14.06 Treviso, lunęło jak z cebra zaraz po wyjściu z samolotu, tak że dotarliśmy do hali odpraw lekko zmoczeni. Ponieważ ceny biletów autobusowych do Wenecji wydawały się zaporowe, postanowiliśmy rozpocząć naszą epopeję od razu z buta. Niestety główny bagaż był tak nieporęczny do niesienia we dwoje, że zaraz po burzy poszliśmy w bok i przepakowaliśmy go do plecaków i pięknych oczojebnych seledynowych toreb z Auchan, które wkrótce zwęziliśmy i skróciliśmy, każde swoją, przy pomocy znalezionych po drodze mocnych nici i igły. Więc poszliśmy z buta na dworzec kolejowy i zaczęły się kłopoty z przejściem pieszo przez duże skrzyżowania, a zwłaszcza ronda. Przez pierwsze SR15/SR553 przeszliśmy środkiem, potem na Vialle della Serrenissima wcale nie było lepiej, bo trzeba było długo iść w poprzek, żeby dojść do jakiegoś chodnika. Na Via Noalese było lepiej, chodnik po lewej w stronę stacji, ale sądzę, że te 4 kilometry zajęły nam ze 2 godziny z powodu bagaży i aklimatyzacji. Tego pierwszego dnia i w ciągu paru następnych posługiwałem się głównie planami wydrukowanymi z Google Map z zaznaczonymi trasami poszczególnych etapów, ale później te plany wzięły w łeb, gdyż rzeczywistość była o wiele bardziej nieprzewidywalna. Na Via Benzi skończył się chodnik i zaczęły się pobocza i tak już zostało do Pompejów, WŁOCHY NIE SĄ DLA PIECHURÓW !!!
Na Viale Orleans po lewej stronie torów znowu są chodniki, dotarliśmy jakoś do Stazione FS (Treviso Centrale) i za gotówkę od Ady kupiłem 2 bilety do Mestre, bo nie mam śladu na koncie. W Mestre było już ciemno, poszlajaliśmy się trochę po okolicy, m.in. po stacji tramwaju jednoszynowego (!?) potem poszliśmy na jakiś autobus. To chyba był już nocny, więc wywiózł nas na wyspę Wenecję, gdzie poczekaliśmy z plecakami trochę, bo mam fotkę z gondolami po ciemoku 22:58 dnia 14.06, i wsiedliśmy do 5, która jechała w kierunku lotniska Marco Polo, a po drodze był Camping Rialto, gdzie na szczęście wysiedliśmy dzięki słusznej uwadze jednego z pasażerów. Z mojej osi czasu na Google wynika że była 23:45.
15.06 Wenecja (Mestre) za dnia plecaki zostawione w namiocie na miejscu nr 102 na kempingu Rialto, gdyż musieliśmy zwolnić domek po jednej nocy, bo nie miałem rezerwacji na dwie. Jednak nie poszliśmy mostem na piechotę, tylko autobusem w obie strony. Do placu Św. Marka doszliśmy za dnia południową drogą i tak samo wróciliśmy bo nie znalazłem mostu na północy zrobiłem dużo fotek, które wyczyścił twardy reset Chłamłeja.
16.06 około 8 lub 9-tej zwijamy plac i idziemy na przystanek Appia (tylko który to bus 5, 9, 15, 19, czy 45, bo z internetu nic nie wynika dla tych numerów, a poza tym tamtego dnia był jakiś strajk ograniczony i autobusy różnie jeździły) w kierunku południowym żeby wydostać się z aglomeracji po drodze jest Lidl gdzie wyszperałem pudełko truskawek, chociaż było więcej. Ada początkowo niezadowolona, że w ogóle coś na koniec marudziła o jeszcze, w końcu odjechaliśmy autobusem do Malcontenta czy Marghera i dalej pieszo przed siebie SS309 na południe ale nie pamiętam gdzie był nasz pierwszy nocleg na dziko. Na pewno około 9-tej wieczór odpoczywaliśmy na parkingu wielkiego centrum handlowego, Store Gruppo L**e Mira z hipermarketem B-ci Lando z jednego końca i Toys Center na drugim we wsi Bastie (fermata Bastie 54E) tuż przy SS309 z frontem szerokim na pół kilometra. Po chwili przyjechał czarny samochód, z którego wysiadła lokalna qrwa, rozłożyła krzesłko składane, które było ukryte w krzaku na wysepce pod znakiem drogowym i usiadła gotowa do pracy. Alfons tymczasem jeździł wzdłuż parkingu i zawracał, a w międzyczasie zauważyliśmy potencjalnego klienta w skorodowanym Polonezie-Trucku.
17.06 Odbiliśmy chyba od SS309 bo były ciasne pobocza i poszliśmy na południe lokalnymi drogami tak na oko 5 – 10 km równolegle do SS309
18.06 brak zapisu na osi czasu, pamiętam coś z Cavarzere, bo w rozmowie z jakimś Włochem padła ta nazwa i chyba niewłaściwie ją wymówiłem, ponieważ ten z uśmiechem poprawił mnie. I jeszcze jakbyśmy mieli być w Rovigo? I Codigoro przez Mezzogoro na pewno pieszo.
19.06 Adria postój w Adrii był na ławce w nieźle ocienionej alei gdzieś na początku miasta (IMG_20170619_110000). Stamtąd wyruszyliśmy chyba pieszo na południe. Na SP45 biegnącej wałem wzdłuż kanału równoległego do Padu były w dole laski w jednym z nich rozbiliśmy namiot 19/20, potem dalej jest długa estakada wjazd na most próbowaliśmy pójść poboczem ale było niebezpiecznie wąskie więc wróciliśmy na SP45 przed rozjazdem i czekaliśmy na autobus po niewłaściwej stronie czyli trzeba było stać po stronie lądowej vis a vis rzeki, bo jest to na chłopski rozum miejsce o wiele bezpieczniejsze,a nie przy słupku z rozkładem jazdy w kierunku Porto Viro czyli słusznym, na murku po stronie mokrej, gibając się z plecakiem na kamieniach 20 cm od pędzących pojazdów, więc kiedy w końcu nadjechał jak szalony, zatrzymał się jakieś sto metrów dalej, bo nie widział nas w zwyczajowym miejscu, ale nie cofnął się, a mi się nie chciało gnać z ciężkim plecakiem, choć Ada była chętna, więc znowu czekaliśmy półtorej godziny na ostatni, teraz już po właściwej stronie, choć niewłaściwej dla kierunku jazdy i wtedy zabrał nas za 3 euro od łba do Porto Viro. Stamtąd poszliśmy przez most na rzece w kierunku Polesine. Jeśli w Porto Viro byliśmy koło 16-tej, to do przepompowni mogliśmy dojść po 14 km z buta na 20-tą.
20.06 Przepompownia Impianto Idrovoro Ca' Verzola (IMG_20170620_200000) nad wałem przeciwpowodziowym oddzielającym tereny zalewowe w depresji Padu, acz mocno uprawne od wody, gdzie na czerwonym słupku zostawiłem mydelniczkę, a namiot postawiliśmy na trawce osłoniętej od drogi większymi chaszczami niż widać na zdjęciu GoogleCam z sierpnia 2011.
21.06 Ar**no Ferrarese. Na osi czasu jest wykres w okolicy Ar**no nel Polesine, ale jakoś tak na pd-wschód na jakiejś drodze wielkim łukiem biegnącej nad rzeką (kanałem). Już wyjaśniam. Gdzieś w tej okolicy pobłądziliśmy, z mojej winy i poszliśmy wałem w spiekocie nie w stronę Ar**no, lecz w przeciwną. Naprawa pomyłki zajęła nam ładnych parę godzin i jeszcze więcej kilometrów w nogach, na szczęście jakiś kierowca (wówczas auto w tej okolicy było ewenementem na światową skalę), zaś noc spędziliśmy przy jakiejś przepompowni, gdzie na słupku ogrodzeniowym zostawiłem mydelniczkę, w ramach odciążenia bagażu (sic!). Dobrze, że kamera Googla też tędy jeździła, bo teraz szukam tej mydelniczki. Znalazłem Impianto Idrovoro Ca' Verzola i dodałem do osi czasu od 20.06 wieczorem do 21.06 rano więc droga do Ar**no Ferrarese na śniadanie zajęła nam ze 2 godziny, czyli 6 i pół km. Tam przy cmentarzu, do którego GoogleCamStreetView nie dojechała, a gdzie próbowałem nabrać wody do picia poznałem Martę, która zaprosiła nas do siebie, wypiliśmy kawkę i wzięliśmy prysznic. Mille grazie Marta!!! Potem na końcu wsi pod samotnym blokiem na postoju w cieniu poznaliśmy kolejną miłą włoszkę, która sama nas zaczepiła i zaprosiła do ogródka przed domem częstując znowu kawą, lodami i butelką pysznego domowego wina. Mille grazie Teresa!!! Po 2 kawach na głowę, lodach i winie szliśmy niezobowiązującym człapakiem 2/h i po przejściu około kilometra zwaliliśmy się w cieniu jakiejś stodoły za płotem posesji(IMG_20170621_160000) przy drodze SP68 na odpoczynek różańcowy.
22.06 Codigoro stacja FS na Regio do Rovereto i chyba przejście do innej stacji, żeby złapać Regio do Argenty, abo cuś.
23.06 ???
24.06 Argenta Urząd Pocztowy, gdzie nadaliśmy paczkę 5 i pół kilo za 45 euro do Warszawy z teoretycznie niepotrzebnymi rzeczami, aby odciążyć plecaki.
25.06 Z Argenty do Ravenny raczej pociągiem, bo patrząc na plac przed dworcem w Rawennie widzę dużo wiat przystanków, pamiętam, że odwiedziłem wszystkie szukając połączenia do Lido di Classe, bo jest na osi czasu, a potem krótko, bo najwyżej 1 godzinę na plaży, potem po koronce start od morza w poszukiwaniu kempingu, który się znalazł 1,5 km km w bok od plaży w kierunku zachodnim. Znalazłem fotkę na witrynie FarmHouse z przyczepą kempingową (w Pompejach u Spartacusa szumnie zwaną bungalowem), pod którą łaskawie pozwolono nam rozbić namiot za drobne 30 euro i zmywać się rano.
26.06 Lido Di Classe, z campingu Farmhouse La Casina Savio Di Ravenna 1,5 km od plaży poszliśmy w kierunku stacji kolejowej, skad podjechaliśmy do Rimini a dalej do San Marino pieszo i na pewno piliśmy kawę na tarasie Ristorante Mulazzani przy Via Santa Catarina, bo jest na osi czasu i dalej na piechotę, potem jakimś lokalnym autobusem do miejsca na SS72 trochę przed Dogana, no a potem jakiś kilometr do tego przystanku Dogana Confine, któremu zrobiłem screenshot. Rozkład jazdy firmy BonelliBus jest po włosku i po rosyjsku. Wg rozkładu odjechaliśmy w stronę Wielkiej Góry o 14:53 ale już nie 16:08, bo selfi z Adą mam o 16:16. Jazda jest dla osób o mocnych nerwach, ze względu na przepaście może o metr od kół. Odwiedziliśmy wiele sklepów w poszukiwaniu oryginalnego Amaretto i w końcu w jednym z nich, gdzie sprzedawczyni mówiła po polsku kupiliśmy 1 butelkę, ponoć oryginalną. Odwiedziłem również biuro informacji turystycznej po gratisy i dostałem parę.
26.06 Rimini, powrót z San Marino autobusem już bezpośrednio na dworzec kolejowy, gdzie dopadł nas strajk zapisany w Google pod tą datą, bo płatność kartą za 2 bilety po 28 euro do Pescary została wykonana 27.06, czyli noc przeczekaliśmy na peronie pod ścianą. Ada drzemała pilnując bagaży, a ja szlajałem się po okolicy. Dziś to jest pod koniec stycznia 2018 roku można dojechać Regio do Termoli z 2 przesiadkami za 22 euro od łepka.
27.06, Pescara 22:18 – 05:02. Chyba z tymi datami płatności coś nie halo, bo musieliśmy jakoś póżno odjechać do Pescary, albowiem na miejscu z uwagi na brak połączenia do Termoli tego wieczora kiblowaliśmy noc, łażąc po okolicy za dostępem do morza, ale nie znaleźliśmy i wróciliśmy na dworzec, który na dodatek okazał się być zamknięty w celach ogólnosanitarnych, więc mogliśmy wejść dopiero około 5 rano. Na wielkim placu przed dworcem koczowały dziesiątki, a może i setki imigrantów, a w pewnym momencie w całej okolicy zgasło światło. Mogła to być awaria dostawy prądu z powodu przeciążenia sieci np. klimatyzacją domową. Na placu jej niestety nie było, o 23-ciej czuliśmy się jak w saunie, było ponad 30 stopni.
28.06 o 5:02 odjechaliśmy do Termoli, jak wskazuje moja, nie do przecenienia oś czasu na koncie Google Maps. Z dworca poszliśmy wg mapy i odpoczynek zarządzono pod marketem MD, w którym było jak w lodówce i zrobiłem zakupy za 8.39 euro. Tamże na parkingu przed sklepem sprzedawca , który akurat się nudził, pokazał jak skorzystać z węża z wodą, co skwapliwie wykorzystałem jak zawsze mocząc głowę i kapelusik turystyczny, tak że ciekło po mnie nieco. Potem przez Campomarino, gdzieś wpół drogi SP 46 zaczęło wiać okrutnie tak, że namiętnie szukaliśmy zatuły i znaleźliśmy takową niezadługo, co widać na focie (IMG_20170629_070712) zrobionej nazajutrz rano.
29.06 Nocleg 29/30 gdzieś pod wielkimi rododendronami pod małym domem z ogromną stodołą, której właściciel udzielił placu i wody, ale bez prądu.
30.06 Gdzieś przy drodze kamienne akwarium w południe, potem mostek o 5-tej po południu i noc w trójkącie bermudzkim, chyba TEN na wschód od Larino ok. 1 km ( Trójkąt B jasny asfalt do namiotu 80 m), bo ten drugi (Trójkąt B ciemny asfalt do namiotu 50 m) jest za bardzo na północ ok. 15 km od Larino. Akwarium na razie nie widzę, a mostek obecny nie jest połączony z żadną widoczną drogą comunale i nie ma fotki na google maps.
01.07 Larino zakupy za 10.03 w Eurospin. Moja nieoceniona oś czasu pokazała, że tego dnia włączyłem telefon z Googlem i zarejestrowała pobyt w miejskim parku archeologicznym (!?) Mosaico del Polipo na północ od Larino przy SP80.
02.07 Cypelek po 132 schodkach w dół należących do zdewastowanego Campo Sportivo di Guardialfiera z molem stalowo drewnianym spuszczonym do wody, paru budyneczkami z drewna i stołami do biesiadowania, opuszczonego i potwornie zaśmieconego. P***k z 1. piętra pewnej kamieniczki w Guardialfierze, który pierwszy zagaił słysząc naszą rozmowę na ulicy powiedział, że Guardia Civil, której jest członkiem zamierza w niedalekiej przyszłości zająć się tym problemem i przywrócić do dawnej świetności. On też skierował nas na inne Campo zaraz za miejskim cmentarzem z czego skorzystaliśmy na nasz sposób. Było to bardzo poobne do tego przy Lago Occhito, ale wszystkie media pozawierane na cztery spusty, a całość nie ogrodzona. Mając telefon już trochę naładowany wyguglowałem dalszą część jeziora za krzakami o jakieś 500 m. I rzeczywiście, bo najpierw sam poszedłem na przeszpiegi, znalazłem idealne miejsce i wróciłem po Adę pilnującą bambetli.
04.07 Zmieniając godzinę zakończenia pobytu na cypelku na 11:00 (GMT+2) otrzymałem jakieś nieprzetworzone dane, które zapisałem do pliku historia blabla.kml.
05.07 Casacalenda zakupy za 13.56 w Oasi Del i wizyta w UniCredit Bank, czyli w bankomacie po gotówkę. Potem 9 km do oliwek. Noc w oliwkach za pozwoleniem właścicielki, która akurat wyjeżdżała z posesji do miasta.
06.07 Sant Elia a Pianisi. Rano z pola oliwkowego przeszliśmy około 2 km do kempingu parafialnego przy kościółku Św. Piotra, gdzie można było palić ogień pod grillem, korzystać z bieżącej wody i ładować telefony. Super miejscówka, polecam! Są fotki. Potem udaliśmy się do centrum SEaP, gdzie znaleźliśmy piekarnię, w której dostaliśmy w prezencie pół litra bardzo smacznej oliwy używanej do wypieku chleba w zamian za długą rozmowę o naszych peregrynacjach. Dzięki!
07.07 Macchia Valfortore. Z Sant Elia a Pianisi jeszcze wieczorem dnia poprzedniego dotarliśmy szosą SP39 na zadupie natury i w lewo od drogi wyczaiłem miejscówę pod górę, jakieś dawne wyrobisko piachu lub gliny, obecnie całkiem zarośnięte i tak uformowane, że nawet po ustawieniu namiotu nie było go zupełnie widać z drogi, nawet z okna TIR-a, albo autokaru. Tamże około północy złożyła nam wizytę para dzików, Ada już mocno spała, a ja szykowałem się w panice do obrony. Zatem użyłem rąk i głośnym klaskaniem zaznaczałem moją obecność, człowieka na łonie natury, tak że parka nocnych gości przeszła kurcgalopkiem mimo, jakieś 50 m obok nas. Potem Adusia, obudzona rejwachem, już cała w nerwach miała ciężką noc, co widać po mordce na zdjęciu z 7 lipca.
Rano ujrzeliśmy z wyrobiska kawałek jeziora Fume Fortore, więc udaliśmy się w drogę, jako że z mapy wynikła wieś Macchia Valfortore, w której mieliśmy nadzieję na zwyczajową kawę espresso i małe własne śniadanko. Przy kawie, w lokalu Re...Play Bar Di Coccaro Giampiero w towarzystwie paru miejscowych emerytów popijających poranne piwko (30 stopni w cieniu) ładowałem telefon i guglowałem mapę pod kątem najlepszego dojścia. Wkrótce poszliśmy, żeby w południe schować się gdzieś przed żarem z nieba, może nad wodą. GPS dobrze się spisał i cholernie stromą soszą sturlaliśmy się w dół nad rzeczone jezioro dwojga imion Fume Fortore lub Lago Di Occhito. Zupełne odludzie, ale Campo Sportivo Comunale w całkiem niezłym stanie, przy bramie recepcja z rurą z zaworem na zewnątrz do brania wody, wewnątrz tablica rozdzielcza NN pełna napięcia i możliwości sterowania gniazdami na polu kempingowym, żeby nie lecieć z telefonem pół kilometra do recepcji, tylko podpiąć się do najbliższego gniazdka na stanowisku, to było niezłe. WC niestety zasrano-zaszczane, ale my Polacy byliśmy pełni wigoru i wkrótce dwa osobne kibelki były zamiecione, wymyte, wyszorowane i zaopatrzone w wiaderka pełne wody do przelewania, albowiem instalację hydrauliczną diabli (miejscowi lubo z importu) wzięli. Gdybym miał klapcążki i trochę części, tobym i to załatwił pozytywnie. Ale Włosi zrobili zupełnie po swojemu. Przedostatniej nocy słyszałem pykanie traktora od mniej więcej 23:00 do 1:00 tak gdzieś w kierunku asfaltu, więc skoro świt poszedłem sprawdzić i znalazłem rozkopaną studzienkę i wodę płynącą do lasu. Po czterech dniach pobytu naszego teamu nad jeziorem i wizytach wielu miejscowych wędkarzy rozeszła się wieść, że jacyś Polacy korzystają z uroków Fiume Fortore, więc ktoś z Rady Gminy wziął sprawy w swoje ręce i po cichu (choć akurat głośnym pojazdem) nocą rozpieprzył ujęcie wody dla Campo Sportivo nad Fiume Fortore, licząc na to, że wredni Polacy zaraz sobie pójdą, zwłaszcza z braku wody do picia, mycia i przepłukiwania ceramiki sanitarnej. Dwa dni wcześniej na Campo przyjechał facet, który wzięty na spytki zeznał, że przysłano go z Gminy w celu restytucji instalacji sanitarnej, pochodził tu i tam i po godzinie zmył się. Po następnej godzinie przyjechał inny gość, który zeznał, że przysłano go do wykurzenia roju dzikich os mieszkających w węźle sanitarnym w innym domku, obok tego, w którym urządziliśmy sobie WC. I przyjeżdżał przez następne dwa dni, aż wykurzył rój. No i potem była nocna dywersja, ale dzięki temu, że dywersant nie zakręcił zaworu powyżej studzienki mogłem nałapać wody we wszystkie puste butelki po napojach, na oko z 15 litrów nazbierałem. Było więc na picie, mycie, pranie i przelewanie i zostało na śniadanie w dniu wyjścia 12 lipca. Dziękuję władzom gminy Macchia Valfortore za skuteczne przeciwdziałanie dzikiej turystyce!!!
Nad samym jeziorem znalazła się zatuła poniżej gaju oliwnego z dużym zapasem chrustu i szyszek do kuchni i placem pod namiot i możnością rozpięcia plandeki na sznurkach między drzewami tak, aby osłonić jadalnię przed słońcem. Na osi czasu słusznie zaznaczono lokalizację Agriturismo Aia Della Foresta Di Di Iorio L. E Tanelli Dr. Francesco Antonio, ponieważ tam właśnie udałem się 1. dnia pobytu po jakiś duży niepotrzebny pojemnik na wodę do spłuczki, a przy okazji pożyczyłem soli do kartofli, które mieliśmy darowane ze stacji benzynowej parę dni wcześniej (nie mogę znaleźć tej stacji po drodze z Guardialfiery do Valfortore, zatem poszukam jej w rejonie Benevento i dalej na południe w kierunku Santo Stefano del Sole i co ciekawe ona była raczej na zadupiu i miała myjnię ręczną po lewej, więc muszę zrezygnować z tej fotki pod Altavillą Irpiną). Do naszego menu dzielnie wpisały się ryby darowane przez wędkarzy sportowych, zazwyczaj wyrzucających je z powrotem do jeziora, po udokumentowaniu osiągnięć, notorycznie nawiedzających nas każdego dnia. I jeszcze dziadek-mechanik 2 razy dostarczył morele i cukinie, które grillowaliśmy na płaskich kamieniach znad jeziora. Noce tam spędzone: 7/8, 8/9, 9/10, 10/11, 11/12 razem 5.
12.07 Pobudka o 6-tej, zwijamy imprezę i wspinamy się pod górę asfaltu 3,5 km z powrotem do Macchia Valfortore na kawę tak ulubioną espresso z czego połowa jest naprawdę POD GÓRĘ, a drugie pół już w miarę płaskie (IMG_20170712_075151). Niestety cafe okazała się być zamknięta, więc udaliśmy się 100 m do konkurencji vis a vis hotelu mieszczącego się w tym samym domiszczu co Ratusz Miejski i w rogu w opozycji kościoła parafialnego pod wezwaniem Świętego Michała.
13.07 Po nocy spędzonej koło drogi SP 39 (IMG_20170713_210000), o czym świadczy zapis na osi czasu trafiliśmy do miasta Gambatesa na zakupy za 19.35 w MD. Przedtem zahaczyliśmy o Ristorante la Rondine, Contrada Sorienza, 86040 Pietracatella, kiedy doszliśmy do skrzyżowania, gdzie stał hotel, do którego autobusami zjeżdżała dzieciarnia z okolicy na basen i lody. Kawa też była, ale z czarnym osadem, telefon się naładował, woda była w kranie w głębi kadru, popasaliśmy ze 3 godziny, żeby żar przeczekać i poszliśmy dalej.
14.07 Dotarliśmy do Campobasso i o 21:29 do klasztoru OO Kapucynów przy cmentarzu pod adresem Via S. Giovanni dei Gelsi, gdzie zadzwoniłem domofonem do furtiana, który sprowadził przeora, a ten bardzo życzliwie zaprowadził nas do pokoju gościnnego i życzył dobrej nocy. Mieszkali tam Bułgarka i Rosjanin, z którymi rzadko się widywaliśmy. Spędziliśmy u dobrych zakonników 2 noce (14/15 i 15/16) i przed wyjazdem dostaliśmy 2 kalendarze ścienne, a w zamian złożyłem solenne podziękowanie po francusku, a do biletu dołączyłem 20 euro, co uzgodniłem z Adą.
16.07 Campobasso w niedzielę wczesnym rankiem ok. 4-tej poszliśmy na pociąg przez Rzym do Spoleto, Cascia, Roccaporena i z powrotem już do Benevento niżej niż Campobasso.
19.07 Spoleto zakupy za 17.70 euro ruchome schody długie podejście pod górę na końcu klasztor Convento Fratti Minori Cappuccini o 22-giej 1 noc do 6-tej rano
20.07 wieczorem po drodze z Benevento - Maria Rosaria zamknęła kafejkę Bar Lanterino Rosso pod adresem 18 SP94 Maccabei Valle, Kampania i pozwoliła nam rozstawić namiot na kafelkach, tylko żeby zwinąć się do 6-tej rano dnia następnego. Kawę miała pyszną a tytoń najtańszy chyba w italii, tańszy niż w San Marino. Zanim tu dotarliśmy odwiedziliśmy jakąś zagrodę po drugiej stronie rzeczki płynącej wzdłuż szosy, ale było tam wielkie familijne zgromadzenie, ogień buzował w piecu na podwórzu i chłopek powiedział, że nie ma miejsca ni czasu by nas przytulić, więc poszliśmy dalej i trafiliśmy do Marii R. Zdjęcia zrobiłem po pobudce o 4:44 dnia nastepnego czyli 21 lipca. Zanim poszliśmy spać pewien namolny staruszek z 1 piętra z balkonu częstował nas chlebem, bułkami a nawet cygarem, a około 2-giej w nocy przyjechali karabinierzy i sprawdzili dokumenty, bo sąsiedzi z 2. piętra donieśli, że jacyś Cyganie zamelinowali się pod kafejką i głośno chrapią. Samochody k...a hałasowały 10 razy głośniej, bo kamienica z kafejką stoi 38cm od drogi a my zaiste opaleni byliśmy okrutnie, ale wszystko się rozeszło po kościach i rano Maria Rosaria też była zdumiona tym incydentem.
21 lipca w samo południe, ale z wieloma popasami, bo szliśmy w pełnym słońcu i rynsztunku dotarliśmy do toru kartingowego na kawę, mykwę (była o dziwo nawet ciepła woda z kranów na zewnątrz w wieloosobowej umywalni). A po godzinie przyjechało towarzystwo z dziećmi we 2 samochody z polskimi tablicami, ale niewiele rozmawialiśmy, bo trzeba było pilnować dzieci, wsiadać z nimi do samochodzików i jeździć po torze, 5 minut za 5 euro, cycuś takiego. Potem wróciliśmy na trasę i urocze nawisy z gałęzi drzew rosnących nad serpentynami szos sprowokowały mnie do wykonania 2 fotek z datownikiem o godzinie 14:19. 7 minut później kaplica przydrożna wotywna (IMG_20170721_142631 oraz IMG_20170721_142709) wpół drogi od toru gokartowego do zarośniętej stacyjki nieczynnej linii kolei regionalnej , widok przez kratę, za kaplicą kupa gruzu, więc poszliśmy dalej. 10 minut potem stacyjka (IMG_20170721_143715), po lewej za kadrem tarasik w cieniu więc popas ale bez ogniska obiad na zimno, główne danie to dojrzałe figi zerwane po drodze, popas do czasu kiedy słoneczko zaczęło przypiekać kopytka.
21 lipca około 16-tej znaleźliśmy Campo Sportivo, ale zamknięte na cztery spusty, w rejonie Gissara-Starze na przedmieściach Atripaldy, jak poinformował mnie Google, kiedy znalazłem wreszcie ten stadion i transformator i jakieś hale produkcyjne. Do trafo kamera Googla nie dojeżdża, więc zrobiłem screenshot z satelity. Opis stadionu: trybuny pod prostokątnym dachem, całość okolona wysokim murem, dało się obejść dookoła, gdzie na tyłach była rzeczka i mostek, a za mostkiem ze 200m nowa stacja trafo przy świeżo wybudowanej hali przemysłowej, zrobiliśmy postój z tyłu trafo, ale wkrótce przypałętało się 2 czarnych, którzy poszli szperać po inwestycji, albo mieli tam metę, więc po chwili wróciliśmy na front stadionu, gdzie były pawilony ceglane. Po drodze na stadion od ulicy obszczekały nas jakieś burki domowe. Dojście do stadionu było z dużego skrzyżowania za którym stały bloki, a po drodze był jakiś skwerek z ławeczką, częściowo ogrodzony. Skwerku w 2012 roku jeszcze nie było, tylko trójkątny trawniczek na skrzyżowaniu Via Manfredi z Contrada Vallewerde, ale teraz o ile dobrze pamietam, władze lokalne przerobiły go na skwerek z ławeczkami. Ponieważ uznaliśmy nieczynne Campo za nieatrakcyjne, poszliśmy dalej na południe i około 19-tej weszliśmy do wsi Altavista irpina, trafiając akurat na procesję ku czci świetego San Pellegrino, męczennika zabitego w Rzymie w 192 roku naszej ery, wychodzącą z bocznej uliczki . Później miał być festyn z fajerwerkami. Popasaliśmy na rynku, kupiłem Acardopodobny lek, ale w dawce 100mg. Ada kupiła pomidory i morele i z ciężkimi torbami poszliśmy mimo festynowych gości i rozkładających się kramów i estrady do występów dalej pod prąd, bo było późno po południu i zbliżały się problemy z kampowaniem. W okolicy ratusza na końcu pasażu Corso Garibaldi natknęliśmy się na powracającą procesję (IMG_20170721_194656), a po chwili jacyś uprzejmi kolesie w czarnym Golfie zaoferowali pomoc sami z siebie i skierowali nas na nocleg 750m pod zamkniętą restaurację Certe Notti Qui, Contrada Sassano 8 (IMG_20170721_203000)w dole od drogi za barierą jeżyn, było super spokojnie w nocy, mimo dalekich odgłosów fajerwerków i rano 22 lipca ruszyliśmy dalej i trafiliśmy na Campo Sportivo Valleverde di Grottolella dokładnie wg osi czasu o 20:09.
22 lipca MOLO. Zatem wieczór i noc 22/23, cały dzień 23, noc 23/24, poranek 24 lipca. Najważniejsze dla mnie było urządzenie kuchni tak, aby jak najmniej było ją widać od drogi tak w nocy jak i w dzień (IMG_20170724_083405). Fotkę kuchenną jak widać wykonałem dla potomności przed odjazdem 24 lipca rano, ale chyba jeszcze przed śniadaniem. Poduszeczka pochodzi ze szperu, a rondel z pokrywką nosiłem po całej Italii, zostawiwszy w końcu go na lotnisku w Neapolu.
23 lipca Za MOLEM był oberek na końcu drogi i tutejsi zrobili z niego wielki śmietnik. Ja wydobyłem z niego dużo owoców kandyzowanych, które przepakowałem do większych pojemników też trofiejnych. i trochę mleka w kartonikach, jogurtów i elementów elektrycznych, którymi podpiąłem się do tablicy od zasilania słupów oświetleniowych i wyprowadziłem gniazdo 230V do ładowarki. Oberka i inne elementy mola wyguglowałem i podpiąłem do albumu.
Zdjęcia z MOLA maja tylko 2 daty, ale jeśli znaleźliśmy to miejsce 22 lipca wieczorem, bo o takiej porze zazwyczaj trafialiśmy na nocleg, to wychodzi na to, że spaliśmy tam 2 noce 22/23, 23/24, bo data fotek z Atripaldy
z młodzieżą pod Maryjką jest 24 lipca w nocy, a potem było 5 dni w Santo Stefano del Sole.
24 lipca ruszyliśmy dalej i po wyguglowaniu wiochy Santo Stefano del Sole w bok od naszej trasy zdecydowaliśmy się na przygodę w bok.
ADDENDUM DO PIELGRZYMA POMPEJAŃSKIEGO 2017
Badanie zdarzeń na mojej osi czasu przyniosło zaskakujące efekty. Zmiana transportu z pieszego na motocykl lub samochód pozwala obejrzeć hipotetyczną drogę na filmie poklatkowym !!! Trzeba jedynie przyciągnąć oś do drogi. Jedynym minusem jest to, że pory roku się przeplatają w czasie jazdy, cha cha! I jeszcze jedno, zmieniając czas Googla w danym zdarzeniu uzyskuję dostęp do dziwnych danych telemetrycznych, jeszcze nie wiem, czy to realne zapisy z trackingu, czy jakieś echa, ale trzeba to przetestować. W każdym razie plik z tymi danymi w formacie *.kml można sobie zapisać. To będzie bardzo pomocne, tak mniemam. Eureka !!!
SPIS ZDARZEŃ CHRONOLOGICZNIE:
14.06 Treviso, Mestre, Wenecja, Rialto.
15.06 Rialto, Wenecja, Rialto.
16.06 Rialto, Lidl, via Appia, Malcontenta(?),
17.06
18.06
19.06 Adria, Cholerny przystanek, Porto Viro, Przepompownia.
20.06 Przepompownia, Ar**no Ferrarese,
21.06
22.06
23.06
24.06
25.06
26.06
27.06
28.06
29.06 Wykrot SP40,
30.06 Most kąpielowy
01.07 Trójkąt B,
02.07
03.07
04.07
08.07 Lotnisko Neapol
DO ODNALEZIENIA W NATURZE:
Lasek przy wale, gdzie stał namiot i to chyba nie był ten sam wał co przepompownia, raczej przed cholernym przystankiem.
Firma kamieniarska w okolicy Lago del Liscione, gdzie zażywałem kąpieli, ładowałem telefon i podlewałem wyschniętą palmę.
Mostek z kamienną balustradą i białymi kamyczkami w dole oraz trójkąt bermudzki po drodze z Portocannone przez albo obok San Martino in Pencilis do Lago di Guardalfiera zwanym też Lago del Liscione, gdzie okryliśmy się namiotem (IMG_20170630_200000), zamiast wejść do środka. ZNALEZIONE.
Dom pod Pietrelciną przy ścieżce krajobrazowej zniszczonej przez trzęsienie ziemi, którego gospodarz zaprosił nas na piwo przed snem, a zanim do niego doszliśmy, pewien dziadek z działki przy zawalisku zaprowadził nas pod dom parafialny i Caritas.
Noc w lasku kasztanowym(?) na końcu drogi na poły asfaltowej i żwirowej ostro pod górę na krańcu dużego miasta.
Oczekiwanie na autobus do (?) na skwerku z ławkami, gdzie pokłóciliśmy się i każde zajęło swoją. Pamiętam, że chodziłem do jakiegoś Lidla cycuś takiego ulicą wzdłuż suchej rzeki, ale mieli terminal zepsuty i leciałem jeszcze dalej do innego MD, gdzie kupiłem mleko i ciasteczka „integrale”. Rzeczone mleko wypiłem na swojej ławce, a kłótnia była o czas, przez który nie było mnie w pobliżu (kochanej żony wędrowniczki). Może to było Spoleto, gdzie po nocy u Kapucynów zeszliśmy do miasta i pytaliśmy pewnej Rosjanki dość wczesnym rankiem o autobus na drugi koniec miasta, ale nie, rozmowa po rosyjsku była na pierwszym przystanku od stacji kolejowej, nie w Spoleto. Chociaż właśnie do Spoleto jechaliśmy z Rzymu pociągiem i z powrotem też. Raczej Benevento, do którego trafiliśmy ze Spoleto przez Rzym. Poszukam stacji benzynowej na drodze z Benevento na południe przez Marię Rosarię.
Pustostan nieogrodzony, gdzie zamierzaliśmy odpocząć nieco posiliwszy się obiadem, do którego przygotowania szukałem zagotowanej wody w niemal całej wsi, ale nie znalazłem nikogo poza jednym młodzieńcem, który wyznał, że jest gościem u znajomych i nie wie jak zagotować wodę. Kiedy zaś ja chodziłem po prośbie, nawiedzając po drodze Dom Pomocy Społecznej w pałacyku otoczonym parkiem, gdzie jedyny pracownik wymówił się brakiem tego i owego, Adę pozostawioną samopas nawiedzili karabinierzy (za sprawą wścibskiej baby z sąsiedztwa), sprawdzili dokumenty, a gdy przyjechał wezwany przez nich do sprawy właściciel posesji, przed którą zamierzaliśmy posilić się obiadem na sucho ( a może gorącym, bo jak przez mgłę przypominam sobie, że w końcu dostałem gdzieś „aqua bolita”) okazało się, że nie ma sprawy, jeżeli nie jesteśmy z jakiejś grupy Cyganów, która naonczas mocno się dała we znaki okolicznym mieszkańcom. A dowiedziałem się o akcji od innego patrolu, który mnie zdybał nieopodal, wylegitymował i pokazał najkrótsza drogę na nasz melanż. Zatem ukoiliśmy nerwy nieco wystygłym obiadkiem, zapaliliśmy i hajże na soplicę.
Kościół w pewnej wsi, którego proboszcz nie mógł udzielić pomocy w noclegu, ale zaprosił nas do parafialnej kawiarni i poczęstował przepyszną espresso, a na naszą prośbę pobłogosławił nas w kościele na drogę.
Daleko od drogi w szczerym polu dostrzegliśmy wielkie drzewo i wokół parę krzaczków a sadyby ni widu ni słychu jak okiem sięgnąć. Poszliśmy tam na nocleg, było bardzo sympatycznie, chociaż nie paliliśmy ogniska, szkoda było zaprószyć i zniszczyć takie uroczysko.
Noc na posesji z małym domkiem i potwornie kobylastą wiatą blaszaną zamkniętą suwanymi wrotami wysokości z 5 metrów. Dziadek pozwolił nam postawić namiot pod wielkimi rododendronami, na kobiercu z liści wielkich jak laptop, korzystać z wody do mycia i picia, ale nie pozwolił naładować telefonu i w ogóle mało mówił. Rano natomiast uważnie śledził nasze poczynania względem sprzątania po sobie.
Pamiętam też noc spędzoną na polu przerośniętego jarmużu wysokiego na metr za budynkiem, sądząc po napisach na tablicy i znakach ostrzegawczych, będącym magazynem herbicydów albo sprzętu przeciwpowodziowego, gdzieś w depresji Padu.
Na pewno byliśmy przejazdem (autobusem) w Riccia. Od różowego domku pod Pietracatellą szliśmy w lewo, bo przyszliśmy z prawej. I gdzieś pomyliłem drogę i nie doszliśmy do zaplanowanego miejsca tylko obok, bo droga zwodniczo prowadziła niby tam, ale w końcu trafiliśmy gdzieś indziej
Jedną noc spędziliśmy na pewno w bok od drogi oparci o zbocze nasypu jedynie w śpiworach, tak było gorąco. MOŻE SP39?
Innym razem rozbiłem namiot koło pustego gospodarstwa obok sadu morelowego za wiedzą sąsiadki przejeżdżającej mimo.
Pewna noc była również koło pustego gospodarstwa, ale tym razem nie było kogo spytać o pozwolenie, jak również nie bardzo było gdzie się schować. Rano obejrzał nas sobie jedynie traktorzysta, który przyjechał nabrać wody. Po śniadaniu poszliśmy prosto w pole przed siebie po miedzy i dokądś tam doszliśmy.
Z pewnego baru Ada zakosiła coś jej zdaniem uroczego, filiżankę, spodeczek albo łyżeczkę. ZNALEZIONY
Magazyn zbożowy, gdzie myliśmy się i braliśmy wodę do piciu.
W dużym mieście poszliśmy na zwiedzanie podziemnych sal murowanych pełnych wody krystalicznej i byliśmy tam bez plecaków.
Stacja benzynowa, na której dostaliśmy kawę i kartofle.
Niemal każda noc spędzona w pobliżu większego skupiska ludzi była tak czy owak zakłócana FAJERWERKAMI, nawet w środku tygodnia.
Włosi to lubieją!!!
/Takie odkrycia pozwalają aktualizować oś czasu post factum, żeby zdarzenia się pozazębiały./
Kurczę, chyba fotki dodam po zakończeniu edycji, bo kiedy sobie dopiszę parę akapitów, w różnych miejscach, to aktualizacja najszybciej działa,
kiedy Del wszystko i Shift+Insert wszystko.