11/08/2023
Słowenia 2023
Po zakończeniu zeszłorocznej wyprawy do Serbii, Albanii i Czarnogóry zaczęliśmy myśleć o nowej, dotychczas nie poznanej części bliskiej nam Europy. No, może nie do końca, bo nam znanej, ale nasi znajomi w Słowenii nie byli, Via Adriatici nie zaliczyli, a my nie byliśmy nigdy w BiH, no może oprócz przejazdu przez ich malutki kawałek właśnie na Via Adriatica jakieś 7 lat temu.
Przed wyjazdem po raz pierwszy zaprojektowaliśmy sobie naklejki :).
Dzień pierwszy, start tradycyjnie Uherce Mineralne i lecimy do Gyongyos – nie ma tam nic, po prostu trzeba to zrobić, a nasze tyłki nie lubią już tras ponad 400 km :).
Dzień drugi, Nagykanizsa przeskok autostradami z fajną prędkością przelotową :), do tego nauka jazdy przez 12 km w korku na autostradzie ( Węgrzy nie robią tunelu życia).
Dzień trzeci, celem jest Smurska Koca w górach, ale wcześniej zaliczamy Ptuj :) piękne miasteczko z malowniczym zamkiem – są tam już nasze naklejeczki. Smurska Koca okazuje się malowniczo położonym w górach schroniskiem z przesympatycznym właścicielem motocyklistą.
Dzień czwarty jest bardzo ambitny, mamy w planie dwie przełęcze łączące Austrię i Słowenię w Alpach Juliańskich. Pavlicowe Sedlo i Korensko Sedlo (Wurzenpass). Tu również nie da się opisać widoków i tras, to trzeba zobaczyć. Nocleg mamy 10 km od Planicy, tego miejsca również nie trzeba przestawiać.
Dzień piąty, rano jedziemy cyknąć parę fotek pod skoczniami i lecimy na Mangart, najwyżej położoną drogę Słowenii. Droga znów powoduje podniesienie się poziomu adrenaliny, a nieoświetlone tunele z dziurami zawał serca. Na szczycie parę fotek i uciekamy, bo od strony Włoch przez góry przelewa się granatowa chmura, ulewa dopada nas na dole i deszcz towarzyszy aż do Włoch. Nocleg mamy w Nogaredo Al Torre, na miejscu wychodzi słońce i cieszymy się spokojem do wieczora. Jednak koło 21 nadchodzi nawałnica z gradem wielkości jaj, na szczęście motocykle są twarde, zero strat gorzej z dwoma autami na parkingu, wybite szyby, pogięte dachy i maski :(.
Dzień szósty to ruletka pogodowa, liczymy, że uda nam się dotrzeć do Triestu pomiędzy frontami deszczowymi… Niestety po 20 km dopada nas ulewa i chronimy się na stacji benzynowej. Po przejściu głównej nawałnicy ubieramy „przeciwdeszczówki” i w drogę. W pierwszej miejscowości gubię (albo on się gubi) Pinia :( dalej jedziemy na 3 motocykle. Już wcześniej podjęliśmy decyzje, że w tych warunkach Triest musimy sobie odpuścić i jedziemy prosto na Crveny Vrh. Za Triestem zatrzymujemy się rozebrać z „przeciwdeszczówek” i Pinio się sam odnajduje :).
Dni siódmy, ósmy– spędzamy na leniuchowaniu nad morzem :), wyskakujemy sobie odwiedzić port, który widzimy z okien Piran – piękne miasteczko.
Dzień dziewiąty, wyruszamy przez Rijekę do miasteczka Senji, zwiedzamy miasteczko i twierdzę – tam też jest naklejka.
Dzień dziesiąty, celem jest Szybenik, ale przed nami około 150 km malowniczej drogi E65, czyli Via Adritici, mój DL spalił chyba z litr oleju, ale było warto !!! Docieramy do Szybenika, ostatnia miejscówka nad morzem, wiec idziemy na plaże na pożegnanie z Adriatykiem.
Dzień jedenasty, cel Medziugorie, po dotarciu na miejsce ekipa się dzieli na tych co idą na górę objawienia i nie idą, ja się waham. W końcu idę, ale w ¾ drogi poddaje się i wracam na dół, 35 stopni i skalista droga na szczyt mnie pokonały. Moja żona, która z łatwością z Piniem przeszła całą drogę i dotarła na szczyt góry objawień twierdzi, że jeszcze nie byłem widocznie gotów i jeszcze tam wrócę – zobaczymy :), osobiście nie podoba mi się cała otoczka tego miejsca z chińskim dziadostwem.
Dzień dwunasty – celem jest Sarajewo, ale po drodze zwiedzamy Mostar, i tu już stargany wyglądaj o niebo lepiej, przynajmniej jest trochę rękodzieła. Fotka na moście i na koń. Nocleg w Sarajewie okazuje się ukryty przed nami (stolica nie na B, a jednak :)), ale ludzie są tu naprawdę pomocni i życzliwi, Pani udostępnia nam internet, a potem sama dzwoni, żeby namierzyć nasz nocleg, okazuje się że stoimy 15 metrów od niego, ale na budynku nie ma żadnych reklam. Suma summarum okazuje się, że nocleg był super, właścicielka muzułmanka bardzo sympatyczna i mówiąca po angielsku. A wcześniej się oczywiście zgubiliśmy, więc reszta przyjeżdża prawie godzinę później. Zwiedzamy Sarajewo, miasto wielokulturowe, tętniące życiem z ciężką historią, fotka na moście, gdzie zabito arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego małżonkę Zofię, co było przysłowiową iskrą zapalną I wojny światowej.
Dzień trzynasty – zaczynamy przejazdem aleją snajperów, sama myśl o tym co tam się działo jeży włosy na głowie…. Celem jest (są) Jajce, ale po drodze zwiedzamy Banja Lukę. Miało być odkrycie skąd to powiedzenie, ale okazało się, że to bajka o księżniczce co p.… głupoty i nic w miastem wspólnego nie ma. Co do samej nazwy miasta, po długich rozprawach etymolodzy ustalili, że Banja Luka oznacza tyle co równina bana. Z kolei ban był tytułem wysokiego dostojnika na południu Europy, coś w rodzaju wice-króla.
Tradycyjnie zapaliliśmy świeczki dla naszych nieżyjących bliskich w cerkwi.
Jacje słyną z wodospadu, jednak okazało się, że nocleg mamy nad Jajcami i czekał nas 2 km spacer. Samo miasteczko sympatyczne, a wodospady faktycznie ładne.
Dzień czternasty, ruszamy do Basanska Krupa, odległość do przejechanie 190 km, wiec luzik, ale pojawia się piękna, kręta i ciekawa droga R405, szybka decyzja- jedziemy :) Po około 80 km super krętej i stosunkowo nowej drogi … koniec !! Żeby zawrócić za późno, jedziemy…. Niestety to nie była droga szutrowa, ale stara droga brukowa, pewnie pamiętająca CK, częściowo pozrywana, przejazd 8 km zajmuje nam prawie godzinę.. Po 8 km huuura asfalt :) lecimy… ale po 50 km znów zonk 12 km szutru – jest lepiej, ale i tak tempo 20-30 km na godzinę. Do celu zostało 20 km i ostatnia przełęcz bez asfaltu jakieś 3 km. Docieramy do celu zmęczeni i zapoceni, na szczęście czeka na nas basen i zejście do lodowatej i krystalicznie czystej górskiej rzeki.
Dzień piętnasty i szesnasty to przeskok autostradami i powrót przez Węgry i Słowację do domu :)
Całość zamknęła się dystansem 3980 km, i była to najdłuższa nasza trasa.