20/08/2021
Dwudziesty dzień sierpnia 1943roku, miejscowość Sieczychy...
To właśnie wtedy zginął Tadeusz Zawadzki...
Oto relacja dokumentującą śmierć tego wspaniałego chłopca:
"Jest godzina 19.30. Zbiórka. Podział broni; pouczenie lekarza, jak się zachować w przypadku zranienia. O godzinie 20 - odmarsz. Kolumna posuwa się w idealnym porządku i w całkowitej ciszy, starannie ubezpieczona. Na przedzie kroczą w zwartej grupce Zośka, Andrzej Morro, Długi i Maciek. Idą leśną drogą. Mrok gęstnieje coraz szybciej. Od posterunku żandarmerii dzieli ich tylko osiem kilometrów. Wyszli na polną drogę. Jest już zupełnie ciemno. Posuwają się tak cicho, że nie słychać najmniejszego brzęku, żadnych głosów. Tylko serca biją nieco szybciej niż zwykle i tylko czoła są bardziej niż zwykle skupione. Mija czas... [...]
Na skraju wsi, o - tam, w tym wielkim drewnianym baraku mieści się posterunek żandarmerii. Zośka z dwoma dziesiątkami ludzi poprowadzi natarcie. [...]
Zapowiada się „gładka robota”. [...]
Ostatnie instrukcyjne ruchy ramienia, ostatni szept rozkazu. Dalej nie można - już tylko kilkadziesiąt kroków dzieli od wrogów. Po werandzie wolno chodzi wartownik. No, w imię Boże, zaczynamy! Zośka krótko błyska latarką. [...]
Furtka! Zośka kopie nogą drzwi, skacze na próg, czując za sobą tupot dziesiątka stóp towarzyszy broni. Strzał z okna! Wali coś w pierś! Zapiera oddech...
Jak cuglami szarpnięty koń, wpiera się Zośka stopami w deski werandy i powoli skręca półobrotem. Słania się ku ścianie. [...]
Bezsilne, omdlałe ciało osuwa się spod ściany ku ziemi...
Zdobycie posterunku żandarmerii w Sieczychach było jednym z najpiękniejszych zwycięstw Zośki. Całkowicie udana akcja.
Tylko jeden człowiek z całego polskiego oddziału przelał w tej bitwie krew: Zośka."
(A. Kamiński - Kamienie na szaniec)
"Piaszczystą mazowiecką drogą wlecze się zaprzęgnięty w jednego konia chłopski wóz. Na nim - stygnące ciało dowódcy wyprawy na Sieczychy, Zośki. Dookoła wozu idą w milczeniu jego towarzysze. Mrok sierpniowej nocy rzednie, na wschodzie niebo nabiera tonów jasno niebieskawych. Idą przygarbieni, poszarzali, z rękami na deskach wozu, na kłonicach, na uprzęży konia. Gdy teren się wznosi, natężają mięśnie, aby dopomóc koniowi. Mijają pola i laski świerkowe. Andrzej Morro ostrożnie unosi głowę poległego, moszcząc ze słomy wgłębione podwyższenie. Gdy bladość świtu pozwoli wyraźnie dostrzec szczegóły, Długi zdejmie kurtkę i przykryje nią pierś Zośki.
Wiadomość o tym, że Zośka poległ, w ciągu kilkudziesięciu godzin obiegła w Warszawie wszystkich jego przyjaciół i bliskich. Przejmujący ból i ostry niepokój szarpał serca. Zdawało się, że jakaś katastrofa zawisła nad braterską gromadą młodych ludzi.
Przecież zginął ktoś, do kogo się tak bardzo garnęli, kto urzeczywistniał to wszystko, do czego tęsknili, czego pragnęli, co było ich marzeniem. [...]
Przez dwa tygodnie na kilkuset zbiórkach warszawskich Szarych Szeregów najpierw jak nakazał rozkaz - minutowa cisza. A potem - już bez rozkazu - modlitwa i krótkie uwagi o tym, który poległ."
(A. Kamiński - Zośka i Parasol).
Pamiętajmy o nim, nie tylko w dzień jego śmierci.
Był wspaniałym przyjacielem, dowódcą, człowiekiem.
Oddał życie za wolną Polskę, czy my postąpilibyśmy tak samo?
Tadeusz Zawadzki „Zośka”...
Od jego pseudonim swoją nazwę wziął harcerski batalion walczący w Powstaniu Warszawskim.
Urodził się 24 stycznia 1921 w Warszawie w domu państwa Zawadzkich- Józefa i Leony (z domu Siemieńskiej). Uczył się początkowo w Szkole Ziemi Mazowieckiej. W 1933 roku rozpoczął naukę w Państwowym Gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie, gdzie należał do 23 Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Bolesława Chrobrego, tzw. Pomarańczarni.
Zdał maturę w 1939 roku. We wrześniu ‘39 wyruszył na wschód.
Jednocześnie w grudniu 1939 i w styczniu 1940 uczestniczył w akcjach małego sabotażu tajnej organizacji lewicowej Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej. Od stycznia do lipca 1940 łącznik w komórce więziennej ZWZ (zorganizowanej przez kpt. Zygmunta Hempla i Halinę Starczewską-Chorążynę, a kierowanej później przez Kazimierza Gorzkowskiego).
W marcu 1941 wszedł wraz z kierowaną przez siebie drużyną do "Szarych Szeregów" i objął tu komendę nad Hufcem "Mokotów Górny" w Okręgu Południe Chorągwi Warszawskiej. Hufiec ten natychmiast włączył się do Organizacji Małego Sabotażu "Wawer", w której "Zośka" był komendantem Obwodu Mokotów Górny w Okręgu Południe. W tym czasie Tadeusz był jednym z najwybitniejszych wykonawców głośnych akcji "Małego Sabotażu". Za największą liczbę "kotwic" wymalowanych na terenie swojej dzielnicy, otrzymał od Komendanta Głównego "Wawra" Aleksandra Kamińskiego honorowy pseudonim "Kotwicki".
Wraz ze swoim hufcem uczestniczył także w akcji "N". Po ukończeniu kursu podharcmistrzowskiego ("Szkoła za Lasem") w maju - czerwcu 1942 otrzymał z dniem 15 sierpnia 1942 stopień podharcmistrza i pseudonim instruktorski "Kajman".
13 września 1942 urządził dla swojego hufca całodzienne ćwiczenia polowe w Lasach Chojnowskich pod Warszawą.
W wyniku reorganizacji Chorągwi Warszawskiej Szarych Szeregów w listopadzie 1942 pod pseudonimem "Tadeusz" został hufcowym Roju "Centrum", dowódcą Grup Szturmowych Chorągwi Warszawskiej (składających się z 4 hufców) i jednocześnie zastępcą por. "Jerzego" - wojskowego dowódcy GS-ów, czyli Oddziału Specjalnego "Jerzy", jednego z Oddziałów Dyspozycyjnych utworzonego w tym samym czasie Kedywu KG AK.
Po ukończeniu Zastępczego Kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty mianowany w styczniu 1943 kapralem podchorążym.
Od 1942 studiował na Wydziale Chemii Państwowej Wyższej Szkoły Technicznej - czyli tajnej Politechniki Warszawskiej.
Aresztowany przypadkowo w końcu czerwca lub na początku lipca 1943, przez tydzień lub dwa więziony był w poprawczym obozie pracy przy ul. Gęsiej (KL Warschau - "Gęsiówka"). Po ukończeniu pierwszego wojennego kursu harcmistrzowskiego otrzymał stopień harcmistrza. W tym czasie mianowany podporucznikiem rezerwy piechoty.
Cytat umieszczony na zdjęciu pochodzi z rozkazu Komendanta Warszawskiej Chorągwi Szarych Szeregów.
Całość można przeczytać tutaj:
https://www.facebook.com/notes/kamienie-na-szaniec/rozkaz-komendanta-warszawskiej-chorągwi-szarych-szeregów-ws-śmierci-zośki/551336798247532
_____________________________________
Akcja "Taśma".
Kierownictwo walki konspiracyjnej powzięło decyzję zlikwidowania jednej nocy sieci ponad dziesięciu posterunków żandarmerii niemieckiej na północno- wschodniej granicy Generalnej Guberni. Do wykonania tego zadania wyznaczono, prócz oddziałów będących do dyspozycji na miejscu, parę oddziałów warszawskich.
My zajmiemy się jednym, konkretnym aspektem akcji, tym, który odbył się w miejscowości Sieczychy.
"Jednym z wyznaczonych był oddział Zośki. Zośka, nauczony lekcją czarnocinską, pilnuje najdrobniejszych szczegółów przygotowawczych. Dla celów szkoleniowych oddziałem dowodzić będzie Andrzej Morro. Zośka ma pójść w charakterze obserwatora. Tym niemniej teraz, w czasie żmudnych przygotowań, trzyma oko i rękę na wszystkim. Nie może się zdarzyć żadne niedopatrzenie, żadna zła kalkulacja, żaden błąd. „Ich” posterunek znajduje się pod Wyszkowem. Mieści się we wsi Sieczychy, w dużym drewnianym budynku, gdzie kwateruje około dwunastu żandarmów. Aby wykluczyć czynnik opóźnienia - Zośka rozpoczyna koncentrację swego oddziału w lasach na trzy dni przed uderzeniem. Odjazd!
Zaczyna się druga połowa sierpnia. Lato jest pełne słońca. Dnie są upalne, noce ciepłe.
We wszystkich sadach, obok których przechodzi Zośka, pełno jabłek.
Gałęzie aż uginają się od owoców. Młodzi ludzie objadają się papierówkami, są szczęśliwi z wyrwania się z miasta i podnieceni czekającą ich przygodą.
Temperaturę uczuć podnosi świadomość, że nie tylko oni jedni stoczą ten nocny bój.
Podobnych walk będzie na pograniczu dziesiątek. Oczywiście mowy nie ma, żeby się wobec pozostałych oddziałów zbłaźnić. Biwakują w wielkim lesie, owianym wspomnieniami 1863 roku. Tradycja okoliczna nazywa te miejsca Linią Powstańców.
Gdy młodzi ludzie siedzą wieczorem przy ognisku, nie sposób jest odpędzić myśli od tamtych z 1863. [...]
Andrzej Morro i Maciek szepcą o Alku. Ten by się tu świetnie czuł. Sęki chrustu trzaskają w ogniu. Dym mile podnieca nozdrza. Można tak leżeć na kocach zapatrzonym w ognisko godziny całe. Płomienie migocą blaskami na twarzach skupionych wokół ognia. Co się kryje poza tymi oczyma, wpatrzonymi w płomień? [...]
Zośka, jak zwykle, nie odzywa się. Słucha tylko i dorzuca do
ognia chrustu. Robi się już późno. Odmówili modlitwę, odśpiewali pieśń wieczorną i zaczęli grupkami oddalać się na spoczynek. Andrzej Morro poszedł sprawdzać czujki.
Następny dzień - 20 sierpnia 1943 roku - dłużył się nieskończenie. Nikt nie mógł się wychylić z lasu, by nie wzbudzić podejrzeń.
Porządkowanie broni zajęło tylko chwilę czasu. Leżeli więc w plamach słońca lub w cieniu drzew i czekali.
Nareszcie! Jest godzina 19.30. Zbiórka. Podział broni; pouczenie lekarza, jak się zachować w przypadku zranienia. O godzinie 20 - odmarsz. Kolumna posuwa się w idealnym porządku i w całkowitej ciszy, starannie ubezpieczona. Na przedzie kroczą w zwartej grupce Zośka, Andrzej Morro, Długi i Maciek. Idą leśną drogą. Mrok gęstnieje coraz szybciej. Od posterunku żandarmerii dzieli ich tylko osiem kilometrów. Wyszli na polną drogę. Jest już zupełnie ciemno. Posuwają się tak cicho, że nie słychać najmniejszego brzęku, żadnych głosów. Tylko serca biją nieco szybciej niż zwykle i tylko czoła są bardziej niż zwykle skupione. Mija czas...
- W tej cholernej dywersji nie można żyć jednolitym, prostym, żołnierskim życiem, ciągła huśtawka rozdwojenia: żołnierz-cywil, dowódca-mama, pistolet- szkoła...
- Ciicho! - syczy Zośka.
Mijają znów dziesiątki minut. Celowo wikłają krok, aby nie wbijać w ziemię rytmu.
Od idącego na przedzie ubezpieczenia błyska ostrzegawcze światełko:
Uwaga! Zeszli w bok. Stanęli. Nadsłuchują.
Powoli mija ich jadący rowerem niemiecki żołnierz. Przejeżdża w odległości kilkudziesięciu kroków. Nic nie widzi, nic nie słyszy. Pedałuje spokojnie.
Zniknął. Idą dalej. Wschodzi księżyc. Z minuty na minutę robi się jaśniej.
Zapowiada się cudowna noc. W księżycowej poświacie Zośka dostrzega wyraźne zarysy twarzy swych najbliższych towarzyszy. Ten Długi wzrostem przypomina Glizdę-Alka. Nie, jest trochę niższy. I nie taki radujący się życiem, jak Alek.
Za to Maciek - ma zupełnie ten sam typ odwagi co Alek. Cóż za szaleńcy! Andrzej Morro? Drugiego takiego jak Rudy już nigdy nie będzie, ale - Morro ma jednak w sobie coś z Rudego. To jego „swędzenie mózgu”... Rudy... Rudy...
- Daj jabłko, w gardle mi zaschło - mruczy do Długiego. Długi podaje Zośce jabłko. Ten je...
W świetle księżyca rysują się wyraźnie kontury pierwszych chat. Tu gdzieś musi być jar, gdzie przeczekają ostatek czasu.
Czasu tego jest „jak lodu”. Wyprawa dobrze przygotowana przebiega w spokoju i ładzie.
Czarnocin się nie powtórzy! Jar - to podstawa wyjściowa do natarcia. Na skraju wsi, o - tam, w tym wielkim drewnianym baraku. mieści się posterunek żandarmerii. Zośka z dwoma dziesiątkami ludzi poprowadzi natarcie. Andrzej Morro będzie w ubezpieczeniu. Obie grupy wchodząc do jaru, oddzielają się, zalegają obok swych dowódców, czekają, jest jeszcze czas.
Z mroku wyłaniają się sylwetki dwóch zwiadowców i zbliżają się do Andrzeja Morro.
- Wszystko w porządku. Śpią, jest ich dziesięciu czy dwunastu. Wszyscy w baraku. Wartownik kręci się, włazi i wyłazi z domu. Uzbrojony w karabin. Zośce błyszczą oczy. Maćkowi bielą się w uśmiechu zęby. Zapowiada się „gładka robota”.
Dochodzi północ. Już pora.
Andrzej Morro podchodzi do Zośki, daje znak. Zośka unosi się, za nim jego ludzie. Każdy od dawna wie, co ma robić. Zośka wyjmuje colta, podaje Andrzejowi Morro dłoń i wspina się ku górze, na pole, poza jar. Ludzie za nim, w odstępach sekcjami. Cudowna noc...
Drzewa, pola, łąki, niedaleko chałupy - wszystko w blasku! Ostrożnie skradają się polami, wybierając miejsca zacienione przez krzaki i drzewa. Półzaciemnione okna na posterunku świecą jak latarnia morska, przyciągają jak magnes. Coraz to widoczniejsze, coraz bliższe, hipnotyzują.
Ostatnie instrukcyjne ruchy ramienia, ostatni szept rozkazu. Dalej nie można - już tylko kilkadziesiąt kroków dzieli od wrogów. Po werandzie wolno chodzi wartownik. No, w imię Boże, zaczynamy! Zośka krótko błyska latarką.
Jeden z młodych ludzi unosi się z ziemi, robi zamach ramieniem - i pada.
Kilogramowy granat - filipinka - wali pod płot baraku. Sekunda ciszy i .. Błysk!
Płomień! Potężny huk! Dym i kurz... Wybuch - to przerażenie wrogów, wybuch - to znak do szturmu. Powinni się zerwać, pędzić, strzelać! Nikt się nie rusza... Są oszołomieni potęgą wybuchu. Przywarli do ziemi jak urzeczeni. W łomocie serca - bezwolni... W izbie - wrzask. W oknie miga hełm wartownika z karabinem. Jasne pioruny! Ten śmiertelny bezwład
chwili kryzysu... To samo co pod Arsenałem i w Celestynowie! - Naprzód! - wrzeszczy Zośka nienaturalnym głosem i oderwany od ziemi pędzi ku furtce. Odrętwienie znikło. Zerwał się Maciek, pędzą inni.
Furtka! Zośka kopie nogą drzwi, skacze na próg, czując za sobą tupot dziesiątka stóp towarzyszy broni. Strzał z okna! Wali coś w pierś! Zapiera oddech...
Jak cuglami szarpnięty koń, wpiera się Zośka stopami w deski werandy i powoli skręca półobrotem. Słania się ku ścianie. A obok, w czującym zwycięstwo pędzie przebiegają jego ludzie, wpadając do izb. Strzał po strzale... Gęsto... Wrzaski strachu i wybuchowe krzyki bitewnego upojenia... Głosy stają się coraz dalsze, coraz cichsze... W głowie wzmaga się szum, przed oczyma blaski i cienie. Czy to się zbliża postać zwycięskiego Maćka, czy też idzie szaleniec Alek? Nie... To Długi szybko nadchodzi od pola, Alek, czy Długi? Rudy! Rudy! To na pewno on...
Złocista, rozwichrzona czupryna - to on! Nareszcie znów razem, w walce.
Kochany... Teraz.. ja... ranny... Bezsilne, omdlałe ciało osuwa się spod ściany ku ziemi...
Zdobycie posterunku żandarmerii w Sieczychach było jednym z najpiękniejszych zwycięstw Zośki. Całkowicie udana akcja. Tylko jeden człowiek z całego polskiego oddziału przelał w tej bitwie krew: Zośka."