania 🙂

Jeśli chodzi o efekty audio i wizualne, to oklaski nie do mnie, a do mojego Brata 😉

Miłego oglądania i ukłony! 🙂

Trasa: Radomyśl nad Sanem – Dąbrowa Rzeczycka – Ulanów – Rudnik nad Sanem – Stalowa WolaW kolejnym materiale zapraszamy na podróż po chyba jeszcze mniej odkr...

Objazdówka w najkrótszy weekend w 2021 roku.Mapa do śledzenia trasy: https://www.google.com/maps/d/u/0/edit?mid=1hivMmKe...
14/01/2022

Objazdówka w najkrótszy weekend w 2021 roku.

Mapa do śledzenia trasy: https://www.google.com/maps/d/u/0/edit?mid=1hivMmKez7Dq9w0vT1cJM9CjdL38x6DpB&usp=sharing

Co można zrobić z krótkim zimowym weekendem, kiedy nie leje i przez parę chwil świeci słońce? Można na przykład wyruszyć pod Sandomierz.

Sandomierz to całkiem wdzięczne miejsce. W 3.5 godziny można tu bez większego łamania przepisów dojechać z Warszawy jeśli ruszy się w Sobotę koło 6.30 rano, w jakieś niespełna 2 godziny dojedziemy tu z Lublina czy Puław, szybko z Rzeszowa, z Krakowa też ze 3 godziny. Ten program był realizowany na trasie: Puławy – Janowiec n/Wisła – Solec nad Wisłą – Tarłów – Ożarów – Międzygórz – Ossolin – Klimontów – Sulmierzyce – Koprzywnica – Sandomierz – Solec n/Wisła – Puławy. Całość przebytych kilometrów to około 260 km samochodem.

Trasa jest doskonała do realizacji o każdej porze roku, nawet w tak krótki i chłodny dzień, gdyż nagromadzenie zabytków na niej jest naprawdę imponujące. Opis trasy będzie przebiegał zgodnie z układem zdjęć. Życzę miłej lektury do zimowej herbaty :)

Przez Polskę żółtodrożną. Lubię jeździć stałe trasy a każdym razem inaczej. Czasem trzeba trochę nadłożyć: 20,30, 80 km,...
07/01/2022

Przez Polskę żółtodrożną.

Lubię jeździć stałe trasy a każdym razem inaczej. Czasem trzeba trochę nadłożyć: 20,30, 80 km, jednak zawsze inaczej. Najlepiej przez nieturystyczne.

Są miejsca, którymi się ludzie chwalą. Jestem stąd, czy stąd.... Z Zakopanego, z nad morza, z Wrocławia. A ja lubię takie miejsca, co nikt się nie chwali, wschodnie łódzkie, radomskie, tarnobrzeskie. Takie wszystko trochę zapuszczone, pokryte patyną, lekko podchmielone, czasem wulgarne, z zabetonowanym skwerkiem, lub ze starym parkiem. Z cmentarzem ładnie zachowanym albo na park przerobionym. Z trudnym dziedzictwem lub cudem zachowane. Takie miejsca, że jak już dojedziesz, to czujesz się jak odkrywca. A to kościół, a to synagoga, domy równo ułożone w rządku, bez pastelozy i relkamozy, a czasem bajzel aż oczy bolą.

300 km - po drodze chopinowskie wierzby i łowickie chałupy. Skierniewicka 12-piętrowa pasteloza, z pobrzmiewającym z tyłu głowy motywem z Alternatyw 4. Autostrada mijana pod kątem prostym , bez możliwości wjazdu, zupełnie jak portal między dwoma światami, ale bez kontaktu z otoczeniem, senne muzeum, zamek pod stadionem, dziwny układ ulic i myślenie jak to było jak książę Siemowit z dworem zajeżdżał i ta myśl że na pewno lepiej, jakoś miejsko, teraz to już tylko echo przeszłości.

Za Rawą jeszcze inaczej. Ludzi mniej, droga wąska, teren faluje, chyba już nie Mazowsze... Ale co? Ciągła potrzeba podporządkowania. I myślę, może Ziemia Sieradzka? Czy to już Wielkopolska na chwilę? Lubię tak myśleć, stawiać granicę w myślach. Wymyślone linie, granice, choćby i fantastyczne ale świat jakoś porządkują.

Za lasem jest dolina. Inna, trochę jak nie z tej pogranicznej bajki. Senny rynek z wielkimi drzewami. Nie wycięli, ale już chyba zrewitalizowali. Kawy nie wypijemy, dziś zamknięte: i bar i poczta, do galerii każą dzwonić, ale po co przerywać letarg. Po piwo można pójść: do synagogi. Jakoś o dziwo nie przeszkadza mi to, jest w jakiś sposób prawdziwe. Jak zdjęcie zrobić z zewnątrz miejscowe chłopy jakoś podejrzliwie łypią. Może starozakonny przyjechał i się cieszy? Podejrzane. W środku dekoracje sprzed wieków nad słoikiem z pulpetami. Może tak musi być? Połączenie nowego i starego, użyte na nowo, nie niszczeje, nie marnuje się, a może profanacja? A co za różnica w tej chwili...

Na koniec przejście w inną epokę, za miastem, po kamiennej drodze, na górce pod cmentarzem stoi smukły świadek 900 ostatnich lat. Świadek? Może nie całkiem, może podmurówka tyle widziała. Reszta pieczołowicie odbudowywana była po kolejnych wojnach: Szwedach, Rusach, Prusach i kogo tam jeszcze nadali. Jednak stoi, strzeliście i majestatycznie, a dole płynie Pilica i tiry sennie suną czerwoną 48 z Tomaszowa do Radzynia, ze wschodu na zachód i na opak. Znikąd do nikąd....

Dalej na Radom ludzi wciąż mało... Nawet pasów na 48 nie ma, bo i po co, czasem mignie jakaś współczesna karawana, nawet z Satu Mare. I miasteczka jakby jeszcze bardziej przysadziste i senne. Tylko kościoły jakieś takie majestatyczne w tym całym marazmie interioru, górują z daleka, jakby pilnując tego prowincjonalnego, radomskiego aż do bólu spokoju.

I tak jedziemy przez prowincję, zawsze trochę inaczej, zawsze trochę odkrywając, zawsze trochę szukając i myśląc jak to było kiedyś a jak jest teraz. A jak jest, a jak mogłoby być. Dopóki jeszcze się toczy to jechać będziemy, a co.

PS. A jako suplement cukierkowa relacja z przelotu przez prowincje: Zamek (a raczej wieża zamkowa) z Rawy Łódzko-Mazowieckiej, inowłodzkie klimaty i nieregulowana Pilica w styczniowym słońcu.

28/06/2020

Subiektywny spacer śladem puławskich Żydów już za nami. Dzięki wszystkim za udział mimo strasznego upału. Do połowy sierpnia będzie przerwa ale juz pod koniec wakacji znów ruszymy w teren 🌲🌳😉 tym razem pobłądzimy trochę w lesie i może nawet zrobimy kiełbasę na ognisku 🍖

07/06/2020

Nie było żadnych filmików od miesiąca. Cóż. Na swoje wytłumaczenie mogę powiedzieć tylko, że maj był okresem na gromadzenie nowych materiałów, nowe podróże i efekty z nich będą publikowane teraz dość regularnie na stronie. Zmieniony został program do obróbki video. Jest lepszy, nie będzie już tylko gadającej głowy. Niestety w zamian za darmowe użytkowanie, będzie nałożony na film znak wodny. Jeślu tylko pojawią się środki i możliwości by go usunąć, tak też się stanie.

Tymczasem zapraszam Was na krótką wycieczkę do Iłży. Małego miasteczka położonego dziś na samym południowym skraju województwa mazowieckiego. Zobaczycie co łączy biskupów, fajans i poezję erotyczną. Zaprszam :)

Pierwszy dzień, pierwszego dnia dwudniowego wyjazdu, podczas 3 dnia majówki w ratach :D Czyli trasa: Puławy - Janowiec -...
02/06/2020

Pierwszy dzień, pierwszego dnia dwudniowego wyjazdu, podczas 3 dnia majówki w ratach :D Czyli trasa: Puławy - Janowiec - Solec nad Wisłą - Ożarów - Sandomierz - Połaniec - Otałęż - Szczucin - Dąbrowa Tarnowska - Tarnów (tylko Góra św. Marcina) - Zawada - Tuchów - Brzanka - Binarowa - Biecz - Zagórzany - Łużna - Staszkówka - Ciężkowice - Kąśna Dolna- Bruśnik - Jamna

Trasa intensywna, nawet jak na samochód, ale jak malownicza :)

Kochani... Trochę długo była cisza ale to w związku z gromadzeniem nowego materiału. Pora więc na obiecane odleglejsze w...
26/05/2020

Kochani... Trochę długo była cisza ale to w związku z gromadzeniem nowego materiału. Pora więc na obiecane odleglejsze wojaże... ;)

Dąbrowa Tarnowska - małe miasto powiatowe na północno-wschodnim krańcu województwa małopolskiego. Region dąbrowski jest jednym z najuboższych w całym województwie. Samo miasto zamieszkuje je nieco ponad 10 tys. mieszkańców. Leży przy prowadzącej w Beskidy trasie nr 73 z Kielc do Tarnowa. Zdecydowanie nie jest to miejscowość turystyczna. W samym regionie rozpoznawalną na świecie "markę turystyczną" udało się wytworzyć jedynie w malowanej wsi Zalipiu, które moim subiektywnym zdaniem jest ciut przereklamowane. Oczekiwania turysty względem owej kolorowej wsi są zdecydowanie większe, aniżeli to co faktycznie ma ona do zaoferowania. Jednakże nie krytyka owego mitu zalipiańskiego jest celem owego postu. Jego bohaterem będzie pewien niezwykły niemal tak samo barwny budynek z powiatowej Dąbrowy, zwanej także Tarnowską.

Widziałem go zawsze od jakiś 15 lat... Najpierw straszył... Ścisłe centrum miasta, a w nim za blaszanym płotem masywny, szary, ewidentnie walący się gmach. Ewidentnie różny od pozostałej małomiasteczkowej, ubogogalicyjskiej zabudowy miasta, uzupełnionej skromnymi blokowiskami. Naprzeciwko niego porośnięta zielskiem przestrzeń, z której gdzieniegdzie wystają posępne kamienne płyty.

Pamiętam także jak około 10 lat temu zmienił się on nie do poznania. Odzyskał swój dawno utracony blask. Stając się jednocześnie największą atrakcją turystyczną w mieście i najbliższej okolicy.

Mowa tu oczywiście o dąbrowskiej, murowanej synagodze chasydzkiej. Nie byle jakiej, bo ponoć największej jaka zachowała się w Polsce do dnia dzisiejszego. (Jeśli ktoś ma inne dane niech się podzieli, ja mam takie ale nie dam głowy że gdzieś nie zachowała się większa bożnica). Jej budowę ukończono 1 kwietnia 1863 roku, więc obecnie ma ona dokładnie 157 lat. Jest najwspanialszym przykładem wielokulturowej przeszłości miasta i całego Powiśla Dąbrowskiego. Jednak Żydzi pojawili się w Dąbrowie już około 200 lat wcześniej. Ich liczba tutaj na przełomie wieku XIX i XX, była doprawdy imponująca i sięgała aż 80% ogółu mieszkańców. Rozmach i rozmiar opisywanej tu synagogi wskazuje na znaczną zamożność społeczności.

Fundatorem świątyni był Izaak Stern. Projekt wykonał żydowski architekt Abraham Goldstein. Przetaczający się przez Powiśle Dąbrowskie front I Wojny Światowej, także odcisnął piętno na synagodze. Zaraz po zakończeniu działań wojennych, niejaki Gold zasponsorował jej gruntowną odbudowę. W latach 30. XX wieku dobudowano do niej z kolei wspaniałe dwukondygnacyjne krużganki wraz z wieżami, które po dziś dzień są jej głównym znakiem rozpoznawczym z zewnątrz.

Odtworzony niemal w pełni wystrój i dekoracje owej świątyni to prawdziwa perełka. Polichromie zachowały się i zostały w pełni odrestaurowanie w sieni przejściowej, sali modlitewnej oraz na obu kondygnacjach babińca, będącego dziś klatką schodową. Według tradycji malowidła mieli wykonać malarze sprowadzeni z Włoch oraz bracia Fenichel z Mielca.

Na spłaszczonym sklepieniu sali głównej zachowało się tondo z dwukrotnym przedstawieniem orła w locie: u dołu nad gniazdem z pisklętami, przy tym inskrypcja: „Jak orzeł, co gniazdo swoje ożywia, nad pisklętami swoimi krąży, rozwija swe skrzydła i bierze je, na sobie samym je nosi” (Pwt 32,11), powyżej z młodymi na skrzydłach, przy tym inskrypcja: "Wyście widzieli, co uczyniłem Egiptowi, jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie" (Wj 19,4). Na suficie widnieje także Lewiatan połykający własny ogon, będący symbolem czasów mesjańskich.

Na ścianie południowej zachowało się XX-wieczne malowidło przedstawiające menorę, gdzie symetrycznie do niej na ścianie północnej znajduje się stół na chleby pokładane opatrzony inskrypcją: „I uczynisz wokoło listwę na cztery palce szeroką i zrobisz wieniec złoty dokoła dla tej listwy” (Wj 25,30). Na tych ścianach w bliskim sąsiedztwie wschodniej znajdują się międzywojenne przedstawienia instrumentów muzycznych.

Na ścianie wschodniej zachowały się dwie inskrypcje fundacyjne, obejmuje dwie kamienne, polichromowane tablice; w skróconej wersji ponadto na elewacji wschodniej (relief w tynku, litery pomalowane) oraz w oculusie ściany wschodniej (blacha ażurowa), wszystkie pierwotne, z chronogramem 652, który odpowiada dacie 1864-1865. Na balustradzie galerii dla kobiet zachowały się inskrypcje z personaliami osób, które wykupiły stałe miejsca w synagodze. Na pozostałych ścianach zachowały się liczne malowidła przedstawiające sceny biblijne, w tym widoki miejsc świętych, których zachowało się 16, z czego połowa w babińcach. Jedną z popularnych scen jest potop, symbolizujący koniec kataklizmu, a także „Nad rzekami Babilonu”, która jest przedstawiana jako pejzaż z widokiem miasta i przepływającą obok rzeką, przy której rosną wierzby, a na nich zawieszone są instrumenty muzyczne. Synagoga jest także jedną z siedmiu w Polsce, w której zachował się pełny cykl zodiakalny. Ciekawym zjawiskiem jest wyobrażenie skorpiona, przedstawianego jako jaszczurka lub krokodyl. Na jednej ze ścian zachowało się przedstawienie kosza z pierwocinami plonów.

Fasadę flankują dwie narożne wieże smukłe wieże na rzucie kwadratu, nieznacznie przewyższające połacie dachu. Przykrywają je daszki namiotowe, które zasłaniają niskie attyki. u szczytów obydwu wież znajdują się płaskorzeźby biblijnych zwierząt, obok których widnieją wyryte w tynku hebrajskie napisy: lampart, jeleń, orzeł i lew. Pomiędzy wieżami znajduje się kolumnowy portyk z trójkondygnacyjną galerią, wspartą na czterech masywnych kolumnach. na szczycie budynku znajduje się dekoracja w kształcie tablic Dekalogu.

Lata II Wojny Światowej przyniosły jak w dziesiątkach podobnych galicyjskich sztetli, kres długiej historii społeczności żydowskiej. W Dąbrowie zostało utworzone getto. W 1942 roku znakomitą większość miejscowych Żydów wywieziono w ostatnią doczesną podróż do obozu zagłady w Bełżcu. Pozostała ich garstka (180 osób), kilka miesięcy później została rozstrzelana na miejscowym kirkucie, co zostało na nim upamiętnione tablicą. We wrześniu 1943 getto rozwiązano. Zdewastowany w znacznej mierze został cmentarz. Macewami Niemcy wykładali chodniki, a także basen na rzeczce Breń. Synagoga zamieniona została na magazyn, co zapobiegło jej całkowitemu zniszczeniu, pomimo dokonanej wcześniej dewastacji. Wojnę przeżyło tylko około 150 dąbrowian żydowskiego pochodzenia, spośród 2 500 przedwojennych mieszkańców. Większość z nich mimo to, już nie powróciła do miasta.

Jednak zdążył się wyjątek. Do Dąbrowy zdecydował się powrócić Samuel Roth wraz z rodziną. Był on - jak sam siebie określił ostatnim pobożnym dąbrowskim Żydem. Urodził się w 1920 roku w nieodległej gminnej Radgoszczy. W czasie wojny był więźniem obozów w Oświęcimiu, Płaszowie, Pustkowie, Gliwicach i w Blachowni. Cudem udało mu się przeżyć tę drogę śmierci i powrócić w rodzinne strony. Garstka ocalałych z Rothem na czele początkowo modliła się w zniszczonym gmachu synagogi lecz w latach 50. zabroniono im tego. W 1972 roku Roth utworzył Sztibl - czyli Dom Modlitwy w swoim prywatnym mieszkaniu. Działał on do jego śmierci w 1995 roku. Jego pochówek był ostatnim jaki miał miejsce na dąbrowskim kirkucie. Zamknął się wraz z nim pewien ważny etap w dziejach miasta i regionu. Sztibl przez pewien czas przed utworzeniem muzeum w synagodze, pełnił jeszcze funkcję izby pamięci.

Roth po wojnie zaczął gromadzić pamiątki po dąbrowskich Żydach. Jego zbiory, często bardzo cenne można podziwiać na jednej z wystaw w Centrum Spotkania Kultur.

Wyremontowana została w latach 2010 - 2013, przy udziale środków unijnych oraz miejscowego samorządu, ocaliły ten wspaniały zabytek przed całkowitą ruiną i pozwoliły utworzyć w tych historycznych murach Centrum Spotkania Kultur, które oprócz historii miejscowych Żydów, prezentuje także historię całego Powiśla Dąbrowskiego. Myślę więc, że jadąc tędy po raz kolejny w góry, nie zawahacie się zatrzymać na krótkie zwiedzanie w Dąbrowie Tarnowskiej, do czego serdecznie Was zachęcam. :)

Relikty niemieckiej przeprawy z II Wojny Światowej i zawiłe dzieje kościołów w Chotczy DolnejDziś zapraszam na krótką wy...
07/05/2020

Relikty niemieckiej przeprawy z II Wojny Światowej i zawiłe dzieje kościołów w Chotczy Dolnej

Dziś zapraszam na krótką wycieczkę do kolejnego ciekawego miejsca położonego na lewym brzegu Małopolskiego Przełomu Wisły – do Chotczy Dolnej. Sama miejscowość jest położona w powiecie lipskim w województwie mazowieckim. Ciężko to dotrzeć bez samochodu. Autobusy i busy kursowe w zasadzie tu nie zaglądają z wyjątkiem jednego popołudniowego kursu z Lipska i jednego z Radomia. Odległość od Puław czy Lublina jest znaczna, a odległość od najbliższego mostu czy przeprawy promowej jest na tyle odległa, że przyjazd tu własnym autem jest póki co najdogodniejszą opcją.

Wieś jest bardzo stara (jej historia sięga co najmniej XIII wieku). Jej ciekawa nazwa wywodzi się najprawdopodobniej od imienia: Chotek lub Chocimir. Hipotezy o jakoby „turbolechickim”, indyjskim pochodzeniu nazwy, które niestety można zaleźć na lokalnych tablicach informacyjnych, zdecydowanie należy włożyć między bajki...
Pewnie jest natomiast, że już w głębokim średniowieczu istniała przy ujściu Iłżanki do Wisły osada z kościołem parafialnym, który swym zasięgiem miał obejmować nawet odległe Sienno, dziś leżące na drugim krańcu powiatu. Wskazują na to także relikty niewielkiego grodziska w pobliskiej wsi Gniazdków, mocno jednak nadszarpnięte na przestrzeni wieków przez Wisłę. W samej Chotczy próżno szukać zabytków bardzo starych. Najstarszym z nich jest murowana kaplica z połowy XVIII wieku pw św. Trójcy, zwana „kaplicą przy Wiśle”. Ponoć została ona wybudowana w nowym miejscy, po pożarze pierwotnego drewnianego kościoła mającego jeszcze rodowód średniowieczny. Zaledwie kilka lat temu kaplica ta funkcjonowała jako trwała ruina (ubytki w dachu, brak podłogi, odrapane ściany, brak ogrodzenia). Obecnie została gruntownie wyremontowana i zabezpieczona przed dalszym niszczeniem.

Na początku XX wieku wyznaczono nową lokalizację dla budowy dużego, murowanego z cegły, choteckiego kościoła parafialnego na drugim końcu wsi. Nowe miejsce było bezpieczna, daleka od kapryśnego nurtu rzeki. Nowa inwestycja nie miała jednak zbyt wiele szczęścia. Świątynia wybudowana w latach 1911 – 1914, była niszczona najpierw w I Wojnie Światowej, a kilkanaście lat później, dużo mocniej także podczas drugiego światowego konfliktu. Po krwawych i intensywnych działaniach wojennych, które miały miejsce podczas forsowania Wisły latem 1944 roku, pozostały w murach świątyni wyraźne ślady po eksplozjach pocisków. Są wyeksponowane w nich po dziś dzień, co jest nie lada gratką dla miłośników historii najnowszej. Zniszczenia wojenne były na tyle dotkliwe, że dopiero w latach 70. zdołano zgromadzić odpowiednie środki, pozwolenia i ostatecznie przywrócić kościół parafianom dopiero w roku 1976.

Na najciekawsze i najbardziej tajemnicze ruiny w Chotczy, natrafimy schodząc nad rzekę za XVIII-wieczną kaplicą. Próżno informacji na ich temat szukać w postawionej obok kościoła parafialnego tablicy informacyjnej.

Otóż bezpośrednio przy solidnym wale przeciwpowodziowym oraz w samym nurcie Wisły, widać pozostałości dwóch podpór mostowych oraz jednej izbicy do kruszenia lodu na rzece. Sama znajomość podstawowej historii tego miejsca wyklucza funkcjonowanie w tym miejscu jakiejkolwiek przeprawy przez Wisłę w Chotczy. Przed wojną były budowane przeprawy w Kamieniu, na wysokości Solca, od dawna przeprawiano się przez rzekę także w Puławach. Jednakże na przestrzeni dziejów w Chotczy nie funkcjonowała jednak żadna stała przeprawa mostowa ani promowa na lubelski brzeg. Pytanie więc skąd w tym miejscu takie solidne kamienne podpory i izbice? Dlaczego w zasadzie kompletnie nic nie wiadomo o działającym moście w tym miejscu?

Na podstawie dość skromnych dostępnych danych udało się ustalić, że jest to jedna z większych inwestycji infrastrukturalnych III Rzeszy Niemieckiej na tym terenie. Mianowicie ten nigdy nie dobudowany most, miał być kluczowy fragmentem nowo projektowanej linii kolejowej z Lublina do Radomia, która na wysokości Chotczy miała przekraczać Wisłę. Aż dziwne, że do tej pory to zagadnienie nie doczekało się opracowania przez miejscowych regionalistów, w końcu budowa nowej linii kolejowej z przeprawą przez tak dużą rzekę, nie jest małym przedsięwzięciem. Budowa miała rozpocząć się w 1942 roku i miała trwać aż do roku 1944, kiedy to jej przerwanie wymusiła posuwająca się coraz szybciej na wschód radziecka kontrofensywa. Zagadnienie nowej linii kolejowej, która miała stanowić alternatywne połączenie Lublina i Radomia jest nadzwyczaj ciekawe. Na forach znajduję informację o jakoby zbudowanych już nasypach w okolicy Chotczy i Ciepielowa, jednak wymaga to potwierdzenia. Interesujący jest także jej planowany przebieg na Lubelszczyźnie. Czy miała być wytyczona w zupełnie nowym miejscu, czy miała może pokrywać się w jakimś stopniu z liniami już istniejącymi, np. z nałęczowską wąskotorówką? Tego na ten moment nie wiem, ale zamierzam dokładniej zbadać tę kwestę.

Nie wiadomo po dziś dzień, kto wykonywał większość prac przy jej budowie. Na ile byli to po prostu robotnicy przymusowi z Baudienstu, który ponoć byli skoszarowani pod Chotczą, a w jakim stopniu wykorzystywano przy pracach miejscową ludność, bądź innych więźniów lub jeńców wojennych? Więcej na ten temat pytań niż odpowiedzi i ta konkretna tajemnica z Małopolskiego Przełomu Wisły czeka wciąż na swoje odkrycie i opisanie.

Idzie sobie człowiek niczego nieświadomy nad Wisłą na wsi, a tu nagle z rzeki wystają potężne, stare betonowe podpory mo...
03/05/2020

Idzie sobie człowiek niczego nieświadomy nad Wisłą na wsi, a tu nagle z rzeki wystają potężne, stare betonowe podpory mostowe. I to w miejscu, gdzie nigdy wcześniej nie było żadnej przeprawy.

Krótkie śledztwo i wychodzi na to, że mamy do czynienia z arcyciekawą i kompletnie zapomnianą tajemnicą III Rzeszy.

O tym na Subiektywnym już wkrótce ;)

„ŹRÓDEŁKO”, czyli wywierzyska krasowe w Lipsku Jeszcze niedawno gdyby ktoś zapytał mnie czy jest jakiś powód, dla któreg...
26/04/2020

„ŹRÓDEŁKO”, czyli wywierzyska krasowe w Lipsku

Jeszcze niedawno gdyby ktoś zapytał mnie czy jest jakiś powód, dla którego warto odwiedzić powiatowe Lipsko, czyli jedno z najdalej oddalonych od Warszawy miasteczek województwa mazowieckiego, powiedziałbym, że nie. Przez Lipsko po prostu przejeżdża się jadąc w Góry Świętokrzyskie czy do Sandomierza. Okazuje się jednak, że jest tu przynajmniej jedno ciekawe miejsce.

Niedawno wnikliwie wertując dokładniejsze mapy regionu, natknąłem się na zaznaczone na nich uroczysko na skraju miasta, pod prostą, choć dosyć intrygującą nazwą „źródełko”. Przejeżdżając po okolicy, postanowiłem sprawdzić to miejsce. Oczekiwałem raczej, że będzie ono dość przeciętne, jednak na szczęście moje przypuszczenia się nie sprawdziły.

"Źródełko" położone jest w dolinie rzeki Krępianki w tzw. Borze Soleckim, na wschodniej granicy miasta. Sama Krępanka to mała rzeka, mająca niespełna 36 km długości. Tworzy ona malowniczą dolinę, wcinającą się dosyć głęboko w wapienne podłoże między Lipskiem a Solcem. Ponadto jej porośnięte gęstym lasem łęgowym brzegi i rozlewiska są atrakcyjną ostoją dla dzikiego ptactwa. Ów Bór Solecki, to dawny las przekazany przez polskiego monarchę mieszkańcom królewskiego miasta Solca. Mogli oni z niego przez długie dziesięciolecia swobodnie korzystać do swoich portrzeb. Kres temu przyniósł brzemienny w skutkach potop szwedzki, który bardzo poważnie spustoszył okolicę. Przywilej ten po nim mocno ograniczony. Żeby częściowo ocalić las, zezwolono wycinanie drzew jedynie na konieczną odbudowę domostw. Wycinka w jakimkolwiek innym celu została zakazana. Można to uznać więc, za jedną z pierwszych prób ochrony przyrody w regionie :)

Określenie „Źródełko” zdecydowanie nie oddaje w pełni skali tego miejsca. Owe źródełko to naprawdę duże jak na te rejony Polski wywierzysko krasowe. Po za tym mniejszych i większych źródeł jest tu co najmniej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset. Podobne znane mi miejsce, znajduje się na lubelskim brzegu Wisły we wsi Wrzelowiec w powiecie opolskim, ale zarówno jego obszar jak i wydajność są sporo mniejsze od lipskiego. Również i ono nie jest szerzej znane, po za gronem lokalnych mieszkańców.

Wywierzysko samo w sobie jest formą przyrody nieożywionej, powstającą na skutek procesów krasowych. Źródła krasowe pojawiają się w miejscach, gdzie woda krążąca po pustkach krasowych oraz szczelinach, natrafia na przeszkody nie do pokonania, czyli np. skały nieprzepuszczalne. Płynąc zazwyczaj pod ciśnieniem, woda wydostaje się na powierzchnię terenu. Cechami charakterystycznymi wywierzysk jest bardzo duża wydajność, wyróżniająca je spośród zwykłych źródeł, a także wpływająca na ich atrakcyjność turystyczną. Największe i najwydajniejsze wywierzyska w Polsce są w górach. Niektóre tatrzańskie, osiągają nawet wydajność nawet kilkuset litrów na sekundę.

Interesujące nas wywierzysko w Lipsku jest nieporównanie mniejsze. Zajmuje łączną powierzchnię około 450 m2. Jego wydajność to raptem 30 l/sek. W porównaniu z Tatrami wypada blado, ale nie zapominajmy jednak, że jesteśmy na niżu, a okoliczny teren jest tylko lekko pagórkowaty. Występowanie zjawisk krasowych na tym obszarze jest związane z wapiennym podłożem. Woda wypełnia liczne szczeliny i otwory w wapieniu, powodując ponadto jego erozję. Identyczne pochodzenie mają więc także wywierzyska w nieodległym Wrzelowcu.

Temperatura wody w „Źródełku” jest stała i wynosi od 6 do 8 st. C. Analiza chemiczna wykazała ponadto, że jest ona nie tylko zdatna do picia, ale także zawiera sporo cennych mikroelementów. W jej składzie dominuje przede wszystkim wapń ale pojawia się także magnez, sód i potas. Nie są to wielkie ilości i woda jest raczej średnio, aniżeli wysoko zmineralizowana. Niemniej na pewno jest dobrej, a nawet bardzo dobrej jakości. Gdyby taka woda miała płynąć w naszych kranach, byłoby całkiem nieźle :)

Całość miejsca została już nieco zagospodarowana. na miejsce prowadzi nowo zbudowana asfaltowa droga. Można nieodpłatnie wejść na specjalnie wybudowaną kładkę nad rozlewiskiem, żeby zobaczyć jak woda intensywnie wybija w wielu miejscach spod ziemi. Wrażenie jest świetne, bo wygląda to jak malutkie piaskowe gejzery. Woda jest bardzo czysta więc wszystko widać doskonale.

Są wokół uroczyska także ławeczki, stoliki i nawet miejsce ogniskowe. Jednak bliskość miasteczka i brak domów w promieniu kilkuset metrów, powodują, że często zaglądają tu tzw. „dobre chłopaki” i jest wokół trochę bajzel i przepełniony śmietnik, którego pewnie jak zwykle nie wiadomo kto ma opróżniać... :/ Na szczęście widać, że jest już zamontowany na miejscu monitoring, więc dewastacja i zaśmiecanie, być może zostaną tym samym ograniczone.

Pora na wizytę w okolicy Solca Sandomierskiego, czyli dzisiejszego Solca nad Wisłą :) - Przystanek 1 - - KOLONIA NADWIŚL...
25/04/2020

Pora na wizytę w okolicy Solca Sandomierskiego, czyli dzisiejszego Solca nad Wisłą :)
- Przystanek 1 -
- KOLONIA NADWIŚLAŃSKA -
To maleńka wioska położona przy kolejnej strategicznej drodze wojewódzkiej nr 900, (kończącej się jak większość podobnych dróg strategicznych w nurcie królowej polskich rzek). Trudno tu dojechać, gdyż nawigacja kieruje z mostu w Solcu drogą zamkniętą dla ruchu po wale przeciwpowodziowym. Trzeba ją zignorować i dojechać do w Raju i następnie pojechać około 1 km drogą na Ostrowiec Św.

Wieś nie wyróżniałaby się niczym szczególnym gdyby nie znajdujący się w niej kościół pw św. Stanisława ze Szczepanowa. Kompletnie zapomniana murowana budowla, leżąca po części na prywatnej posesji (co dodaje jej niepowtarzalnego charakteru) pochodzi co prawda z "tylko" XVIII wieku, ale tu jej „typowość” kończy się. Świątynia jest utrzymana jako trwała ruina. Zadaszone jest jedynie prezbiterium, wewnątrz prosty krzyż i stół ołtarzowy. Wg dostępnych informacji, a jest ich bardzo niewiele, jeszcze kilka lat temu w dniu 8 maja (dzień św. Stanisława) odbywała się jedyna msza w opuszczonym już dziś zupełnie kościółku.

Skąd taka szczególna więź tego zapomnianego miejsca ze świętym patronem Polski? Żeby znaleźć odpowiedź, trzeba zajrzeć na drugi brzeg rzeki, do położonego naprzeciw na stromej nadrzecznej skarpie Piotrawina. Ze znajdującym się tam gotyckim kościołem pod wezwaniem św. Stanisława ze Szczepanowa jest związana ciekawa historia. Za życia Stanisław miał nabyć na lubelskim brzegu rzeki (w rejonie dzisiejszego Kamienia, Janiszowa, Piotrawina) dobra na rzecz biskupstwa krakowskiego od Piota Strzemieńczyka z Janisze(o)wa. Ich właściciel zwany był potocznie Piotrawinem lub Piotrowinem. Po jego śmierci pierwotnego rodzina miała zacząć upominać się o zwrot majątku od biskupa, który jakoby bezprawnie miał rościć sobie do niego prawa. Początkowo nie dawano wiary jego słowom, wiec Stanisław odizolował się od kilka dni w celu modlitwy i postu, po czym kazał udać się do grobu Piotra i nakazać jego otwarcie. W następstwie Piotrawin miał powstać z grobu osobiście dać świadectwo prawdomówności świętego.

Historia jest zupełnie niesamowita i jest wręcz chyba nieco heretycka. (Trudno nie uznać za herezję historii, w której zwykły człowiek wskrzesza zmarłego, w dodatku w sprawie poświadczenia przynależności doczesnego majątku). Nie mniej legenda sama w sobie jest nader barwna i interesująca. Samej wsi Piotrawin wraz z kościołem, będzie poświęcony osobny artykuł.

Według jeszcze jednej legendy, lub raczej przeinaczenia pewnych wcześniejszych podań, Kolonia Nadwiślańska jest to miejscem, gdzie jakoby miał zostać w późniejszym czasie osądzony sam późniejszy święty. Jak wiadomo miał on zostać później poćwiartowany, przez króla Polski Bolesława Śmiałego, podczas odprawiania nabożeństwa.

Z historycznego punktu widzenia jest to jednak zupełnie niemożliwe, ale cóż legendy rządzą się swoimi prawami. Przy najbliższej wizycie w Piotrawinie więcej miejsca poświęcę tej historii, zwłaszcza że uważam za stosowne rozprawić się z mitem nieskazitelnego świętego biskupa i złego króla, który jest głęboko zakorzeniony w naszej świadomości. Cóż, historia czasem zakręca w zupełnie nieoczekiwanym kierunku...

Co do samej wsi. Dziś to tylko kilka domostw położonych nad wiślanym brzegiem. Z całą pewnością w średniowieczu i jeszcze w wiekach późniejszych miejsce to leżało na wyspach rzecznych, a przez pewien czas nawet na lubelskim brzegu Wisły. Wówczas z kolei pobliski Solec leżał nad samą rzeką czerpiąc duże profitu z tak strategicznego położenia. Kolonia Nadwiślańska natomiast położona była pośród wielkich wiślanych rozlewisk.

O samej kolonii i zapomnianym kościele próżno szukać informacji w powszechnie dostępnych źródłach. Nawet nie ma na miejscu żadnej tablicy informacyjnej o świątyni. Szkoda... Miejsce ma spory potencjał i dopiero czeka na swoje odkrycie, jak cały region solecki, któremu będę poświęcał uwagę w najbliższym czasie :)

Adres

Puławy
24-100

Godziny Otwarcia

Poniedziałek 09:00 - 17:00
Wtorek 09:00 - 17:00
Środa 09:00 - 17:00
Czwartek 09:00 - 17:00
Piątek 09:00 - 17:00
Sobota 09:00 - 17:00
Niedziela 09:00 - 17:00

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Subiektywny Przewodnik z Prowincji umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Subiektywny Przewodnik z Prowincji:

Widea

Udostępnij


Inne Przewodnicy turystyczni w Puławy

Pokaż Wszystkie