24/05/2022
W imieniu dzików i własnym dziękuję za ten tekst 👌✨
W ostatnim czasie dostaję od Was dużo wiadomości, zdjęć i relacji ze spotkań z dziczymi mamami i ich dziećmi. Większość tych wiadomości podszyta jest nutką strachu, ale i ekscytacji i pewnego wzruszenia ze spotkania. Te dwie ostatnie emocje są bardzo uzasadnione, wszak to piękne, opiekuńcze zwierzęta, a co z tym strachem? Czy jest uzasadniony? Czy powinniśmy bać się dzików?
Po masakrze dzików zgotowanej w 2017 roku przez ówczesnego ministra środowiska przez długi czas spotkania z dzikami byly dla mnie rzadkością. Z lasów w mojej okolicy prawie zniknęły charakterystyczne miejsca żerowania, babrzyska odwiedzane od lat zarosły i znikneły. Dopiero od ubiegłego roku wszystko zaczyna wracać do normy i dziki widuję coraz częściej, a las wygląda tak, jak powinien, porządnie zryty i przekopany przez włochate ryjki.
Nie tak dawno na świat przyszło kolejne pokolenie dzików, które pozostaje cały czas w bliskim towarzystwie dziczych super matek. Zielony wiosenny las zachęca do spacerów i do zapuszczania się w coraz dziksze i niedostępne miejsca. Nic dziwnego, że nasze drogi często się krzyżują.
Lochy z młodymi to jedne z najbardziej legendarnych, obrosłych w historie z dreszczykiem zagrożeń. Każdy chyba słyszał o szarżującej rozwścieczonej dziczej matce, gotowej poturbować nieuważnego turystę. Słyszał o tym chyba każdy i prawie każdy z nas trochę się tych dzików boi. Osobiście nie znam nikogo, kto byłby bezpośrednim świadkiem takiego ataku. Nie twierdzę, że to niemożliwe, bo takie przypadki się zdarzały, jednak w moim odczuciu lubimy przerysowywać i nadawać swoją interpretację dziczym zachowaniom.
Lochy z młodymi spotykałem niezliczona ilość razy. Zazwyczaj wchodząc w ich pobliże, zupełnie nieświadomie płoszyłem je niechcący, a te zwiewały aż się kurzyło. Czasami jest tak, że maluchy, które nie nabyły jeszcze lęku przed człowiekiem nie uciekają na mój widok i zestresowana mama kwiczy, chrumka, robi zrywy w bok, aby zachęcić maluchy do ucieczki, co zazwyczaj działa.
W ten weekend będąc nad morzem znowu spotkałem te wspaniałe zwierzęta. Kolega przyniósł mi żabę zieloną, którą roztropnie wyłowił z fal Bałtyku ratując jej życie (sól zawarta w wodzie morskiej śimiertelnie zatruwa żaby). Wziąłęm więc płaza i popędziłem do najbliższego słodkowodnego zbiornika położonego za wydmami. Zbliżając się do jeziora widziałem świeżo zbuchtowaną ściółkę, ewidentny ślad obecności dzików i już po chwili w nisko rosnących różach pojawiły się małe pasiaste prosiaczki. Wystrzeliły mi spod nóg pędząc w różne strony, kwicząc jakby je ktoś ze skóry obdzierał, zapewne w panicznej ucieczce nieźle pokłuły się pędami róży. Spanikowane maluchy w 3 sekundy zwabiły dwie ogromne lochy, które wyłoniły się niewiadomo skąd i staneły jakieś 7-8 metrów ode mnie. Teren bylł otwarty, pod moimi nogami plątały się zdezorientowane pasiaki. Jednej z loch chyba udało się zebrać do kupy całe swoje potomstwo i po odliczeniu zniknęła w trzcinowisku zamykając pasiaty kordon. Druga z matek rozpacziwie nawoływała i dawała sygnał do odwrotu małym gamoniom zbłąkanym w różanym labiryncie. Choć mówimy różnymi językami, wyraźnie rozumiałem, co przerażone matka mówi swoim dzieciom , ale też co mówi do mnie. Była ogromna. Miała podniesiony ogon i wykonywała krótkie zrywy w miejscu imitujące szarżowanie. To sygnał "nie zbliżaj się do moich dzieci, stój tam gdzie stoisz". W końcu kwikające małe torpedy wypadły z gąszczu i zniknęłu zostawiając matkę sam na sam ze mną. Ostatnie spojrzenie w oczy i odwrót za dzieciakami w trzciny.
Nie lubię określenia atak w stosunku do zachowania zwierząt. Jeśli doszłoby do bliższego spotkania, byłoby ono wywołane przeze mnie i moją nieuwagę lub zachowanie wynikające z paniki. To ja byłbym atakującym agresorem a dzik broniłby swojego potomstwa. Jak każda matka, również ludzka, której dzieci zostały zaatakowane.
Stojąc tak rozglądałem się za drzewami, na które mogłbym się wspiąć. Nie miałbym szans aby dobiec do któregoś szybciej niż dzik. Ten i wiele innych przykładów, których doświadczyłem pokazuje jak bardzo zwierzeta nie chcą konfrontacji. Wykorzystuja cały arsenał gestów i dźwięków aby powiedzieć nam, że nie chcą wchodzić nam w drogę, ale jeśli przekroczymy granicę, to są gotowe.
Problematyczna może być obecność psa. Jeśli prowadzicie go na smyczy, to powinniście jak najszybciej oddalić się w przeciwnym kierunku, jeśli natomiast puściliście psa luzem, niestety może dojść do sytuacji, w której locha będzie broniła maluchy przed agresorem. Dlatego naprawdę nie powinniśmy spuszczać psów ze smyczy w lesie, szczególnie teraz kiedy pełno w lesie młodych dzików, jeleni, saren i innych maluchów.
Co robić, gdy spotkamy dziczą rodzinkę? Ominąć szerokim łukiem, poobserwować z bezpiecznej odległości i cieszyć się ze spotkania. Bez pośpiechu, bez paniki pamiętając, że słodki mały pasiasty warchlaczek nie chce (a tym bardziej jego mama ) być dotykany, głaskany, czy brany na ręce.
Życzę Wam, abyście doświadczyli takich spotkań i poszukali w sobie spokoju i roztropności, która z traumatycznego i pełnego lęku zamieni takie spotkanie we wspaniałą i piękną przygodę.