10/06/2023
Ostatnia doba rejsu, to wreszcie żegluga z wiatrem. Rzeszowiak zawinął w czwartek do Reykjaviku kończąc chwilowo zmagania z oceanem. Od dziś ekipa toruńska pod dowództwem Mirka Raka zaczyna nowy rozdział. W planie okrążenie Islandii. Pomyślnych wiatrów!
A dzielna czwórka za kilka godzin wsiada do samolotu, po powrocie zapewne podzielą się z nami wrażeniami ze swojego, szczególnego pod wieloma względami etapu. Czekamy.
Tymczasem, dla podtrzymania atmosfery, trochę wspomnień z okresu wspólnego pływania Rzeszowiaka i Patagonii.
Przed przeskokiem z Szetlandów na Wyspy Owcze zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek w porciku Cullivoe położonym dwie mile od północnego wyjścia z cieśniny Bluemull Sund. Stąd obie jednostki wyruszyły w kierunku Faroe Islands. Określenie " w kierunku" wymaga żeglarskiego podejścia do sprawy. Z tego bowiem namiaru wiało tak koło szóstki, więc w tym kierunku iść się nie dało. Dało się iść w kierunku najpierw Svalbardu, potem w stronę Jan Mayen ; trzeba mieć wyobraźnię, żeby to jakoś pogodzić :). Więc, jak już drzewiej bywało, każdy szukał swojej drogi według własnych możliwości i konwój szybko uległ rozproszeniu.
Wiatr duł swoje, my jechaliśmy swoje i tak przy szybkości 4-6 węzłów odległość do Torshavn zmniejszała się w tempie 1- 2 mil na godzinę. Ale nikt nie narzekał, bo tym razem założyliśmy, (przynajmniej na Patagonii), że silnika słuchać nie chcemy.
Po dobie samotności na rozkołysanym oceanie na ekranie AIS pojawiła się sylwetka jakiejś jednostki. Zbiegło się to w czasie z wykonywaniem zwrotu, bo wiatr, zgodnie z prognozą, zaczynał wreszcie nabierać korzystnego dla nas kierunku - odkręcał już dosyć znacznie na północ. Teraz więc dopiero laicy mogą docenić żeglarski kunszt nawigatora - wywindować się jak najwyżej na północ pod niekorzystny wiatr, aby w odpowiednim czasie załapać się z tym , który poprowadzi nas już dokładnie w zamierzonym kierunku.
Prawdę powiedziawszy, innej alternatywy i tak nie było, ale zawsze to fajne uczucie, kiedy udaje się płynąć zgodnie z wcześniejszym planem, a wiatr dostosowuje się do prognoz!
Tak więc po wykonaniu zwrotu, zaczęliśmy baczniej przyglądać się sylwetce na ekranie plotera. W miarę zbliżania się przybywało danych, aż wreszcie pojawiła się nazwa : RZESZOWIAK !
Wyobraźcie to sobie : po półtorej doby samotności spotykacie na środku Północnego Atlantyku pierwszą jednostkę i jest nią wasz towarzysz podróży!
Wołanie na radiu nic nie dało, więc przeprosiwszy się z silnikiem dołożyliśmy gazu, aby przeciąć jego drogę. Na ploterze jednostki prawie się pokrywały, w naturze - nie ma nic. Wlazłszy na nadbudówkę wytrzeszczaliśmy oczy aż do bólu, wreszcie ktoś pierwszy zauważył malutkie czerwone światełko co raz skrywające się w falach i zachmurzonym, ciemnym horyzoncie. Z czasem stawało się ono coraz wyraźniejsze, potem zarysowała się sylwetka jachtu pod żaglami i wreszcie do światła czerwonego dołączyło drugie - zielone.
Dobrze, że przy tych wszystkich emocjach wpadł mi do głowy pomysł, żeby sfilmować jednostki na pełnym oceanie. Wiała już tylko trójka, fali prawie nie było, w tych warunkach można zbliżyć się na odległość zdjęciową. Pamiątka została.
Od tej pory płynęliśmy już razem, aż do Torshavn. Wiatr siadał, pakowaliśmy się w sam środek potężnego wyżu. Nikomu to nie przeszkadzało, bo promienne słońce zajmowało coraz większą powierzchnię nieboskłonu, a ocean wygładzał się w oczach. Na horyzoncie rysowały się już wyraźnie szczyty Faroe. W jednej chwili zapomnieliśmy o trudach tej przeprawy i naczelnej myśli - byle bliżej portu. Ale teraz - do portu? - a po co ? Teraz jedziemy na ryby!
Czwarta rano, nad nami pełne słońce na tle jasnego nieba, pod nami ocean gładki jak stół, obok nas zielone zbocza Faroe z nielicznymi kolorowymi domkami, przed nami perspektywa udanego połowu, a w nas radość, radość, radość. Chce się żyć! Po dwóch godzinach wiadro pełne dorszy, kilka makreli, karmazyn i coś na kształt węgorza. Jak to smakowało....
A w załączeniu próbka tych emocji - na ekranie plotera i w naturze.
Pozdrawiam
Cpt. BB